NIC, TYLKO SIĘ ZAGRZEBAC W NORZE

 

Czuję się dzis dokładnie tak, jak wyglądam, a wyglądam tak jak to cos za oknem. Czego pogodą nie nazwę.

 

N. coraz bardziej denerwują korki, więc coraz częściej zmienia pasy w korku, co z kolei wyprowadza mnie z równowagi. Wrzeszczę na niego, nie pomaga. Naliczam kary pieniężne – nie działa. Próbuje płakać – także samo (w domu pomaga, jak np. niechcący włączy telewizor i leci jakiś polski serial, wystarczy że się wydrę „Czy chcesz zobaczyć moje łzy? Chcesz zobaczyć, jak płaczę?…” – przełącza natychmiast). Dziś wypróbowałam „Przyjaciół”:

 

– Pomyśl, że dzięki tym korkom został nam dany dar czasu. Zażyczmy sobie na Gwiazdkę trochę przestrzeni i będziemy mieli małe continuum!

 

Spojrzał na mnie krwawym okiem i zmienił pas przed światłami – cztery razy.

 

Przeczytałam wczoraj (niestety, jest beznadziejnie krótka) te nową Samozwaniec „Z pamiętnika niemłodej już mężatki”. Sporo powtórzeń, ale są zdjęcia i trochę smaczków, z których najbardziej podoba mi się ten, że jej drugi małżonek po ślubie cywilnym dotarł do domu ni mniej, ni więcej, lecz tydzień po ceremonii. W stanie lekko zszarganym. Na co ona… Wysłała go do kuchni, żeby jej przyniósł śniadanie do łóżka. Podobno od tamtej pory przynosił już codziennie.

 

No ja nie wiem.

 

MGŁA U KINGA TO JESZCZE NIC

 

Codzienny rozwój korka na wjeździe do stolicy mierzę od jakiegoś czasu zaawansowaniem przygotowań do dnia pracy sklepu „HALINA – elegancka konfekcja damska”. Jak korek jest nieduży, to HALINA jest jeszcze zamknięta. Jak spory – to pani z HALINY ma już otwarte drzwi i wytaszcza manekiny, przyodziane w elegancką konfekcję. Proszę sobie zwizualizować dzisiejszy korek, skoro przed HALINĄ stał już w gotowości cały rządek eleganckich, bezgłowych Halin, w dodatku powiązanych sznurkiem (żeby nie uciekły?…).

 

Pogodę w Świnoujściu trafiliśmy tak bajkową, że trochę się bałam, że niechcący zamiast na Uznam, to prom przywiózł nas na wyspę z „Losta”. Miałam ochotę podbiec do jakiegoś człowieka i szarpiąc go za klapy pytać histerycznie „Gdzie jesteśmy?… Proszę pana, GDZIE JESTESMY?… To Polska, na pewno?…” (w tle podkład muzyczny: KŁI KŁI KŁI KŁI!!!). No w każdym razie – przydały się okulary słoneczne.

 

Piękna pogoda, „nuda i Ahlbeck” (jak pisała Lilusia Pawlikowska) (wtedy – Bzowska).

 

Ale niech żywi nie tracą nadziei. Tym razem rzecznikiem mocnych wrażeń był N., który rzucił niezobowiązująco „A może wrócimy inną drogą? Nie ta nudna autostrada, tylko Wałem Pomorskim, piękna droga”.

 

(„Wał Pomorski kochanie to taki system umocnień, jesteś beznadziejna”).

 

Faktycznie, piękna.

W dzień.

 

Po obiedzie okazało się, że już jest ciemno. A raczej – biało.

Bo wylazła MGŁA.

Ale JAKA!

Kurwa mać, jechaliśmy jak w MLEKU. Widoczność – do końca maski. Światła innych samochodów – widoczne z odległości 3 metrów. W ogóle się nie bałam, że wyjdą z tej mgły potwory jak u Kinga. Nie miałyby szans wyjść. Krążyłyby tam, obijając się i depcząc sobie nawzajem po ogonach.

 

Obydwoje prawie przylepiliśmy nosy do przedniej szyby, bez efektu. Najlepiej się jechało bez świateł, niestety, szybko by ktoś w nas wjechał. Bardzo fajna była mgła w lesie („Zobaczysz, zaraz wjedziemy do lasu, tam nie będzie mgły”). No – na drodze jej nie było, to prawda. Wisiała jakiś METR NAD DROGĄ, co było bardzo zabawne, wrażenie prawie jakby się oglądało te obrazki  z ukrytym trójwymiarowym dinozaurem.

 

Oczywiście, mgła ograniczająca widoczność do 3 metrów TO NIE JEST ŻADEN powód żeby nasz ukochany miś nie wyprzedził na przykład trzech tirów naraz. Mając jednocześnie włączonego GPS-a, Yanosika, CB-radio, radio samochodowe i synchronizując sobie telefon komórkowy z GPS-em, bo jeszcze za mało mu było jazgotu.

 

NIE SADZILAM, ŻE WYJDE ZYWA z tego pojazdu. Po godzinie miałam w czaszce trzy metry miału węglowego, muł rzeczny i zasmażkę. Nie gryzłam syfonu tylko dlatego, że go akurat nie miałam.

 

Nigdy. Więcej. Wału. Pomorskiego. Wolę przyjazną autostradę, Trzciel, drogowskaz na Toczeń, knajpę z krokodylem i wjazd do Szczecina ulica Zadumaną.

 

Ale z ta mgłą, to chyba tak właśnie wygląda wędrówka duszy potępionej, mówię wam: bądźcie dobrzy dla małych foczek. Nic przyjemnego.

 

DOBRA – ZMIENIAM NOTKE BO FAKTYCZNIE!…

No ale co ja mam napisać, jak główna zmiana w moim życiu dotyczy worków na śmieci. Chwilowo.

Miałam niebieskie z tasiemką.
A teraz mam zielone. Z tasiemką.

Na razie jest to świeża zmiana i jeszcze atrakcyjna, ale pewnie za jakieś 3 – 4 worki mi spowszednieje i co wtedy?…

(Wtedy odkryję narkotyki!!!)

Aaa nie, w sumie mam za soba BARDZO atrakcyjna podróż ze Swinoujscia do naszej Psiej Dupy, ale żeby ja opisać, musze jeszcze ochłonąc. Bo kolana mi się trzęsą od wczoraj.

Nasz mały futrzasty pzyjaciel Julke wywalił 4 nowe kopce.
N. wysłał mu ultimatum.

Boję się, że ten przypadek będzie wymagał naprawdę utalentowanego negocjatora.

O SKANDALU

 

Uprzejmie informuje, iż wczoraj w godzinach popołudniowych weszłam na ul. Francuskiej w GIGANTYCZNĄ PSIĄ KUPĘ.

 

Wiecie, że to już naprawdę, na Francuskiej w psią kupę.

 

To jest skandal po prostu.

 

Czy powinnam w związku z tym wystartować w wyborach samorządowych? (Bo podobno taka kupa to albo zastrzyk gotówki, albo zostanie sołtysem).

 

(Znałam jedną panią sołtys, hodowała – tj. zapewne nadal hoduje, bo trzymała się nader krzepko – kozy i z koziego twarogu robiła sernik oraz śledzie w miodzie. Kozi sernik powiedziałabym jest taki nieoczywisty w smaku i dla koneserów, ale w ostatecznym rozrachunku nawet dość smaczny).

 

Nie, sołtys to za dużo roboty. Musiałabym reprezentować społeczność lokalną, a wszyscy wiemy, jakie są społeczności lokalne. Będą mi dupę zawracać w kwestii jajka na miedzy i nie będę miała czasu nawet otworzyć kolejnych paczek z Merlina! (Wyszła kontynuacja „Stulecia chirurgów”!!!).

 

No dobrze, to ja już wezmę tę gotówkę. Trudno się mówi.

 

O PRZESZŁOŚCI I SZCZYPAWCE

 

(A propos rosół: tęsknię czasem za starymi dobrymi czasami, kiedy to wybuchały na blogach jatki i niewinne pytanie o rosół przerodziłoby się w rzeźnię, gdzie obóz zbierający szumowiny zbluzgałby tych, co nie zbierają i vice versa, mnie by zwyzywano od żałosnych, że w ogóle zadaje takie PYTANIA, kilka wpisów by było o tym, że jestem stara, gruba i mam zaschnięta macicę oraz „wspułczuje twoim dziecią”, kilka blogów by rozpaczliwie zniknęło z powierzchni serwera… Tak pięknie było kiedyś! A wy mi tu serwujecie grzeczne, wyważone wypowiedzi na temat. HALO no!… Trochę się zawiodłam)

 

Wczoraj nareszcie odkryłam, do kogo jest podobna Szczypawka z twarzy.

Męczyło mnie to od jakiegoś czasu. Na bank widziałam tę minę już kiedyś, i to w telewizji. Tylko u kogo?…

 

No i wczoraj – MAM! To Sprocket! Sprocket z Fraglesów robił identyczne miny (najczęściej wtedy, kiedy patrzył z politowaniem na pana – idiotę, który nic nie kuma) (ja się cały czas uczę, chociaż sporo już rozumiem: „daj mi natychmiast kawałek tej bułeczki z masłem”; „wyjmij mi gumowego prosiaka zza fotela”; „odczep się ode mnie z tą szczotką”; „wypuść mnie, bo musze zamordować te gołebie” oraz „sama się noś w torbie, kretynko, ja jestem myśliwym”).

 

Znalazłam dziś w torbie okulary przeciwsłoneczne. O wiele rzeczy bym się posądzała, ale taki niepoprawny optymizm?…

O NOWEJ SUPER DIECIE, JEŚLI JESTEŚMY GOTOWI NA NIEWYOBRAŻALNY BÓL

 

Okazuje się, że jeśli przez trzy dni je się tylko i wyłącznie skrzydełka z KFC, to się chudnie. Naprawdę! Sprawdziłam to na sobie! Może dlatego, ze po tych trzech dniach okazuje się, że nasz przewód pokarmowy został brutalnie wypalony do gołej ziemi i przez ok. 48 godzin nie będziemy w stanie zjeść NIC, dopóki choć szczątkowo się nie odbuduje.

 

Mini fala meksykańska na cześć mojej życiowej mądrości.

 

Mówię wam, co za ciężka i niewdzięczna robota. Odbudować sobie śluzówkę praktycznie od zera.

 

W piątek (czyli jeszcze przed ostrą, kurza orgią) chyba trochę narozrabiałam w dziale piżam w Marksie i Spencerze. Chciałam tam po prostu zostać (najchętniej – na zawsze), a N. mnie wyciągał. Wyciągał mnie i wlókł między wieszakami z najcudowniejszą flanelą w kratkę, chyba krzyczałam i chyba przewróciłam jeden wieszak.

 

Ale ja tu o głupotach, a może podyskutowałybyśmy o czymś ważkim.

 

Czy szumujecie rosół?

 
PS. Ależ oczywiście, że wszyscy mężczyźni, szumujący (lub nie) rosół, maja pełne, nieskrępowane prawo do wypowiedzi. Libyśmy, naturalnie. Tak mi się tylko niechcąco pojechało rodzajem żeńskim.

O KSIĄŻKACH CHYBA

 

Larsson nadal leży. Nadgryzam go i podczytuję po 40 – 50 stron, ale to nie jest mrówka krzesławka dręczypupa. Olgi Lipińskiej „Mój pamiętnik potoczny” (czy ona jeszcze ma felieton w „Twoim Stylu”?) łyknęłam w dwa wieczory (a tylko dlatego w dwa, że przyjeżdżałam tak umęczona i wyssana z energii, że padałam na ryj w ubraniu), a wiedza o historii, strukturach i budżecie służb specjalnych w Szwecji jakoś tak chwilowo średnio jest mi niezbędną.

 

(Ja chyba jestem zbyt apolityczna, do soc-fiction z małymi wyjątkami – „Człowiek z Wysokiego Zamku” – też się nie garnę, do „Euro Dżihad” Wolskiego robiłam już kilkanaście podejść i jakoś… Nada).

 

Ale spoko, zmogę go w końcu, ja wszystko przeczytam, jak do tej pory nie udało mi się przebrnąć jedynie przez Leon@ J@nusz@ (groziło wypadnięciem szczęk z zawiasów od ziewania), Malwinę Kowszewicz (zagadkowa proza, gdzie słowa w zdaniach nie przekładają się na informację, a kolejność zdań w akapicie nosi znamiona ułożenia losowego i nie ma elementów popychających akcję) i Kalicińską (półtorej strony w księgarni, wiem, że wszystko już było, ale żeby do tego stopnia?).

 

Na blogu Soso rozdźwięk w sprawie przycinania hortensji.

A lawendę?

Przycina się lawendę?

 

Ja bym przycięła, bo tak smutno, szaro sterczy. Ale jak ją zabiję?…

 

MĘŻCZYŹNI MOJEGO ZYCIA (W LICZBIE DWÓCH)

 
Tak się złożyło, że sporo ostatnio jeździłam samochodem z tatusiem moim.
  


Tatuś ma tę cechę, że cały czas za kierownicą gada. Szemrze jak źródełko, bez przerwy. Ja się generalnie wyłączam, kiedy mowa o tym, jak rządzący źle rządzą, a powinni dobrze, o tym, jakie mamy złe drogi, a we Francji dobre, albo o tym, co w ostatniej „Wiedzy i życiu”. Ale czasem powie coś fajnego, na przykład wczoraj, stoimy w korku obok składu celnego.

 

– A jakby tak – zaczyna mój tatuś – iść tam do nich, do celników, i powiedzieć „Rzućcie swe sakwy, nawróćcie się i chodźcie za mną”, co?

 

No i nawet się wyprostowałam na siedzeniu, bo pomysł był ciekawy, tylko coś mnie w nim niepokoiło, jakbym go już gdzieś słyszała.

 

Porzuciliśmy go w końcu, bo raz – korek ruszył, a dwa, załóżmy, że nam się uda – i co tu zrobić z chałupą pełną nawróconych celników?…

 

Dziś od rana mój mąż. Obiera jajko ze skorupki i przeprowadza dowód wprost o tym, że stemple na jajkach nie służą konsumentowi. A już na pewno nie jajkom.

 

– No jak nie służą, kiedy służą – mówię mu – masz tam, czy chów ściółkowy (notabene, jeszcze ani razu w sklepie nie trafiłam; chów ściółkowy kupujemy u nas na bazaru bez stempla), numer producenta…

– Ha! – triumfuje – a jak znajdziesz producenta, kiedy zjesz jajko i ci zaszkodzi? A skorupka już dawno potłuczona i wyrzucona?

 

Matko, czy on musi być taki logiczny i przenikliwy od rana. 
Wyszło mi, że fatycznie, każde planowane do spożycia jajko trzeba by spisywać do notesika. Jak obywateli za komuny, panie dziejku.
 

W dodatku mamy kreta!

 

– Trzeba go nazwać – doszłam do wniosku – zawsze to stworzenie Boże, jakoś na niego trzeba wołać. Suczka Olgi Lipińskiej miała na imię Julka.

 

– No to nasz kret będzie miał na imię Julke – zdecydował N.

 

Wiecie, że nie mam kochanka. Dwóch facetów jest mnie w stanie utruć dość dokładnie. Trzeciego już bym nie dała rady.

  

A DZIŚ SNIŁO MI SIĘ, ŻE…

…zaprzyjaźniłam się z pucybutem na stadionie piłkarskim.

(Na stadionie piłkarskim????)

Był bardzo miły, uroczo nam się rozmawiało. Miałam na sobie te kozaki, co to je sobie przywiozłam z Hiszpanii, ale było mi głupio tak po prostu podsunąć mu je do wyczyszczenia, skoro się zaprzyjaźniliśmy.

Aha – i miał drewnianą nogę.
Ten pucybut.

Ciekawe, co moja podświadomość chciała mi przekazać.

NAJBARDZIEJ CHCIAŁABYM ZNIKNĄĆ NA JAKIŚ CZAS

Ciężkie czasy.
Jak powiedział żołnierz radziecki, zdejmując zegar z Wieży Mariackiej.

(Oglądam "Przyjaciół" od początku. JAK TO MOŻLIWE, że Rachel od samego początku miała TAK ŚWIETNĄ fryzurę?… I jak to możliwe, że chodzi w pogrubiających spodniach w kratę i wygląda w nich sexy as hell, choć tyłka nie ma najmniejszego, o nie?…)

Najbardziej interesująca wiadomość ostatnich dni, i najbardziej optymistyczna, to taka, że mufka powinna mieć lewoskretny gwint z jednej strony, a prawoskrętny z drugiej.

Tak, moi państwo.