DIALOGI ŁOSIA

TŁUM: Czarownica! Czarownica! Czarownica! Mamy czarownicę! Czarownica! Znaleźliśmy czarownicę!
(Sir Bedevere puszcza do lotu białego gołębia, do którego przywiązany jest orzech kokosowy. Tłum brudnych, obleśnych wieśniaków podchodzi do podestu, na którym stoi sir Bedevere)
WIEŚNIAK 1: Znaleźliśmy czarownicę. Czy możemy ją spalić?
TŁUM: Spalić ją! Spalić!
BEDEVERE: Skąd wiecie, że to czarownica?
WIEŚNIAK 2: Wygląda na nią!
(tłum krzyczy)
BEDEVERE: Przyprowadźcie ją bliżej.
CZAROWNICA: Nie jestem wcale czarownicą. (Nie jestem czarownicą, nie jestem czarownicą)
BEDEVERE: A twój strój?
CZAROWNICA: Oni tak mnie ubrali. (wskazuje na tłum)
TŁUM: Nie! Wcale nie!
CZAROWNICA: A to nie jest mój nos tylko sztuczny.
BEDEVERE: (odchyla do góry sztuczny nos) No i co?
WIEŚNIAK 1: No dobra, przyprawiliśmy jej nos…
BEDEVERE: Nos?
WIEŚNIAK 1: … i kapelusz lecz ona jest czarownicą!
TŁUM: Spalić ją! Czarownica! Czarownica! Spalić ją!
BEDEVERE: czy wy ją tak przebraliście?
TŁUM: Nie! Nie… nie … Tak, tak, Troszeczkę.
WIEŚNIAK 1: Ale ona ma kurzajkę (wskazuje na Czarownicę)
BEDEVERE: Czemu uważacie ją za czarownicę?
WIEŚNIAK 3: Bo zamieniła mnie w trytona!
BEDEVERE: Trytona?
(chwila konsternacji)
WIEŚNIAK 3: Ale już czuję się lepiej.
WIEŚNIAK 2: Spalić ją!
TŁUM: Spalić! Spalić ją!
(podjeżdża Artur i Patsy; przyglądają się całej sytuacji)
BEDEVERE: Cisza, cisza! Mamy sposoby żeby sprawdzić czy to czarownica.
TŁUM: Naprawdę? Jakie to sposoby?
BEDEVERE: Powiedzcie, co robicie z czarownicami?
WIEŚNIAK 2: Palimy!
TŁUM: Spalić, spalić ją!
BEDEVERE: A co jeszcze palicie oprócz czarownic?
WIEŚNIAK 1: Więcej czarownic!
WIEŚNIAK 2: … drewno?
BEDEVERE: A zatem dlaczego czarownice się palą?
(cisza, na twarzach wieśniaków maluje się imbecylne skupienie; intensywnie myślą co sprawia im niemałą trudność)
WIEŚNIAK 3: (niepewnie)Bo… są…zrobione z drewna?
BEDEVERE: Dobrze!
TŁUM: (okrzyki radości i zadowolenia)
BEDEVERE: Zatem jak sprawdzimy czy ona wykonana jest z drewna?
WIEŚNIAK 1: Zbudujemy z niej most.
BEDEVERE: (No tak) Ale czy nie buduje się mostów także z kamienia?
WIEŚNIAK 2: Ano tak.
BEDEVERE: Czy drewno tonie w wodzie?
WIEŚNIAK 1: Nie, nie.
WIEŚNIAK 2: Pływa! Pływa!
WIEŚNIAK 1: Wrzucić ją do stawu!
TŁUM: Do stawu z nią!
BEDEVERE: Co również pływa w wodzie?
WIEŚNIAK 1: Chleb!
WIEŚNIAK 2: Jabłka!
WIEŚNIAK 3: Bardzo małe kamienie!
WIEŚNIAK 1: (Jabol!)
WIEŚNIAK 2: Sos!
WIEŚNIAK 1: Matka Terrego! (wiśnie)
WIEŚNIAK 2: (Błoto!)
WIEŚNIAK 3: (Klechy, klechy!)
WIEŚNIAK 2: Ołów!
ARTUR: Kaczka.
TŁUM: Ooo!
(Bedevere spogląda w kierunku Artura)
BEDEVERE: Właśnie. Zatem logicznie rzecz biorąc…,
WIEŚNIAK 1: Jeśli… ona… waży tyle samo co kaczka to jest zrobiona z drewna.
BEDEVERE: A co za tym idzie?
WIEŚNIAK 1: Jest czarownicą!
TŁUM: Czarownica! Czarownica! (Przynieść kaczkę!)
(WIEŚNIAK 4: (przynosi kaczkę) Oto kaczka panie.)
BEDEVERE: ! Użyjmy mojej wielkiej wagi.
(Bedevere zeskakuje z podestu; wieśniacy prowadzą czarownicę do wagi, na którą sadzają kaczkę i czarownicę)
BEDEVERE: Usunąć podpórki!
(uderzeniem wielkich, drewnianych młotów dwóch wieśniaków usuwa podpory spod szal wagi, która najpierw się kołysze a następnie równoważy)
TŁUM: Czarownica! Czarownica!
CZAROWNICA: Właściwie mają rację.
TŁUM: Spalić ją! Spalić ją! Na stos ją!
(zdejmują Czarownicę z wagi i odchodzą)

W roli Czarownicy gościnnie od kilku dni występuje Marcys.
Skecz pochodzi ze strony modrzewia.

Wszelkie podobienstwo do afer blogowych jest dalece pojeta fikcja… A moze na odwrot 🙂

DLACZEGO NIE?

A wczoraj N. (on i tak już mi urżnie glowe) powiedzial, ze nie lubi foksterierow. Na moje pytanie odpowiedzial wlasciwie, nie sam z siebie. Szedl foksterier z panem na smyczy i jakos tak sympatycznie wygladal, ze poczulam się w obowiazku nawiazac do foksteriera.
– O – foksterier! Lubisz foksteriery?
– Nie.

Tak powiedzial – “Nie”. DLACZEGO?… jak można NIE LUBIC FOKSTERIEROW?… Drazylam dalej – dlaczego nie lubi? Bo za sa zywe? Bo za wysoko skacza? Bo maja krecona siersc? Nie, nie – nie lubi i już.

Sprobowalam przez analogie.
Nie lubi plackow ziemniaczanych, bo kiedys rzygal po plackach ziemniaczanych. Wynikaloby z tego, ze nie lubi foksterierow, bo… Rzygal po foksterierach?…
– W zyciu nie miałem w ustach calego foksteriera.

No to już nie wiem, dlaczego nie lubi.

HEDEJK

Glowa mnie boli 🙁

Siedze i marze o filizance wspanialej kawy. Na przykład tej, w ktorej polowa ziarenek jest palona na slodko.
Wsypuje je do mlynka i krotko nim warcze… Upycham rezultat w koszyczku ekspresu cisnieniowego… Nie! Niech to będzie ta wloska kawiarka. Bez soli – wiem, ze SIĘ SYPIE, ale ja nie lubie, wiec – bez. Kawiarka niech sobie halasuje na plycie, a ja wyjme metalowa filizanke.
Wybulgotala się. Aaaaaale pieknie pachnie.
Teraz zestaw 5K (ksiazka-kawa-kanapa-koc-kominek). I pierwszy lyk.

TFU! Rozpuszczalna lura ze sluzbowego kubka. Ta autosugestia kiedys mnie zabije.

Czytam ponownie Mona Lisa Overdrive – lubie sobie przypominac, jak Gibson barokowo pisze. Ten Pan jest WINIEN mojej milosci do sushi. I nie tylko. Srebrzysty spacer. Tam nie ma tam. Ech – czytaj, glupia, czytaj i chłoń.

No i boli mnie glowa.

JUZ PO SPOTKANIU :)

No wlasnie – w poniedzialki przed poludniem NIE, bo jest lekka partyzantka – w weekend, NIE OSZUKUJMY SIĘ, nikt normalny nie zajrzy do papierow, tym bardziej, ze dopadl nas wlasnie okres towarzyskiego rozpasania.

W sobote upilismy się w szosteczke pod zeberka wieprzowe z kiszonym ogorkiem i pasztet z truflami. No nie – Matka Dziecku nie pila, bo matkowala dziecku, a dziecko obdarzalo to mnie, to Mloda Zebre zaufaniem w postaci misia. Dosyc szybko jednak po misia wracalo z powrotem.

Mis był z gatunku tych najmodniejszych obszarpańców, w sweterku do pasa. Kupowalismy z N. jakis czas temu upominek dla jego chrzesnicy. Zostalam delegowana do przeskanowania asortymentu i wybrania zabawki i wybralam ŁOSIA – niedużego, rozczulajacego, obszarpanego łosia w slicznym sweterku na drutach. Przynioslam go N. dumna i blada – jak moje jamniki zdechlego golebia swojej pani do lozka o poranku.
– A IDZŻE TY! – dowiedzialam się – Czy zawsze musisz wybrac najgorszą jełopę z calego sklepu?…

Mnie ten łoś rozlozyl – milosc od pierwszego wejrzenia. Fakt, był w rodzaju tych budzacych litosc, ale… ale PIEKNY, o wiele ladniejszy od np. KOTA KTÓRY WYGLADAL NORMALNIE JAK ZYWY albo PIESKA co wygladal dokladnie jak NIEZYWY bo był plaskaty i przelewal się przez rece. Srutem był napelniony czy co?…
Chrzesnica otrzymala swistaka, który gwizdze, kiedy ktos kolo niego przechodzi. Eeeeeeeeeeetam!…

W niedziele były grane pieczone kurze nogi, bo maja niezle parametry wydajnosc / czas poswiecony na przygotowanie.

A wieczorem to już tylko Mel Gibson w “What women want”. Mel w roli rozpaćkanego nieudacznika ogromnie mi pasi, zwlaszcza, jeśli ma pomalowane na czerwono paznokcie i dziurawe rajstopy.

Aha – podobno 3 rano to nie jest dobra pora na proby nawiazania dialogu.

STORY OF MELANIA

Raz piesek był chory i lezal w lozeczku (no co? Psy nie spia w lozkach? SERIO? A gdzie to jest napisane?…).
I przyszedl pan Doktor… No nie – niezupelnie: i przyszla Mloda Zebra, wziela psa pod pache i zaniosla do Doktora. Zawiozla. Bo nasze psunie lubia się wozic limuzynami.
Pan Doktor nafaszerowal pieska mnostwem zastrzykow, pozachwycal się programowo (jaka sliczna, jaka czaszka itd. – to taki anestetyk przed wypisaniem rachunku) i ostrzegl:
– U psa pojawi się sztuczny glod po antybiotykach – proszę zatem psa nie zapasac – powiedzial to, patrzac ZNACZACO pod adresem mojego ojca, który zwiedzal wzrokiem sufit i w OGOLE NIE WIEDZIAL O CO CHODZI, o te kilka kilogramow parowek wczoraj wieczorem?…

O – bo mój tata miekkie ma serce jak pudding Harrodsa. Przy stole generalnie siedzi BOKIEM i uzywa do jedzenia tylko jednej reki, bo druga jest mu potrzebna w celach transmisyjnych. Jak swietej pamieci “Challenger”, jak czolenko na maszynie tkackiej, bezustannie dostarcza POD STOL niewielkie ladunki. Spod stolu promieniuje gleboka akceptacja i – od czasu do czasu – bekniecie z nadmiaru szczescia.
– Bo – tlumaczy się, jak na niego wsiadamy – bo one się na mnie PATRZĄ i tymi oczkami wypalaja takie male dziurki.

Do tej pory Melanii jakos udawalo się zachowac wyglad PSA, a nie KOBZY – jadla malo, jakby bez przekonania, wolala ganiac po ogrodku. I wygladala jak mily kudlaty piesek. Do wczoraj.

Bo wczoraj przywital mnie na progu domu mych rodzicow maly, potargany, wypukły BORSUK. Tata nie proznowal.
– Ja wiem, co ty czujesz, piesku – szepcze, podajac Melanii pol kotleta, które ona bez gryzienia polyka – TEZ BRALEM ANTYBIOTYKI!…

Musimy ja wziąć do siebie na jakies dwa tygodnie – wroci dwuwymiarowa jak charty wloskie. U nas spozywcza szkola przetrwania. Chyba, ze jakis pajak o dobrym sercu podzieli się z nia kolacja…

PS. Czy ktos zna zdrowy sposób na obnizanie poziomu kabotynstwa?…