Dobra, byłam na wakacjach. CAŁE CZTERY DNI (z dojazdami, czyli efektywnie jakieś dwa i pół). Po pierwsze – uwielbiam Świnoujście, chociaż przesadza z wypierdalaniem apartamentowców, zwłaszcza nas samym morzem (przyjdzie ocieplenie klimatu i znikną). Natomiast po drugie – nie nadaję się do wyjazdów w tak zwanym wysokim sezonie. Chociaż i tak podobno mniej ludzi tym razem, bo były miejsca w knajpkach w porze obiadowej – ale nie na promenadzie, tam nie sprawdzaliśmy, bo za gorąco, tłok, hałas i Szczypawka by się źle czuła. Oraz po trzecie – pieczony kurczak z budki na Wojska Polskiego nadal jest najlepszy na świecie. Na gorąco i na zimno, do kanapek.
Pojechaliśmy do Niemca po galaretkę truskawkową z truskawkowego kombinatu – powiem tak, dobrze że byliśmy w piątek przed dziesiątą rano, a i tak już tylko pojedyncze miejsca na parkingu. Złapaliśmy słoiki i w nogi, zanim nadciągnęło tsunami bąbelków żądnych przejażdżki na kolejce – gąsienicy. Chociaż może jest jeszcze nadzieja dla ludzkości, jeden chłopiec krążył po sklepie z niedużym globusem w objęciach i nie dał go sobie odebrać przed kasą. To było miłe (a ja tylko dżemy! I jak to o mnie świadczy?).
Lekko mnie ogłuszyła ilość atrakcji, jaką Niemcy mają do zaoferowania turystom – i to przecież na małym odcinku małej wyspy. O królu złoty, czego tam nie było! Przy granicy wiadomo – namiot z rzeźbami z piasku. Zaraz później jakieś muzeum robaków (tłumaczenie wolne, bo niezbyt się łapię w niuansach niemieckiego), pan w ciemnych okularach podobny do Kukiza (ALE NIE KUKIZ NA SZCZĘŚCIE) ogłaszający swój koncert, mumia Tutenchamona, chińska armia terakotowa, przelot Antonowem (89 euro), park linowy, papugarnia (papużarnia?), Guliwer, termy, cyrk, hektar nadmuchanych zjeżdżalni, sprzedaż miodu i jazz w szopie na podwórku u jednego pana. W głowie mi się zakręciło i pojechaliśmy do Kaminke, gdzie była prześliczna, malutka dzika plaża. Samo Kaminke też bardzo ładne – malutkie, kolorowe, czyste domki z ogródeczkami.
Natomiast na tej części plaży w Świnoujściu, gdzie wolno psom – niestety, śmierdzi i plaża kwitnie na zielono. Czyli jakieś ścieki tam sobie radośnie wyciekają, wstyd. Naprawdę wstyd i hańba.
Co mnie jeszcze wkurwiało, to kampery poparkowane na miejskich parkingach, oczywiście tam gdzie za darmo. I tak, żeby z boku było miejsce na daszki i stoliczki. No nie, kurde, od tego są specjalne parkingi z przyłączami i miejsca np. w marinie.
Może jestem JAKAŚ DZIWNA, ale bardzo mi się wrzaski mew o poranku podobały. Ja z herbatką na balkonie i mewi koncert. Jakby tak złapać jedną albo ze dwie i przywieźć do domu, to też by mi się tak fajnie darły rano? Dam im grzebać w śmieciach, ile tylko będą chciały (All Trash You Can Eat).
W dodatku wróciliśmy w sam środek upału, a nad morzem akurat zrobiło się przyjemnie chłodno i deszczowo, na pewno turyści będą zachwyceni. Prawda?
Przeczytałam „Dziewczynę z konbini” (a ten japoński kryminał jeszcze męczę – morderstw jak na lekarstwo, za to dużo intryg wewnętrznych w policji, większość niezrozumiała, główny bohater też się męczy. Jaka męcząca książka!).