Te Cormorany – książki mają ponad tysiąc stron każda! Kupiłam dwie ostatnie, te, co jeszcze nie zrobili serialu. Czyta się wyśmienicie, a pamiętam jak próbowałam Harry’ego Pottera i kompletnie nie zażarło. No to Cormoran zażarł. Tylko strasznie się uśmiałam (ale to chyba wina tłumaczenia), jak jeden akapit zaczął się od tego (przybliżę akcję – Robin z Cormoranem w pubie, ona poszła do toalety): „Zrobiwszy siku” – no nie, serio?… „Zrobiwszy siku”?… Trochę parsknęłam. Ale dobra, czepiam się. Czyta się nader przyjemnie.
W Dzień Psa poszłam z Mangustą na spacer – ona z okazji swojego święta, a ja z okazji mojej grubej dupy. No i idziemy sobie, moja ulubiona droga spacerowa z lasem po jednej stronie, a tu co? Panowie z kosami spalinowymi (hałas & smród) koszą trawniki wzdłuż chodnika. Śliczne, zielone, pachnące trawniki z koniczynką. Nie wiem, jak inni, ale kiedy ja widzę faceta z kosą spalinową (z jakiegoś powodu są to zawsze faceci, nie widziałam jeszcze kobiety z tym załącznikiem), to mam ochotę sprawdzić, czy dałoby się nią przeciąć gardło. Chociaż oczywiście oni zostali wynajęci przez urząd gminy i robią co im kazano, a w domu wykluwają fasolki na mokrej gazie i wystawiają poidełka dla pszczółek (uhm, na pewno). No i miał być relaksujący spacer, a zupełnie nie był i po raz kolejny nie udało mi się obniżyć poziomu kortyzolu. Co za ludzie, że im trawa przeszkadza, to naprawdę.
W ogóle to jeszcze mam wspomnienie z Portugalii, bo poszliśmy na obiad do malutkiej tawerny – taka na sześć – siedem stolików, menu na kartce, wino domowe z kija. Zamówiliśmy, gadamy i nagle dociera do nas, że ten miły pan, który nas powitał w wejściu, jest jedynym personelem w całej tawernie i robi WSZYSTKO SAM. WSZYSTKO! Wita gości, zbiera zamówienia, przynosi chleb, ser i oliwki na przystawkę, GOTUJE – tak! On wszystkie zamówione dania robił SAM – za barem miał malutką kuchnię z płaską płytą – grillem i te wszystkie ryby i steki tam zasuwał, na tej płycie. A obok we wnęce – frytki, ziemniaki i dodatki. I jeszcze miał czas gadać z gośćmi, proponować desery, robić kawę i przynosić kieliszki z wiśniówką na zakończenie posiłku. A knajpa była PEŁNA, zajęte wszystkie miejsca, i wcale nie czekało się dłużej, niż w innych miejscach. I na dodatek ten facet był przez cały czas uśmiechnięty i sympatyczny – albo genialnie udawał, albo naprawdę lubi swoją robotę. Fenomen, po prostu fenomen.
A Mangusta dostała w prezencie z Portugalii gumowy pączek z dziurką (kupiony na promocji w Pingo Doce, czyli u mamy naszej Biedronki) i teraz muszę tym cholernym pączkiem kilka razy dziennie po pół godziny rzucać po ogródku, a ona go gania i przynosi. A mogłam jej gumę do żucia kupić.
PS. Jeszcze co do spaceru – u sąsiada na rogu czerwona jarzębina. CZERWONA JARZĘBINA pierwszego lipca! Kolejny wzrost kortyzolu. Kiedyś Pani Jesień przynosiła czerwoną jarzębinę, ten świat zmierza zdecydowanie w kierunku, który mi się nie podoba. Wcale mi się nie podoba!
Lipy kwitły w połowie czerwca. Wiem, bo mam pod blokiem – mało nie płakałam. Że jak to. Lipa nie w lipcu?? To jest potwarz. Mój kolega – o nazwisku Lipa – utrzymuje, ze nie ma z tym nic wspólnego. I nie akceptuje.
“Zrobiwszy siku” to tak samo jak “buzia” – zaskakująco częste w polskich tłumaczeniach, gdy mowa o twarzy dorosłego człowieka.
Też nie rozumiem tych, którym przeszkadza trawa, a nie przeszkadza hałas kosy.
Jeśli chodzi o jarzębinę – odmawiam komentarza!
U nas lata w tym roku nie dowieźli, ani chybi wysłali je omyłkowo do Indii…
U nas w górach też już czerwona jarzębina, przedwczoraj to zauważyłam.
Też się zdziwiłam, jak zobaczyłam parę dni temu czerwoną jarzębinę na osiedlu.
Do Portugalii miałam leciec za miesiąc, ale zmieniłam na Gran Canarie i teraz tak załuuuuje 🙁 ale trudno, następnym razem.
Ten pan ćwiczył w gierkach takich. Masz knajpkę i wszystko samemu się tymi palcami, i sushi i kawę i popcorn
A w warzywniaku słoneczniki. Przerażające.
To siku Robin “zrobiwszy” w “Sercu jak smoła”? czy w czymś innym?
Dobrze, że się nowy wpis pojawił, bo tęskniłam.