EAU DE GARLIC

Jaki straszny poniedziałek. Nie dosc, ze PONIEDZIAŁEK, to jeszcze smierdzę czosnkiem.
Z okazji sobotniego grilla zjedliśmy chyba po kilogramie czosnku.
Mój mąż wraz z mężem Ewuni popili to jeszcze skrzynką wódki, no bo co, prawda.

W sumie, Ewunia z mężem przyjechali do nas zasadniczo odebrać miecz z naprawy.
Miecz oczywiście został.

Ten czosnek nadal we mnie przebywa – CZUJĘ GO.

LUBIE PIATKI, ALE DOPIERO OD 15.30

Boze. Piątek.
Zmeczona jestem. Tak do srodka, nie tylko po wierzchu, ze człowiek siada, odpoczywa i może leciec dalej. A dni do urlopu ciagle za duzo, no.

W domu zrobiłam sobie STERTKĘ KSIĄŻECZEK z przeznaczeniem NA PLAŻE (lub – na balkon, nad basen, do knajpy winnej). Co najmniej raz dziennie rozkladam na lozku bikini z koralisienieczkami i sukienusią plażową też z koralisienieczkami do kompleciczku, gapię sie i wzdycham. Doszlam już do TAKIEGO STANU DESPERACJI, ze w ogole NICZEGO MI NIE BRAKUJE, nie musze isc na żadne zakupy – niech już tylko wsiade do tego samolotu!

A w ogole ostatnio było smiesznie, bo pisze do mnie Zebra:
– Bylam w Arkadii i kupiłam sobie torebusie BOZE JAKA PIEKNA!
– No, no! W Solarze maja piekne torebusie.
– No wlasnie w Solarze sobie kupiłam! Taka CIEMNOZIELONA NA SUWACZEK…
Tknęło mnie.
– Taka drelichowa jakby?… z USZKAMI?…
– No!
– A uszka ma takie rozowe w paseczki?…
– No! Rozowe w paseczki i cala jest sciagana takim jeszcze jednym paskiem ROZOWYM W PASECZKI!…
– Z klamerką?…
– No! Z klamerką!
– I były takie, tylko rozowe, nie?
– No były, ale mi się ta zielona podobala!
– No wiec, mloda… nie wiem, JAK CI TO POWIEDZIEC, ale… ZNOWU MAMY JEDNAKOWE TOREBUSIE 🙂

Slowo daje. Kupiłam identyczną może tydzień wczesniej.
Co to jednak znaczą siostrzane uczucia i nawyki z dawnych lat (kiedy to byłyśmy jednakowo ubierane, bo tak było smiesznie).

W domu jakies pranie, zmywanie… Ludzie! KTO WYMYSLIL PRANIE i zmywanie W SIERPNIU! Czynności domowe latem powinny być zabronione pod karą CHŁOSTY. I to pokrzywami.

Discovery ciagle popsute, martwie się o nich. O komecie jakos cisza. Wie ktos w koncu, co ta kometa miala w srodku?…

UWOLNIĆ ORKĘ (NA UGORZE)

Jak ja uwielbiam taką pogodę jak dziś. Ciepło i deszcz. Ach.

Powitała mnie porankiem straszliwa piosenka. Naprawde, traumatyczna. Jakaś pani błagalnie wyła, żeby jakis pan poszedł z nią gdzieś, gdzie klaszczą na dwa. Sądząc z tonu, prosi go (tego pana) już od kilku tygodni, a pan waży ją sobie lekce i spuszcza po sznurku. A ona – chodź i chodź, a może ten pan nie lubi klaskac, do ciezkiej cholery! Może woli stepować! Co za namolna młodzież, naprawdę.

Jak tak dalej pójdzie, to mnie wywalą z roboty – ludzie coś do mnie mówią, a ja łypie rybim okiem, nic do mnie nie dociera, wszystko mi pachnie morską bryza i za nic w świecie nie mogę się skupić na robocie. Wdzięku mam chwilowo tyle, co rozdeptana pasztetowa, to samo z intelektem. Jedyne, co mnie wciąga, to skreślanie w kalendarzu dni, dzielących mnie od urlopiku.

Nie panuję natomiast nad odruchami rdzeniowymi – co drugi dzień przychodzi paczka z Merlina.

Całe lato w pracy – no good. Można ocipieć.

STAŁA POD SCIANA SĄCZĄC KAKAO

Nie mogliśmy spac w ogole.
Może szedł front, a na pewno wył jakis pies – jak potępieniec.

N. po raz pierwszy w zyciu (TAK! Tez nie mogłam w to uwierzyc!) oglądał wczoraj ze mna „Przystanek Alaska” i co chwilę jęczał, jakie piekne jezioro Z RYBAMI i jaka rzeka ŁOSOSIOWA (wiec mamy już pewna wizję, jak będzie wyglądała nasza rocznica podrozy poślubnej, nes pa?).
Przystanek niemożliwy, ale boska O’Connell jakby mniej boska.
(O’Conell strasznie mi z twarzy przypomina tego chorego geja z „Aniołów w Ameryce”).
To samo Chris o poranku – a przeciez kochaly się w nim wszystkie laski.
Za to łoś w czołówce – bezkonkurencyjny.

Tak straszliwie chce mi się plaży i nadmorskiegu bulwaru, że mam już złudzenia węchowo – słuchowe. Wbiegałam dzis do pracy, a pan mył drzewo wężem z wodą – przysięgam, ze poczulam się jak na passeo na Kanarach – szum wody i zapach spłukiwanego kurzu, olejku do opalania plus snujący się aromacik czegoś smazonego. AAAAAAAA!… Chcę wejść do morza po szyje i wyjsc za dwa dni!

Today’s Special: Kurczak z Piekła Rodem – prawdopodobnie bliski kumpel tego psa, co go Pepsee wieszał na wszystkich blogach.

OPERACJA SIĘ UDALA, PACJENT PRZEZYL, GOSCIE DOCHODZA DO SIEBIE

Zibra to niczego nie umie zrobic kameralnie i po cichu.
Przed jej weselem musiała, po prostu MUSIALA być burza z nawałnicą, która pozbawila prądu pol mojego miasta.
Mogla być tydzień temu, dwa tygodnie temu… NIE – MUSIALA POZRYWAC DRUTY AKURAT wlasnie NA SAMO WESELE ZEBRY.
Piatkowy wieczor, nie powiem, był bardzo romantyczny, siedzieliśmy na werandzie przy swiecach i było nastrojowo.
W sobote rano (pradu nadal niet) przestalo już być tak nastrojowo, bo, kurwa, trzeba się wykąpac, tak? Uczesac, tak? Koszule uprasowac, tak?
Skończyło się ablucjami i prasowaniem u moich rodziców. („Wyglądasz JAK OTOMANA” – moja mamusia na widok mojej pieknej sukni).

Kto nie bral slubu w temperaturze +40 stopni, to naprawde niech się w ogole nie odzywa.

Msza była mocno spersonalizowana – ksiądz, na przykład, wypominał pannie młodej te hordy facetów, które przewinęły się przez jej zycie, zanim poznala Mańka (wszystkim opadly szczeki, bo Zibra się specjalnie z chlopami nie prowadzala, a ksiądz tu teraz takie brewerie opowiada! Są i tacy, co utrzymują, ze ksiądz powiedział „MI-JA-ŁAŚ w zyciu tylu mężczyzn, zanim nie spotkałaś Mańka” – ale powiedział niewyraźnie i ubaw był przedni. Wszyscy wypominaja Zebrze rozpasanie moralne DO DZIS). Uroczy, nie uroczy, na koniec mszy myślałam, ze ugryzę księdza w kostkę, kazał bowiem młodożeńcom i świadkom klęczec na gołym marmurze jakies 20 minut, myślałam, ze oszaleję (goly marmur, gole kolana, aaa!).

Wesele było czarowne, panna mloda tańczyła salsę najczęściej z kilkoma facetami naraz i co kwadrans przybiegala do mnie, żebym zszyła jej ogonek, bo notorycznie odpadał – ja, na szpilkach i po spożyciu, zszywałam ogonek, na dowod czego mam rany kłute kciukow. Komary żarły, wiec smarowaliśmy się olejkiem waniliowym spożywczym i o 1 w nocy polowa gosci pachniała jak sernik. Mloda mowi, ze się upilam i ze pod koniec imprezy BYŁO WIDAC. Jest to możliwe, gdyz w niedziele spalam do 15.00 oraz NIE MOGLAM ZROBIC ANI JEDNEGO KROKU. To ostatnie to raczej nie przez alkohol, tylko przez szpilki.

Poprawiny były rownie urocze, jak wesele. Tym razem w rolach głównych wystąpiły dzieci kuzyna – naprawdę, niesamowite ludziki. Świeżo poslubiony małżonek prowadzil domowe przedszkole – w jednym ręku kieliszek, w drugim – cygaretka, radosne dzieci uwieszone u T-shirta i wykład „Co robi piesek? JE TRAWĘ. Wieczorem doimy pieska i mamy świeże mleko!” (Brawo, Maniek).

– Psie mleko jest WSTRĘTNE – zwierzył mi się pozniej Franek, a mi włosy dęba stanęły – CZY MÓJ KUZYN nie przesadza z tym nowoczesnym wychowywaniem potomstwa?… Na szczescie okazalo się, że to nawiązanie do wcześniejszego wykładu Mańka, a nie do ekologicznej diety, którą sa katowani np. w przedszkolu.

Następnie ja spróbowałam nawiązać nić porozumienia z dziećmi. Podchodzę do Franka, który wisi nad słoikiem, do którego wlasnie wyłowiliśmy karasie z fontanny (moja inicjatywa – w fontannie karasie się męczyły i zostana wypuszczone do przyzwoitego akwenu).
– No co, Franek? Nadales już rybkom jakies imiona?… – zagadnęłam.
Obywatel lat 5,5 spojrzał na mnie jak na kretynkę.
– A co, ja je będę WOŁAŁ?… Przeciez to są ZWYKŁE RYBY.

Po poprawinach wracaliśmy z N. w czasie ulewy, bez parasola, w koszulkach, po ciemku (swiatla nadal niet), ja co 20 metrow łowiłam klapki w kaluzach, a N. wzdychał, roztaczając opar jarzębiaku:
– Popatrz, jak ROMANTYCZNIE… Biegniemy sobie w deszczu JAK ZAKOCHANI.

Światło włączyli w nocy z niedzieli na poniedziałek.
Kaluza pod zamrazarką była średniej wielkości – wytarłam, ale DOBROWOLNIE DO ŚRODKA NIE ZAJRZĘ.

To było bardzo piekne wesele, ale teraz bym chciala gdzies wyjechac i odpocząć!…