Oczywiście, ja tu duszę obnażam i mentalne flaki z siebie wypruwam, a jedyne co okazuje się być w tym wszystkim interesujące, to portki z flamingiem.
Zwykłe dżinsowe portki (acz wygodne), tylko na nogawce mają flaminga:
Pierwsze pranie flaming zniósł nieźle i cekinki uchowały się w komplecie:
Popadało trochę, ale moim zdaniem jeszcze za mało. Chociaż przynajmniej spłukało ten kurz i pyłki, dobre i to.
Co do lektur, to okazało się, że nie jestem w stanie czytać „Powiesić, wybebeszyć, poćwiartować”. Bardzo ładnie wydana książka – na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że ma tyle obrazków, że pewnie treść to same zdawkowe i niepoważne podpisy. Niestety nie. Opisy są tak szczegółowe i techniczne, że wszystko mnie boli, a przy łamaniu kołem dostałam klekotów serca (miałam złamaną jedną nogę, JEDNĄ, i do dziś mi niedobrze na samo wspomnienie, a tu wszystkie kończyny w kilku miejscach). No nie. Jedynie opiekun głów w Tower mnie zaciekawił (robota jak każda inna, opiekować się odciętymi łbami nadzianymi na kije, żeby nie spadały na przechodniów).
Nie mam pojęcia, co jest w moim tegorocznym PIT – biuro księgowe tak się wyemancypowało, że do niczego już nie jestem im potrzebna. Trochę się martwię, że się pomylili i mogą mnie zamknąć, a po przeczytaniu reportaży z kobiecego więzienia („Skazane”) wiem, że rzadko puszczają ciepłą wodę. Może wyproszę areszt domowy z obrożą na kostce?…