N. wczoraj zatesknil przy stoisku z serami w “Piotrze i Pawle” za swoja druga ojczyzna.
– Czy ma pani może – pyta grzecznej panienki wystającej zza nabiału – jakis hiszpanski ser?
Panienka była bystra i nie dala się zaskoczyc.
– Ale JAKI?
– HISZ PAŃ SKI.
– Noooooo… Mamy PARMIGGIANO. Z tym, ze eee… on jest WŁOSKI.
Czyli, była BLISKO. Ja tez nigdy specjalnie nie przepadalam za geografia. N. kupil sobie wobec tego jakis ser – mordercę, który już po szesciu minutach jazdy zdecydowanie zdominował wnętrze naszego samochodu. Cos jak u Twaina, jak wiezli ser limburski pociągiem i myśleli, ze to nieboszczyk. I to OD DAWNA.
Bo w ogole N. ma wyrafinowane podniebienie – do dzis pamietam, jak się o malo nie rozplakalam, kiedy probowal mnie nakarmić smażonymi brzytwikami w knajpie z widokiem na ocean. I znosi do domu PUSZKI. Z roznych stron swiata z wszelkim możliwym puszkowanym plugastwem. I czasem je otwiera. Ostatnio były grane kalamarniczki we wlasnym, atramentowym sosie. Wygladalo to jak poobcinane prezerwatywy z nibynóżkami w ohydnej czarnej mazi, a dom przez trzy dni cuchnął jak statek wielorybniczy.
JAK NAM TO KIEDYS WYJDZIE Z TYCH PUSZEK i rozlizie się po domu, to ja przepraszam! Ale będzie piąty odcinek “OBCEGO”.
A w ogole, daaaaaaawno się tak nie obżarłam, jak wczoraj. Bardzo niechrzescijańsko wrąbałam chyba kilogram mintaja. Wybacz mi, Panie, choc wiedzialam, co czynie, i czynilam to z pelna premedytacją. Widelcem.
…
(to byl spektakularny BRAK SLOW na opiasnie win, ktore mają w Hiszpanii)
Czy w Hiszpanii mają dobre wina?
powiem tak ogolnie.
czytam sobie tego twojego bloga od wczoraj z przerwami na pojscie do domu (czytam go w pracy z mina “o boze jaka jestem zapracowana”).
i tak. powiem ci tak.
cholernie lubie kobiece kobiety.
tzn jest taki rodzaj kobiet co sie przyznaje do tego ze sa kobietami.
nie przecza ze zeby miec dziecko beda musialy byc ogluszone i upite, ze rozmawiaja o wielkosci penisow, ze maja kaca co weekend, ze faceci to chamy i prostaki, ze caly czas nikt ich nie kocha.
moze za czesto czytam Bridget. z tym sie zgodze. ale co tam.czasami robie przerwe na shreck’a.
a zmierzam do tego ze chyba nie moge czytac twojego bloga w pracy bo chichoty mi sie wyrywaja czasami.
DZIEWCZYNY GORA!~!!!!!!!
wiesz, jeszcze gorszym obciachem jest kupienie takiego smierdziela bedac na wycieczce w Paryzu i probowanie “przemycenia” go w torbie w autokarze…
Po pierwszym otwarciu (tadammm, oto ja, ser smierdzaca skarpeta) torba poleciala do bagaznika:) Uff.
prze pię kna not ka
baske uwielbiam
Ja miałem na obiad jajecznicę na bekonie z pieczarkami. Potem sobie uświadomiłem, że to był post czy coś takiego.