PRZEJRZEC NA OCZY

Udalo mu się. Udalo mu się WEPCHNAC mnie do okulisty PRZEMOCA. Wstyd mi było uciekac, wiec usiadlam na miekkim foteliku i przyznalam się, ze wiem tylko, ze ta najwieksza litera na gorze to “E”. A wiem to stad, ze wchodzac do gabinetu MIJAŁAM tablice i pamietam litere “E”.

Zupelnie zapomnialam, ze swiat ma takie ostre kontury.

A wiecie, ze na tym ogromnym plakacie, zawieszonym na wiezowcu za Rotunda PKO, jest napis “COCA – COLA”?…

ZARTUJE! Przeciez wiedzialam, ze ten napis to “Coca – Cola”. Domyslilam się po kolorach.

NIE MAM DZIS NAJLEPSZEGO HUMORU

Jak mawiali Inkowie – wszystko przemija, nawet najdluższa żmija. Nadsztukowany weekend tez, niestety.

Dla odmiany, pochorowala się teraz Calineczka – przez dwa dni prezentowala objawy akordeonu: najpierw robila się krotka i gruba, a pozniej – dluga i… tez gruba, bo zapasiona przez mojego rodzonego ojca jest nieslychanie.

Pozniej ja zaczelam prezentowac objawy akordeonu. Wlasny obolaly zoladek weszyl po domu w poszukiwaniu lekarstwa – wreszcie NAMIERZYL, moimi rekami rozszarpal i zezarl pol bombonierki “Pasjonata”. Jasne – czekolada. Pomoglo, a ja oswiadczam, ze “Pasjonata” nie dosc, ze uratowala mi zycie, to – o dziwo – jest to pierwsza jadalna bombonierka made in Wedel, który dotychczas kojarzyl mi się z omulałymi, twardymi jak kamien ohydnymi czekoladkami w metalowych pudelkach. Ladnych zreszta, wiec wielokrotnie kupowanych dla reprezentantow krajow odleglych, i za kazdym razem wstydzilam się, kiedy otwierali i czestowali czekoladkami, które wygladaly jak jedyna pamiatka pradziadka po czasach kolonialnych.

Melania obejrzala powstajaca posiadlosc. Bardzo duzo wąchania jak na taki nieduzy latajacy dywan – chyba się jej podobalo, zignorowala z prawdziwym dostojenstwem kundle dwoch sasiadow, a najbardziej jej się podobal row, wykopany przez elektryka. Ja się na budowach nie znam, ale kazda kolejna ekipa, która się pojawia, zaczyna prace od wykopania gdzies jakiejs dziury. Staropolski rytuał zadomowienia, czy co?…

Zycie jest TAKIE niesprawiedliwe – dzis rano skonczyl mi się plyn do soczewek kontaktowych. W aptece naprzeciwko nie ma. Nie chce mi się isc do okulisty. Będę trzymala oczy w szklance przy lozku, nawpada mi tam robakow, zaraze się jakas okropna choroba, zwariuje, uciekne do Gliwic, zamieszkam na dworcu i będę jadla odpadki z kosza na smieci i rozmawiala z dworcowymi golebiami.

I nikt, NIKT, nigdy, nie będzie mnie szukal…

ZE JAK?…

Hmmm… Kto powiedzial, ze spelnione marzenia traca na atrakcyjnosci?…
Chyba jakis sfrustrowany pajac, któremu NIGDY nie spelnilo się marzenie.

Ja dzis zrealizowalam marzenie o idealnym poranku – to ze wskakiwaniem do lozka. Urlop mam albowiem 🙂 I WCALE nie przestaje marzyc o takich porankach, bo było hipermegabezblednie. O!

Co to ja mialam… A – a teraz przepraszam Panstwa – ide skonczyc herbate, ogladam “Czekolade” do konca, bo już czeka pachnaca wanna. TAAki mam dzis BARDZO dzien zajety… 😉

PS. WIEM wiem – jestem zlosliwa malpa… Już – już SIĘ USPOKAJAM – przeciez LUDZIE TO BĘDĄ CZYTAC W BIURZE! Hue hue… Nie no NAPRAWDE przepraszam – już nie będę. To paa!… Lece do wanny :)))))))))

JESTEM BALAGANIARA

Cholery jasnej można dostac i piegów. Gdzies wetknelam zdjecie, a potrzebne mi do kolejnego dokumentu, udowadniajacego komus na jakims tam szczeblu, ze ja to ja i mam do czegos prawo, a on obowiazek w stosunku do mnie. A tymczasem zdjecie się wscieklo i NIE MA GO. Klasyczny pat pod tytulem “diabel ogonem nakryl” – znajdzie się, jak nie będzie potrzebne.

Wariant “zrobic zdjecie polaroidem” odpada, bo NIENAWIDZE. Robilam sobie zdjecie pol roku temu i jeszcze nie jestem gotowa, żeby zrobic nastepne. To już wole tomografie czaszki.

W torbie “Paula” Allende, a tu kieracik do siedemnastej. Sprawdzilam w internecie “porfiria” – oczywiście, geny. Oczywiście, zaburzenia metabolizmu. “Wampir czy porfiria”.

Nic dzis nie jem, bo jeszcze jestem pelna serowych “diabołków” mojej babci z wczoraj.

A Mloda Zebra jest ZNAKOMITA jako SMS-owy, profesjonalny serwis olimpijski na biezaco.

POWIEW TECHNIKI

Moi rodzice maja telefony komorkowe. Jedno ma jeden, a drugie – drugi.
Żadne z nich nie zna numeru do wspolmalzonka.
Malo tego – numer do taty ma tylko N., bo to była TAJEMNICA i wydalo się, ze tata ma telefon dopiero, jak mu wypadl publicznie z kieszeni kurtki.

Oba telefony sa identyczne, wiec się myla. Netto na pomylkach traci mama, bo tata ma abonament i PIN-a, a ona ma tylko czerwony guzik.

Telefony sluza tylko do odbierania telefonu – bardzo rzadko ktores z moich rodzicow decyduje się wybrac numer z ksiazki telefonicznej, gdzie cierpliwie im je z Mloda Zebra powpisywalysmy. “Nie mam okularow” – twierdza. SMS-y kojarza im sie tylko jako sposób na obdzieranie zywcem ze skory glupich telewidzow przez pazerna telewizje.

Tata nosi swój telefon w kieszeni – zawsze wlaczony. Nie ma sensu do niego dzwonic, bo i tak nie odbiera – nie slyszy, ze telefon dzwoni.

Do mamy tez nie ma sensu dzwonic – nosi telefon zawsze wylaczony. Żeby do niej zadzwonic, trzeba się z nia najpierw umowic przez telefon stacjonarny, ze zadzwonimy na telefon komorkowy o konkretnej godzinie. Warto także zsynchronizowac zegarki.

Czy ja mowilam moze, ze moi rodzice maja telefony komorkowe?…

SLUB, KREM I SZNUREK

Zachcialo mi się kiedys kupic paste do zebow i wlazlam do pierwszego mijanego sklepu, oferujacego mi ten niemożebny luksus. Tylko jedna pani przede mna – jest OK., pomyslalam sobie, wyciagnelam portfel, przemyslalam kilka wersji poproszenia o pastę (szarmancko, luzacko, uprzejmie, blyskotliwie), wrocilam myslami do rzeczywistosci – a przede mna nadal ta jedna pani. Co ta malpa robi tyle czasu – pomyslalam sobie tkliwie i zajrzalam jej przez ramie.

Krem wybiera. Do twarzy.

I teraz – bo to wazne: to normalny kiosk z kosmetykami. Żadna eksluzywna perfumeria, ceny bardziej niż przystepne i produkty również. A pani oglada już jedenasty krem, czyta na glos nalepki, obwachuje, macza palec… Maly sloik, który będzie jej sluzyl… dwa tygodnie?… Wybiera go niemal drugie dwa tygodnie.

Przy szesnastym sloiku z kremem doznalam objawienia: ta kobieta nie zamierza tego kremu uzywac – ONA CHCE SIĘ Z NIM OZENIC!… I wlasnie dokonuje SWIADOMEGO WYBORU na reszte swojego zycia! Skruszona, poszlam precz, a paste kupilam w kiosku Ruchu.

Bo ja sporo jestem w stanie zrozumiec, ale… Godzine swojego zycia poswiecac na wybor kremu za 6,50, pare rajstop, które i tak za 3 dni pojda do kosza, czy kanapke? Bo wlasnie probowalam kupic kanapke, ale panna przede mna nie dosc, ze MIALA W STOSUNKU DO KANAPKI zamiary matrymonialne, to jeszcze obmacywala WSZYSTKIE POZOSTALE kanapki! No i siedze glodna.

Ale nie szkodzi, bo znowu się wczoraj przezarlam u rodzicow, do których poszlismy ogladac Malysza. Wszyscy pili ukrainska wodke i krzyczeli, jak skakal, a ja zakrywalam oczy i uszy. Babcia pytala po kazdym dluzszym skoku “Czyj on jest?…” – “Szwajcar” – “A to może być”. Tata zachowywal się strasznie, miał klebek sznurka murarskiego (w celach pogladowych), i zagluszal TV probujac opowiedziec anegdote ze Szwejka, gdzie prowadzano na sznurku naczelnika. Po kilku nominacjach do opuszczenia pokoju uwiazal na sznurku lyzeczke do herbaty i ciagal po stole. I opowiadal historie, jak to zolnierze, pilnujacy go w stanie wojennym, przeciagali nitke przez 3 pietra i wieszali na niej lyzeczke, żeby ich ostrzegla brzeknieciem, ze idzie kontrola. No a jeden porucznik nitke zauwazyl i ominal… A jeszcze Calineczce utkwila w pysku kość, a ja na nia nakrzyczalam, bo myslalam, ze specjalnie lazi i traca nas tym gnatem, żeby denerwowac Mele, ktorej ta kosc zostala ukradziona, i pozniej musialam ja przepraszac…

W rezultacie Adas dostal medal (ale i tak jest moralnym zwyciezca, i nienawidzimy tego palanta – sedziego USA, zaraz pojde napluc na chodnik przed ambasada), a N. mi się upil z moim ojcem, gdyz – jak stwierdzil – “CORKI I WÓDKI SIĘ NIE ODMAWIA”.

I dzis to ON ma kaca, a nie ja 🙂

KOCHAM PRZYROST NATURALNY

Muszę się dziś do czegoś przyczepić, a podczas porannej rozmówki zeszło się na mój UKOCHANY temat pod tytułem WIZYTA GOŚCI Z DZIEĆMI W DOMU GDZIE NIE MA DZIECI ANI ZABAWEK A JEST SPRZĘT ELEKTRONICZNY I/LUB ZWIERZĘTA. No i krew mnie zalała i muszę pofermentować.

Kto z nas nie przeżył wizyty o następującym scenariuszu:
a) zapraszamy gości (dzwoniąc telefonem) na imieniny dorosłego człowieka lub jakąkolwiek imprezę z wódeczką i polityczką a także bigosem w domyśle;
b) robimy inwentaryzację w celu obliczenia szklanek i widelców, które należy przygotować do spożywania ww. wódeczki pod ww. bigosik;
c) wyluzowujemy się totalnie;
d) goście się spóźniają;
e) goście przychodzą O RADOŚCI! Z nieletnim potomstwem w liczbie sztuk najczęściej po dwa bachory od parki;
f) miotamy się po mieszkaniu w celu podwojenia ilości szklanek, talerzyków, wyżymamy nad wanną obrusy zalane kokakolą i fantą;
g) potomstwo oznajmia co chwila CIOCIA JA SIĘ NUDZĘ co było do cholery do przewidzenia, bo u nas w domu ostatnie dziecko urosło dobre dziesięć lat temu i nawet nie ma sensu grzebać po szufladach – a nuż znajdziemy jakieś stare kredki, plastelinę czy chociaż do cholery ciężkiej jakąś zaplutą malowankę;

To nic jeszcze. To jeszcze nic, że rozmowy muszą przebiegać w akompaniamencie wycierania nosów, robienia kanapek z szynką, nalewania kokakoli, gdyż poprzednia została wylana na obrus. Zawsze następuje moment kulminacyjny, kiedy – oczywiście – rodzice mający dość kochanych pociech powiedzą sakramentalne: IDŹ, POBAW SIĘ W POKOJU CIOCI, ONA MA KOMPUTER. Oczywiście że tak powiedzą, bo przecież przyszli tu ODPOCZĄĆ, WYLUZOWAĆ SIĘ i NA IMIENINY i nie mają obowiązku patrzeć nonstop na zasmarkańców.

Kurwa mać, proszę państwa, i bardzo proszę nie cenzurować, bo to NAJMNIEJ co mogę powiedzieć.

Pokój oczywiście wygląda potem jak po przejściu pożogi wojennej, bo cholerne małe rączki muszą wywlec wszystko z półek, powywalać książki i zalać dywan kokakolą, depcząc przy tym i ciągnąc za ogony psy, które później O DZIWO WARCZĄ a nawet MOŻE UGRYZĄ, więc się leci z krzykiem do zrelaksowanych rodziców, którzy są oburzeni na gospodarzy za trzymanie baskerwillów. Ale to ciągle nic. Nic to, jak mawiał Mały Rycerz, czyli przebrany w beret Łomnicki. Sprzątnie się, a książki wypłucze i osuszy suszarką.

Najgorsze jest to, że dzieci muszą POGRAĆ W KOMPUTER.

Może ja jestem zboczona – ale chyba nie. Ten, kto ma komputer, kto używa go do czegoś więcej, jak tylko rąbanki typu DOOM czy QUAKE, traktuje go bardzo osobiście. Komputer to coś więcej niż telewizor, chociaż chyba posiadacze telewizorów też niechętnie by patrzyli na małych spoconych bezmyślnych wandali z brudnymi łapami, jakimi są w pewnym wieku wszystkie dzieci i nic się na to nie poradzi.

Komputer to dla mnie coś pomiędzy pamiętnikiem, szafką na bieliznę, a może samą bielizną, kolegą z wojska, koleżanką z ławki, sekretarką i diabli wiedzą czym jeszcze. Wiem, jak paskudnie się czuję, kiedy włączam moje posłuszne zwierzątko i okazuje się, że ma poprzestawiane ustawienia na desktopie – toż to jak po rewizji osobistej.

I już nawet nie chodzi o sam fakt zalewania klawiatury kokakolą i paskudzenia myszy kanapkami z szynką. Chodzi o naruszenie prywatności. Chodzi o fakt, że w moim własnym domu, czyli miejscu do cholery które powinno być OAZĄ każdego człowieka, narusza się prawo własności. A ja nic na to nie mogę poradzić, bo zostanę okrzyknięta – i tak zresztą jestem – sobkiem i nieużytkiem.

Kochani Rodzice. Nie apeluję do was, bo to nic nie da. Nawet ludzie inteligentni mają na oczach nie klapki, a po prostu potrójną kataraktę, jeśli chodzi o własne dzieci.

Ja tylko ostrzegam lojalnie, że dawanie mi okazji do pomszczenia krzywd zostanie wykorzystane.

W imieniu psów i komputerów –

BARBARELLA

Copyright: Chrabja (TM)

PRZENIKANIE

Poinformowalam N. o tym, ze swiat skonczy się w 2059 roku. Powiedzialam i przytoczylam wszystkie argumenty Pepseego – o zasoleniu, o Golfsztromie, o tym, jak się kolega biochemik zwymiotowal po wykladzie Japonczyka.

W rezultacie dzis, o 7 z groszami rano, wysluchalam wykladu o glacjalach i interglacjalach, wraz z krotka historia Morza Baltyckiego oraz ksztaltowania grubosci pokrywy lodowej w glacjale (nawet do 4 km). Osiagnelismy kompromis – uzgodnilismy, ze prawidlowe sformulowanie nie powinno brzmiec “skonczy się swiat”, a ewentualnie – “skonczy się swiat, jaki znamy”.

A tego bac się nie powinnismy – przeciez ten swiat, jaki znamy, konczy nam się regularnie kilka razy tygodniowo – jeśli wierzyc dziennikarzom. Co wynajda Gingera, spadnie samolot, przejdzie wichura, upije się premier, pierwsze miejsce na liscie przebojow zajmie tranwestyta – konczy się swiat jaki znalismy i nic już nie będzie takie samo NIGDY. Co jak co – ale konce swiata mam przecwiczone lepiej niż asembling lasagne (bo zawsze mi zabraknie mozarelli, a za duzo beszamelu 😉 ).

N. stara się być bardzo na biezaco z ta czescia mojego zycia, która zachodzi w cyberprzestrzeni. Na przykład, zupelnie niedawno, dokonal sporego odkrycia, ze Pepsee i Motyl to DWIE ROZNE OSOBY. I teraz już wie i się nie pomyli, ze Pepsee to ten od albumu Brubecka, wyjazdu do Australii i konca swiata, a Motyl uprawia carwing i skonczy jak Marcys. Hania mu się nie myli z nikim (ciekawe DLACZEGO 😉 ), natomiast wczoraj zadal mi pytanie “I co tam z ta wasza puszysta?”. Po przeprowadzeniu sledztwa okazalo się, ze chodzilo o lumpiata, aczkolwiek myslal, ze jej nick to Kudlata. No i znowu musialam prostowac, ze Kudlata to po prostu Kudlata, i jak by zobaczyl jej zdjecie, to TEZ by jej nie pomylil do konca zycia z NIKIM. I dlatego wlasnie nie pokaze mu zdjecia Kudlatej.

Nie wiem, dlaczego pokutuje u nas tylko jedno znaczenie slowa “virtual” – w wyswiechtanym “rzeczywistosc wirtualna” sugeruje fantomowosc, sztucznosc. A przeciez znaczy ono: “istotny, właściwy, prawdziwy”.

KROLESTWO ZA KABANOSA

Do 9.00 liczba praw Murphy’ego, które mnie dzis dopadly, wynosila DWA.

Pierwsze: Pas, na którym jedziesz, zawsze porusza się NAJWOLNIEJ.
Moje uzupelnienie: wielokrotnie ZMIANY PASA pomagaja tylko i wylacznie na empiryczne udowodnienie prawdziwosci powyzszego twierdzenia. Poza tym, po 142 zmianie pasa robi się niedobrze, tym bardziej, ze dzis w powietrzu i w ogole wszedzie unosi się smrod palonego tluszczu.

Drugie: Kiedy idziesz zrobic sobie pierwsza, otrzezwiajaca kawe, ZAWSZE okazuje się, ze WLASNIE KTOS PRZED TOBA wyciurkal z butli ostatnia krople wody i nie zmienil jej. Aha – w czajniku TEZ PUSTO.

Raz mnie ponioslo i zmienilam butle. Uhhhh. Mój kregoslup do dzis to opowiada swoim kolegom z rozbawieniem.

W dodatku wszyscy dzis wpychają pączki. Jak powiedzial Yves, “Eating doughnuts isnt’t sexy”. Pączek pączkiem, ale zapach! Wszystko jedzie pączkami. Nawet kopiarka dyszy pączkami. Jezu – dlaczego nie ma tradycji kabanosa?…

Pyszne pączki z dziką kaczką.
Copyright: N.