Droga Redakcjo, od kilku dni pies śpi mi na głowie – układa się na poduszce jak pałąk od słuchawek i tak śpi. A wiadomo, że psy się przytulają do tych części ciała, które są chore. Czyli w mojej głowie nie dzieje się dobrze.
(Ale jak ma się dziać dobrze, zapytam retorycznie? Przez to, co się ostatnio odpierdala – i to codziennie przybywa coraz więcej coraz gorszego syfu – zaczynam rozumieć morderców. Że taka codzienna tortura sprawia, że człowiek jest tak umęczony, tak zestresowany, że psychiczna guma rozciąga się i rozciąga, a któregoś dnia po prostu pęka. I wtedy bierze się ten przysłowiowy nóż do ręki, bo zwyczajnie nie widać innego wyjścia. Jeszcze nie jestem na etapie noża, jeszcze nie. Ale czy daleko? Tego się oczywiście nie wie do ostatniej chwili).
A nawiązując do psa, bo pies jest zawsze milszym tematem niż ludzie – to byłyśmy wczoraj u fryzjera ze Szczypawką. I to, jaki MAYHEM ona odwaliła, to będzie mi się śniło jeszcze długo. Do tej pory nie było z nią żadnych problemów, no – nie lubiła, jak się jej strzygło nóżki, bo ogólnie nie lubi dotykania nóżek, zwłaszcza przednich. Natomiast wczoraj… po całej awanturze doszłyśmy z fryzjerką do wniosku, że to musiała być reakcja na buczenie suszarki. Bo ona mówi, że starsze pieski, zwłaszcza te głuchnące, mają takie reakcje na dźwięki – a Szczypawka w końcu ma siedemnaście lat (tak, skończyła siedemnaście na początku maja). W każdym razie – nie byłam przygotowana na AŻ TAKĄ AWANTURĘ z wyciem, bieganiem i innymi elementami, o których nie wspomnę, bo może Szczypawka sobie tego nie życzy. Było tak grubo, że w pewnej chwili pomyślałam – NO TRUDNO, będę miała psa ostrzyżonego do połowy. Dobrze, że pani fryzjerka była fachmanką i uspokoiła mnie, że nie takie rzeczy się tu wyprawiają – i dała radę małego wyjca ostrzyc do końca.
MATKO JEDYNA. Wyszłam stamtąd cała mokra, rozdygotana i z mocnym postanowieniem obalenia litra – ale z ostrzyżonym pieskiem! Bo idą upały od przyszłego tygodnia. Piesek się otrząsnął, zjadł podwójny obiad i walnął się spać, a ja – no cóż, trochę mi się trzęsły ręce i długo w nocy czytałam na uspokojenie „Moją kuzynkę Rachelę” i słuchałam deszczu. Dobrze, że spadł deszcz, bo wszystko schnie.
A teraz dla odstresowania i całkowitego zdysocjowania od rzeczywistości, jaką fundują nam te prostackie karły moralne, poczytam o LHC, bo to jest absolutnie fascynujące, co tam się wyprawia. Na przykład – samo schładzanie elektromagnesów ciekłym azotem i helem trwa około sześciu tygodni.
Wnioski mam takie, że… eee, nie mam żadnych wniosków. Przeżyć następny dzień w jednym kawałku – to już będzie sukces. Ale przynajmniej pies ostrzyżony.