O SPRZĄTANIU I PLAMACH Z OLIWY

Mam nowego fioła filmikowo – internetowego: dziewczynę, która sprząta. Tylko że ona sprząta TAKIE domy i mieszkania, do których ja bym nie weszła bez miotacza ognia i egzorcysty. Podobno są to mieszkania osób, które gromadzą rzeczy, starszych, które sobie nie radzą, albo z jakimiś problemami – bo ona to robi za darmo. W każdym razie w łazienkach, zlewach czy lodówkach są POTWORNE rzeczy – a ona z uśmiechem, w brokatowych butkach i różowym fartuszku to wszystko szoruje, czyści, segreguje i twierdzi, że ją to bardzo relaksuje. Jak ją odkryłam, to zawisłam nad jej filmikami na jakieś pół godziny, musiałam się odrywać po jednym palcu. A ja się dwa dni zbieram, żeby wiadro z mopem wyciągnąć, a jak mam wytrzeć kurz z pianina, to zawsze się wściekam, że moja kochana babcia nie mogła wybrać innego koloru, tylko CZARNE na wysoki połysk. A ona szuflą wygarnia czarny szlam ze zlewu i z łazienki Z UŚMIECHEM na twarzy. Matko jedyna.

Bez związku z powyższym, byliśmy w Madrycie. Lubię rzeczy powtarzalne i niezmienne – na przykład, zazwyczaj w Madrycie (albo w ogóle w Hiszpanii) jak idziemy z N. coś zjeść, to on od razu w pierwszej knajpie ma na koszulce ORDER z najlepszej hiszpańskiej oliwy. Póżniej już uważa, ale ta PIERWSZA knajpa jakoś tak działa. I ja mu zawsze powtarzam, że następnym razem wezmę plastikowy worek z dziurą na głowę i przed jedzeniem go ubiorę. I oczywiście tym razem było dokładnie tak samo – pierwsza tapa i tadaaaam! Chrzest zaliczony. A ja jak zwykle nie miałam przy sobie worka. 

A w jednym barze zamówiliśmy dobre wino i dostaliśmy do niego elegancką i wytworną tapę w postaci kanapeczek z drogą szynką. A wszyscy dookoła pili piwo i dostawali smażone kartofle w sosie bravas i ja tak bardzo bym wolała te kartofle, ale wstydziłam się powiedzieć. Mogłam przyjść później sama, incognito, i zamówić piwo – tylko że nie lubię piwa.

I niby poszliśmy do muzeum Thyssena, ale do parku Retrio już nie, bo ciągle utykam. Nie wiem, czy ta noga jeszcze kiedyś mi się naprawi, czy trzeba będzie ją obciąć, czy co. Jak chodzę w elastycznej opasce, to jest ciut lepiej, ale ja chcę chodzić w sandałkach! W klapeczkach! A nie w bandażu. Ech. W każdym razie mam niedosyt, ale kaca na lotnisku w drodze powrotnej miałam jak zwykle. A N. chciał mnie zabić, bo nie dałam mu się wyspać i przywlokłam go za wcześnie – nie wiem, dlaczego on się jeszcze nie przyzwyczaił, bo ja zawsze muszę być za wcześnie. Dzięki temu do niedawna wiedziałam, w którym zakamarku lotniska są prawie puste toalety, bo mało kto tam dociera, a teraz wzięli i robią REMONT i cała moja wiedza topograficzna jak krew w piach. 

Ale za to walizki nam oddali w kwadrans po przylocie – ho ho, jeszcze dojdzie do tego, że przestanę przeklinać Okęcie. 

No i tak to. Sucho strasznie jest. Pozdrawiam kulawo.

O NOCNYM NIEBIE I LEGINSACH

Nareszcie ładna pogoda i ciepło całą dobę. Nie, żeby nie było się do czego przypierdolić – u nas np. susza. Tak, widziałam filmiki z Gniezna i południa Polski, ale nam trawa schnie i jak wiatr zawieje, to piach w zębach zgrzyta. 

Ale noce są piękne – balsamiczne i gwiaździste. Wiem z autopsji, ponieważ Mangusta ma nocne intermezzo, więc pańcia chcąc nie chcąc kuśtyka za pieskiem i podziwia nocne niebo (i zawsze mi się przypomina ten mem, jak krótkowidz zachwyca się zorzą polarną, wkłada okulary, a to szyld Żabki). Zorzy polarnej nie widziałam, ale za to wiem, że ptaki śpiewają o pierwszej w nocy. I o drugiej w nocy. I o trzeciej. A o czwartej to już regularna orkiestra. Czy to jest normalne? Czy one nie powinny wtedy SPAĆ?

W ogóle zamiast narzekać, powinnam się cieszyć, że pieseczek tak ładnie potrafi zakomunikować swoje potrzeby. Że chce wyjść. No trudno, akurat o drugiej w nocy chce wyjść – ZDARZA SIĘ. Tylko jeszcze gdyby po nasiusianiu wracała do domu, a nie na przykład siadała przed bramą i drapała się w ucho (koniecznie o drugiej w nocy musi się drapać w ucho PRZED BRAMĄ), to jednak byłoby fajniej. Albo niby wraca, ale zniknie sobie pod samochodem poniuchać, bo na pewno w środku nocy dzieje się tam coś bardzo interesującego. A zaspana pańcia z kulawą nogą przecież sobie spokojnie POCZEKA (a niby jakie ma wyjście).

Czytam „Roswell” Connie Willis i skutek jest taki, że bardzo chciałabym być uprowadzona przez aliena, wyglądającego jak okrągły krzak toczący się przez pustynię. Tak miło jest poczytać o nawiązywaniu kontaktu z inteligentnym życiem, dla odmiany od codziennych niusów na portalach, gdzie jak nie Suski, to Obajtek, od których mądrzejsza jest nawet zawartość mojej rynny po dwóch latach nieczyszczenia (wygląda, jakby wykluwała się tam cywilizacja, czego o Obajtku powiedzieć nie można). 

Moja lista ubrań, które założę po moim trupie, a nawet jeśli mojego trupa ktoś w to ubierze, to będę go straszyć i dręczyć, dopisuję niniejszym legginsy skrojone tak, żeby wrzynały się w tyłek (i niejednokrotnie także przodek). Zwłaszcza w kolorze cielistym (taki ohydny beż). Wieść niesie, że na mieście się na nie mówi „odbyciaki”. No.

PS. A Ben Affleck nie przyszedł na premierę filmu Jennifer Lopez – no co za świnia!

O OPĘTANIU I DZIWNYCH WŁOSACH

Drogi Pamiętniczku – ja to chyba jednak jestem jakaś opóźniona, a na pewno fryzjersko. Obejrzałam ostatnio setki filmików o tym, jak zrobić super prosty, szybki koczek jednym gestem i przy pomocy jednej gumki do włosów, góra dwóch – i co? I żaden mi nie wyszedł. ŻADEN. Może mam jakąś dziwną głowę, wypukłą tam gdzie inni mają płasko albo na odwrót? No za cholerę jasną z moich włosów nie chce wyjść SUPER ŁATWY KOCZEK. Żadną techniką. Wronie gniazdo za każdym razem wychodzi, czasem zawiązane na supeł. 

No dobrze, byłam z koleżankami na drinkach wczoraj – wzięłam truskawkową margeritę i TO BYŁ BŁĄD, ponieważ owoce mi nie służą. Frytki mi służą, a owoce nie! Ale nie było drinków z frytkami, niestety. Natomiast jedna koleżanka była na masażu, który sobie bardzo chwali, a na koniec masażysta pokazał jej trick, jak sobie poprawić dobrostan fizyczny. A ona oczywiście pokazała to nam, bo jest szczodra i chętnie się dzieli. A my oczywiście natychmiast to przetestowałyśmy na sobie.

I teraz tak – ten ruch polega na takim jakby odrzuceniu ręki do tyłu, ale nie wymach, tylko na luźno, bezwładnie, z jednoczesnym skrętem tułowia. I faktycznie, chrupie w gnatach jak ta lala. I wszystkie cztery jak jeden mąż odrzucałyśmy te ręce stojąc przed restauracją, aż do nas dotarło, że jeśli mają tam monitoring, to być może ktoś już dzwoni po pogotowie psychiatryczne albo po egzorcystę. Bo te ruchy same w sobie wyglądają trochę, jakby człowieka nawiedził demon średniego kalibru, a jak to robią CZTERY osoby NARAZ… Być może wylądujemy na jutubie w sekcji „Niewyjaśnione zjawiska nawiedzenia opętania straszne filmiki dziwne przerażające”.

A następnie wróciłam do domu, gdzie dowiedziałam się od N., że jestem NIEODPOWIEDZIALNA, ponieważ oddalam się spożywać alkohol, a biedny piesek przez cały wieczór mnie szuka, sprawdzała czy mnie nie ma w łazience albo pod łóżkiem, a ja się rozbijałam towarzysko. A piesek tęsknił. I nie chciał jeść. A nawet mu zniknął, ale się znalazł. 

A stopa mnie boli nadal. Trochę faktycznie pomagają żelowe poduszeczki pod piętę, ale chodzić dużo nie mogę. A jak na złość chętnie bym poszła na spacer z Mangustą, a tu klops.

O KULEJĄCEJ NODZE I WIOŚNIE

„Dagmara Kaźmierska w swoim burdelu lubiła ład i porządek” – czy to nie piękne, przepiękne zdanie? Mnie urzekło – ma potencjał interpretacyjny i warstwy znaczeniowe i po prostu jest przepyszne. 

Natomiast. Boli mnie ta noga przy chodzeniu – z tyłu, za piętą. Co jest wkurwiające, bo nie mogę popylać z Mangustą na spacerki, bo ona preferuje szybkie tempo, a ja powoli i boleśnie kuśtykam no i tak. Piszę więc do Zebry SMSA, co na naciągnięte mięśnie strzałkowe, a ta zmora do mnie: „NIe naciągać w przyszłości!”.

Ja: „Dziękuję, a jeśli chodzi o teraźniejszość i kuśtykanie? Voltaren i opaska elastyczna?”.

Zebra: „Pewnie tak, ale kuśtykaj, bo takie rzeczy to się dobrze goją w ruchu”.

Ja: „Ja mam takie ciało, że u mnie nic dobrego się nie wydarza w ruchu”

Zebra: „Skąd wiesz, jak nigdy nie próbowałaś?”

Ja: „Jak to nigdy? A WF na korytarzu w klasach I – IV????”

Swoją drogą, jeśli jest coś, co może sprawić, że od dzieciństwa człowiek nienawidzi ruchu i sportu, to WF w podstawówce. Do dziś zimny pot mnie oblewa na wspomnienie rzucania piłką lekarską NA STOPIEŃ (ledwo mogłam podnieść zasraną piłkę, a co dopiero RZUCIĆ), biegów na czas i innych tego typu przemiłych i wzmacniających poczucie własnej wartości pomysłów. Na każdym WF-ie chciałam się zabić i jestem przeszczęśliwa, że złamałam nogę i jechałam na zwolnieniu do końca edukacji. Ba – studia wybrałam takie, żeby WF był nieobowiązkowy.

A poza tym co? W Action byłam, bo koleżanka kupiła świeczkę cytrusową przeciwko komarom, nie wiem czy działana komary, ale na mnie owszem – jest w przepięknej ceramicznej miseczce, więc natychmiast też musiałam taką mieć. I oczywiście wyszłam (wykuśtykałam) z pełnym koszykiem, ponieważ Action to jest sklep zaprojektowany przez samego Belzebuba i jego najbliższych asystentów, żeby człowieka skutecznie wodzić na pokuszenie. Przy czym oczywiście kupiłam SAME NIEZBĘDNE RZECZY, oraz jak zwykle żółte ścierki, bez których nie wiem jak mogłam żyć. 

Czy te cholerne zimne noce się kiedyś SKOŃCZĄ? Wiosna w tym roku ma chyba zaburzenia afektywne dwubiegunowe.

PS. Oczywiście za KOSTKĄ, nie za piętą, jak słusznie zauważyła MAłgo. Za piętą człowiek się już generalnie kończy.

O GOTOWANIU I POPSUTEJ NODZE

No dobrze, wróciłam z fantastycznej majówki z naciągniętym mięśniem w stopie i kuleję jak doktor House, ale warto było. Jak zwykle uprawialiśmy hazard – w ogóle nie wygrywałam w kości tym razem, no naprawdę! Oraz Mangusta została ulubienicą całej wsi. Rozmowy z sąsiadami wyglądały w przybliżeniu tak (oczywiście caps oznacza wrzeszczenie do siebie):

– O JAKI PIESEK ŁADNY! CO ON TAK SZCZEKA? CO? PANI NIE PRZEPRASZA, PIESKI NA NOWYM MIEJSCU TAK MAJĄ. A ON ILE MA? A, TO SUCZKA? TO MŁODZIUTKA JESZCZE, MOŻE JEJ MINIE!

Mam nadzieję, że jej minie, bo koncerty daje nie z tej ziemi, a mi łeb puchnie i nie wiem, gdzie oczy podziać. A wszyscy tacy mili i się do niej uśmiechają, a ta drze mordę, ile fabryka dała.

No dobrze, oprócz tego hazardu to jeszcze wyszło tak, że GOTOWALIŚMY. No bo pierwszego dnia poszliśmy do pobliskiej restauracji – a tam we wszystkim ocet. We wszystkim! No to drugiego dnia jedziemy do innej, kawałek dalej, w dodatku po wizycie pani Gessler. Tam znowu okazało się, że kucharz mocno zakochany, bo wszystko przesolone i przepieprzone, aż panowie kichali do grochówki. Co prawda kotlety schabowe były wielkości lotniskowca na Pacyfiku, ale tylko w marksizmie ilość przechodzi w jakość i ktoś mógłby to w końcu głośno powiedzieć menedżerom takich restauracji, bo naprawdę. No i już nie chciało się nam włóczyć po knajpach i była grana na przykład szczawiowa ze szczawiem zebranym przy leśnej drodze. Co prawda oczywiście miałam pewne obawy, że może to bieluń albo inny wilczomlecz, ale jak zwykle nikt mnie nie słuchał, a zupa wyszła przepyszna (i wszyscy przeżyli, więc chyba jednak szczaw). 

I żaby w jeziorze darły mordy wieczorami tak, że zagłuszały techno u sąsiada – na szczęście nie disco polo, a poza tym puszczał tylko kilka kawałków. 

Oczywiście pomiędzy uprawianiem hazardu a obżeraniem się prowadziliśmy arcyciekawe rozmowy, z których już nic nie pamiętam, oprócz jednej o młodzieży. Która teraz (młodzież) jest mało kreatywna i w ogóle niepomysłowa – nie to, co my. No bo wyobraźmy sobie taką sytuację, że jest domówka, grupa siedemnastolatków sama w domu i pojawia się butelka wina. I szukają korkociągu i go nie ma. I jak to się skończyło? NIE WYPILI WINA. Nie znaleźli korkociągu, więc nie wypili wina!

Jak sobie przypomnę, czym i w jakich okolicznościach otwierało się wino, z obcasem włącznie… Jakby była apokalipsa, to też by szukali korkociągu? Matko kochana, w ogóle nie mogę takich opowieści słuchać, bo mi skóra cierpnie. 

Podsumowując – było bosko, a teraz muszę naprawić nogę. House jakoś lepiej się prezentował, kuśtykając – poza tym nie nadążam za Mangustą, a ona ciągle próbuje zjadać dziwne znaleziska i czas wyrwania jej tego z japy jest dość kluczowy. Nie mówiąc już o spacerkach, chociaż podobno pogoda ma się popsuć. 

O PRZYMROZKACH I REKLAMACJI

Obawiam się, że winogrona nam zmarzły. Zwłaszcza jednego mi żal, takiego różowego, co jak dojrzeje jest bardzo słodkie i pięknie pachnie. I ładne, jak szklane kulki z Murano. I doceniane przez moje koleżanki i wszystkie szpaki z okolicy. No i pierwsze listki i zawiązki kiści ma po przymrozkach czarne i wyschnięte. A urżnięte hortensje o dziwo przetrwały, oprócz niestety dwóch (co oczywiście nie jest gwarancją, że zakwitną, ale nie wiem które są bukietowe, a które ogrodowe – się okaże).

Socjalizacja Mangusty idzie powoli – na spacerach na niektórych mijanych ludzi się wydziera, a na niektórych nie. Nie wiem, jakie ma kryteria selekcji. Natomiast szczeka na wszystkich, którzy jadą na rowerach – no cóż, ja nie szczekam, ale dziwię się w środku, po cichu, ale może pies to wyczuwa i dlatego. Długa droga przed nami i wyboista – tłumaczę jej, że póki co jedzie na urodzie, ale może dostać od kogoś po nosie, jak nie przestanie łobuzować. I w ogóle mi się wydaje, że albo ona powinna brać coś na uspokojenie, albo ja (ja bardzo chętnie!).

Natomiast okoliczne koty znowu mnie wyprowadziły z równowagi – po czesaniu całego ogródka, żeby mała nie znajdowała i nie jadła kocich kup i żebyśmy nie musieli co drugi tydzień jeździć na USG – była chwila spokoju, po czym N. znalazł w kącie szpaczka z urwaną głową i częściowo oskubanego oraz osikane krzesła ogrodowe pod altaną. Informuję uprzejmie, że jak uda mi się dorwać kota na mojej posesji, to go obedrę ze skóry i ugotuję, jak Glenn Close królika w „Fatalnym zauroczeniu”. Niestety wszystkie środki odstraszające koty działają też na psy, a w roślinki co to ich kotki nie lubią, nie wierzę, bo np. polecana jest lawenda, a u nas akurat w lawendzie zrobiły sobie największy kibel ogródkowy. 

Bardzo serdecznie przepraszam miłośników kotów – ja NAPRAWDĘ chciałabym rozwiązać problem pokojowo, tylko NIE MAM JAK. 

Natomiast żeby jednak był jakiś pozytywny akcent – zamówiłam w Zalando dwie koszule dla N. – on jest trudnym przypadkiem odzieżowym, niewiele mu się podoba, więc to było OSIĄGNIĘCIE, te koszule – a przyszła jedna. Nie, że zabrakło – faktura na dwie, a w paczce jedna. Oczywiście się zdenerwowałam, bo spodziewałam się grubszej awantury, bo niby JAK udowodnię, że dostałam jedną? Każą mi zrobić zdjęcie nieotrzymania? I pisałam reklamację do Zalando w dość smutnym nastroju, bo oczywiście nie przysłali tej droższej… Po czym w pół godziny dostałam odpowiedź i decyzję o zwrocie pieniędzy – jednak solidna firma (chociaż pewnie obejrzeli moje konto, że zamawiam od dawna i nie robię nałogowo takich akcji). Chociaż do Empiku, gdzie też sporo zamawiałam, napisałam kiedyś, że w paczce za kilkaset złotych zabrakło długopisu za złotych dziesięć i dostałam odpowiedź, że TO MÓJ PROBLEM. Więc bycie stałym klientem o niczym nie przesądza, a w Empiku od tamtej pory nic nie kupiłam. 

Mam nadzieję, że pogoda przestanie szaleć i zrobi się cieplej i przestanie mrozić roślinki. Oraz mam nadzieję, że w końcu kogoś wsadzą do więzienia, bo wszyscy niecierpliwie czekamy, do jasnej cholery.

O KATASTROFIE PORANNEJ I PSIM ZACHOWANIU

Dziś od rana wylałam spory kubek herbaty na komputer i o mało nie dostałam zawału. Od razu się wyłączył, biedaczek, więc w sumie go opłakałam, ale wytarłam i podmuchałam suszarką. I włączył się i działa. O święta Rito, patronko spraw beznadziejnych!… Jak człowiek głupi, to ma szczęście – tyle powiem.

A wszystko przez to, że kliknęłam na fejsbuku tak zwaną rolkę, a po niej następną, następną i następną… I od kolejnych influencerów dowiadywałam się, dlaczego mam gruby tyłek i brzuch. Otóż powodami są: kortyzol, glukoza, przerost bakterii jelitowych, zaśluzowane (??????) jelita z powodu nabiału, za dużo węglowodanów i za mało białka, niedobory lub nadmiary hormonalne, zatrzymywanie wody w organizmie albo pasożyty jelitowe. I oczywiście każda kolejna gwiazda wie najlepiej, jak mnie z tego wyleczyć i zdradzi mi tę tajemnicę, a ja natychmiast zeszczupleję i się wylaszczę, kiedy będę stosować TEN JEDEN TRIK – specjalną dietę – specjalne dedykowane suplementy.

A w dodatku dowiedziałam się, że podobno nawet 99% kobiet spożywa za mało protein. DZIEWIĘĆDZIESIĄT DZIEWIĘĆ! Jak to możliwe? Co zrobić, żeby temu zaradzić? Szybko zróbmy jakąś ogólnoświatową akcję PROTEINY DLA KOBIET, bo za chwilę wyginiemy jak dinozaury!…

Jak człowiek takie głupoty ogląda i czyta, to Wszechświat nie wytrzymuje nerwowo i mu przewraca kubek z herbatą na laptopa – tyle powiem. Od dziś tylko koreańskie lunche i przepisy kulinarne, obiecuję.

(Ale z proteinami?…)

Natomiast Mangusta weszła w fazę rozwydrzonej nastolatki: okropnie się na wszystkich wydziera. Na spacerach szczeka jak zwariowana na ludzi i psy – im większy pies, tym głośniej – oraz była z nami w restauracji. DARŁA SIĘ NA WSZYSTKICH – na kelnerkę, na ludzi siedzących w środku, na ludzi których widziała przez okno, a którzy bezczelnie przechodzili nie pytając o pozwolenie, na nas – żebyśmy jej dali coś z talerza, oraz pomiędzy tymi wydarzeniami szczekała bez wyraźnego powodu. Wyszłam stamtąd cała spocona ze stresu, nie pamiętam co jadłam, bo cały czas uspokajałam psa i nie wiem, co dalej z tym potworem. 

Nie wiem, czy to TAKI WIEK i to minie z czasem, czy taki charakter i wcale się nie uspokoi, a ja zwariuję. I czy ma zachwianą pewność siebie, czy za mało zsocjalizowana, czy za bardzo terytorialna. I kiedy ją idę socjalizować w ośrodku miejskim, to wchodzi do każdego sklepu i się wydziera, a ja nie wiem gdzie oczy podziać. Dobrze, że ludzie się do niej raczej uśmiechają (chociaż nie wiem, czy to jej nie zachęca), zamiast udusić małego gada. 

I tak myślę, że chyba naprawdę muszę się skontaktować z behawiorystą, bo trafił mi się skomplikowany egzemplarz; najlepsze, że trzy i pół kilo psa potrafi się TAK DRZEĆ, a ludzie się rozglądają, bo wypatrują jakiegoś BRYTANA, a ta drze mordę bardzo z siebie zadowolona.

A pogoda też mnie wkurwia, bo zrobiło się cholernie zimno akurat, kiedy wszystko pięknie zakwitło. Czy u nas naprawdę nie może być NORMALNIE?… Pytanie było retoryczne, bo oczywiście wiem, że nie może. Nasz kraj to jedna wielka porąbana anomalia. Trójkąt Bermudzki w kształcie sześciokąta.

Dlaczego wyszły u nas tylko dwa kryminały Dorothy Sayers? Czy będą następne i kiedy? Bo potrzeba mi stylowego, angielskiego trupa w dobrej oprawie.

PS. Zapomniałam, że na fali rolek fejsbukowych poznałam TEN JEDEN TRIK – co zrobić, żeby dobrze uprać ścierki, żeby nie śmierdziały. Otóż – ugotować w garnku w wodzie z sodą. Czyli to, co moja prababcia robiła ze ścierkami sto lat temu. I po co nam ten cały postęp, ja się pytam? A, bo mamy ibuprom i solpadeinę. Niech będzie.

O TYM, CO ODWALA SZCZENIACZEK

Drogi Pamiętniku, ja naprawdę niedługo zwariuję przez to wszystko. I niby to co się dzieje ostatnimi dniami jest NATURALNE i w ogóle KOLEJ RZECZY, ale czuję się jak kotlet schabowy w przydrożnej karczmie, brutalnie rozklepany zębatym tłuczkiem na grubość bibuły.

Mangusta ma pierwszą cieczkę. Mieliśmy jej ciachnąć przydatki przed tym wiekopomnym wydarzeniem, ale co chwilę były grane biegunki, rzyganie, antybiotyki – miała mieć chwilę wytchnienia przed zabiegiem, no i któregoś dnia zaczęła wszystko stemplować – no trudno, STAŁO SIĘ. Natura, biologia i tak dalej.

Ale nic, NIC mnie nie przygotowało na widok, jaki zastałam, kiedy do sąsiadów przyjechał w odwiedziny biały kudłaty maltańczyko-cośtam. Potrzebowały z Mangustą siedmiu sekund, żeby ocenić sytuację i zaczęła się jazda – mój maleńki szczeniaczek, który co wieczór zwija się w kuleczkę i śpi na moim ramieniu, odpierdalał przy płocie TAKĄ burleskę, że nie wiedziałam gdzie oczy podziać. A tamten biały dostawał szału i próbował się przedrzeć przez ogrodzenie (na szczęście porządne, kute i na podmurówce, bo NIE WIEM CO BY BYŁO). Dobrze, że przyjeżdża tylko na weekendy, bobym oszalała. A na dodatek N., jak sobie obejrzał nasza kochaną, przytulaśną dziewczynkę, jak się wije przy płocie jak striptizerki w klubie Tony’ego Soprano – to od razu miał pretensje DO MNIE, że niby kto ją nauczył takich rzeczy i NA PEWNO JA! (Nie, kochanie, sama sobie obejrzała na jutubie). Ja nie wiem, dlaczego on uważa, że ja bym tak potrafiła – od samego patrzenia w kręgosłupie mi trzaskało.

I tak oto w jednej chwili szczeniaczek, nasza kochana Mangustka, przeszła przemianę w wyuzdane tornado seksualne, a ja się z każdym dniem nadaje coraz mniej do życia, a coraz bardziej na wyjazd do południowoindyjskiego aśramu, gdzie w odosobnieniu będę się całymi dniami gapić w ścianę. Chociaż w sumie po co się wlec przez pół świata, jeśli mogę to robić we własnej łazience.

A na dodatek wspólnik N. pojechał na platformę wiertniczą – a to od dawna było MOJE MARZENIE, chyba nawet jeszcze zanim obejrzałam „Armageddon”. Pocieszam się, że tam na pewno buja i śmierdzi benzyną, wszyscy rzygają i na pewno nie ma Bruce’a Willisa, bo ma demencję. Ani Steve’a Buscemi, który ma inne zobowiązania. Prawda?…

O MARKETINGU I CZARNYM PODNIEBIENIU

Dear Diary, to były – do pewnego momentu – bardzo miłe święta. No bo tak: pogoda – jak w Hiszpanii (tymczasem podobno w Hiszpanii lało, spadł śnieg i były pozamykane autostrady); jajka farbowane w czerwonej kapuście wyszły w pięknym, niebieskim kolorze (czerwonej – niebieskie, hm); przyszli goście przynosząc jedzenie w potwornej ilości (ja to się umiem w życiu ustawić – tylko do zdjęcia niestety nie). Było bosko, herbata na tarasie, nawet wybaczyłam rodzynki w babce – in minus, ale za to klops był z jajkiem in plus, czyli się zrównoważyło.

Aż dostałam maila od banku „Dołącz do akcji BEZPIECZNY E-SENIOR”.

Dlaczego, ludzie z marketingu? Dlaczego musicie nam robić takie rzeczy W ŚWIĘTA? To znaczy ja wiem – wy w ludziach nie widzicie LUDZI, tylko targety, ale te targety też czasem by chciały po prostu mieć miły dzień. Bez reklam środków na żylaki, nietrzymanie moczu i aplikacji E-SENIOR. Kilka w roku by się takich dni przydało, nie sądzicie? 

Ale pewnie nie sądzą. Jak się pracuje w marketingu, to się nie ma duszy.

Natomiast PRZED świętami odbyło się generalne sprzątanie ogródka. N. z siłą najemną grabili i wyczesywali każdy centymetr, żeby usunąć wszystkie KOCIE JĘZYCZKI z zasięgu Mangusty, żeby nie było spektakularnych widowisk przy stole wielkanocnym. Prawie szczoteczkami do zębów czyścili wszystko, w każdym razie efekt był SPEKTAKULARNY, tym bardziej, że drzewa wypuściły zielone listki, no po prostu sielanka. Po czym Mangusta została wypuszczona przez taras, pierwszy raz w sezonie, zeszła ze schodów, rozejrzała się i… w trzy sekundy znalazła przeoczone kocie gówno i z nim uciekła.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA.

Ale przynajmniej się nie porzygała. Tylko następnego dnia była jakaś SMUTNA. Trzymałam w pogotowiu piguły na biegunkę, ale odpukać w niemalowane – udało się bez wspomagania farmaceutycznego. Chociaż ja bym się chętnie wspomogła, gdybym miała coś fajnego pod ręką, ale rutinoscorbin albo neomag to żaden fun.

Czy jeśli popłakałam się ze śmiechu czytając list miłosny kurator Nowak do pana marszałka Terleckiego, to jestem bardzo złym człowiekiem z czarnym podniebieniem? Oczywiście, że jestem – kogo ja tu próbuję kokietować.

O PIESKU, HORTENSJACH I BABCE

Wiosna u nas jak w bollywoodzkim filmie – czasem słońce, czasem deszcz, a czasem rzygnie pies. Nie wiem, czy wszystkie szczeniaczki tak mają, czy trafił mi się taki rzygliwy egzemplarz. No ale z drugiej strony – WSZYSTKO bierze do mordy, co tylko jej się zmieści, ostatnio uwielbia żuć i zżerać bazie – kotki. W każdym razie – mam później dwie godziny z głowy, bo obserwuję, czy to był sportowy rzyg i dalej spokój, czy apokalipsa i jedziemy do weterynarza. Nie wiem, co robić, Drogi Pamiętniku – siemię lniane jej daję, takiego glutka ciepłego do paszy, ale co dalej, to nie wiem.

Po tak miłym i apetycznym wstępie spieszę donieść, że wstajemy któregoś dnia rano, a tam w ogródku buja się czerwony mylarowy balon w kształcie serca. Akurat pod oknami sypialni. Oczywiście N. stwierdził, że to na pewno mój kochanek, ja – że jego wielbicielka, no niby bardzo śmiesznie, ale mam nadzieję, MAM NADZIEJĘ, że ten balon przywiało z jakiejś imprezy. Bo za dużo się naczytałam kryminałów, w których najpierw pojawiał się jakiś niewinny, nieistotny szczegół, a później wszyscy domownicy byli znajdowani związani / wypatroszeni / z poderżniętymi gardłami / owinięci w folię (niepotrzebne skreślić). Balon został przywiązany do ogrodzenia i służył jako barometr (szedł w górę na ciepło i w dół na zimno) (czy odwrotnie), po czym po kilku dniach został sprywatyzowany i już nie mam z nim kontaktu.

W tym roku wszyscy mają w ofercie wielkanocne babki o smaku albo pomarańczowym, albo cytrynowe. Prawie się złamałam i postanowiłam upiec sama (piaskową, do drożdżowej JESZCZE NIE DOJRZAŁAM), no i na jakimś forum trafiłam na wspaniałą dyskusję. Zaczęło się od niewinnego pytania, czy silikonowe formy do ciasta trzeba smarować tłuszczem, czy odejdą same z siebie. Pięćdziesiąt wpisów dalej wiedziałam już, że: a) silikonowe foremki są rakotwórcze, b) papier do pieczenia jest rakotwórczy, bo czymś nasączany, c) powłoka nieprzywierająca na foremkach jest rakotwórcza, wiadomo, ale także d) smarowanie tłuszczem szklanej lub ceramicznej formy także jest rakotwórcze, bo ten tłuszcz się przypala i wiadomo – trupia czaszka i skrzyżowane piszczele, a nie ciasto. Czyli jak by człowiek nie kombinował z tą babką, to zagłada Atlantydy i śmierć w Wenecji. O panie, co to się porobiło!…

W międzyczasie doglądam hortensji w doniczkach, ponieważ jakoś w lutym wyskoczył mi na jujubie filmik na szczęście nie o zaropiałym paznokciu, tylko o panu ogrodniku, który właśnie w lutym radził przycinać hortensje. Bez litości, na krótko. Wysłałam ten filmik N., który go obejrzał, a następnie poszedł i oberżnął wszystkie hortensje, ponieważ w odróżnieniu ode mnie jest człowiekiem czynu (a ja wolę teoretyzować). Z jednej strony faktycznie wyglądało to lepiej, bo z doniczek sterczały uschnięte krzaczory, ale z drugiej trochę mnie niepokój drążył. No i teraz oglądam je pod lupą codziennie – i faktycznie wypuściły zielone listki. Chociaż podobno to jeszcze nie jest gwarancja tego, że zakwitną, bo hortensje to kapryśne i przebiegłe bestie są. Ale przynajmniej przeżyły obcinanie, uff. 

Tymczasem zapowiada się na świąteczny weekend piękna i ciepła pogoda, a w Hiszpanii – gdzie wszyscy na Semana Santa wyjeżdżają, zwłaszcza nad morze – SPADŁ ŚNIEG i mają pozamykane autostrady. Chyba nie są z tego powodu zbyt szczęśliwi.