Dzisiaj już trochę lepiej, ale wczoraj mogłam się wynająć za zagęszczarkę do podłoża, tak mnie telepało przez cały dzień. Dobra. O tych butach teraz będzie, długo i ze wstępem, bo sprawa jest skomplikowana i w sumie nie wiem, co dalej.
OKOLICZNOŚĆ 1: Mój mąż rok temu zgubił buty. Swoje ulubione, sportowe pikolinosy, najwygodniejsze, przepadły jak kamień w wodę. Miał je w Świnoujściu, a później już nie pamięta, choć wydaje mu się, że prowadził w nich samochód, jak wracał. W domu przeszukane wszystkie torby, przeszukany bagażnik samochodu. Może zostały tam w mieszkaniu – telefon, prośba o przeszukanie mieszkania. Nie zostały. Co kilka tygodni mu się te buty przypominały i robił rewizję nowych i starych miejsc w domu, ale bez skutku.
OKOLICZNOŚĆ 2: Mamy w domu Szpilmana – cichy, dość spokojny, nie przeszkadza, kiedy jesteśmy w domu, ale kiedy nas nie ma – wyłazi i działa. A to kubek znajduję przestawiony, ręcznik przewieszony, takie drobne niekonsekwencje Wszechświata, co można by machnąć ręką, ze pewnie mi się przywidziało, tylko, że kilka było takich na granicy żartu i gęsiej skóry. Książki pożycza notorycznie, ale zwykle oddaje, choć np. “Tarantulę” sobie przywłaszczył i nie oddał.
No to teraz ZDARZENIE WŁAŚCIWE: Dwa dni temu otwieram kanciapę pod schodami, żeby wziąć kurtkę, i co widzę: przed samymi drzwiami leżą zaginione pikolinosy. No wiecie co, myślę sobie, znalazł buty i nic mi nie powiedział! Taką robił drakę, że zginęły, ale jak się znalazły, to już ani słowa, pewnie w jakimś mega dziwnym miejscu były i nie chce się przyznać. Za chwilę N. schodzi na dół, więc się pytam:
– No i gdzie były?
– Co było?
– Buty.
– Jakie buty?
– No buty, twoje buty, co ich rok szukałeś.
– SKĄD MASZ TE BUTY?
– Brałam kurtkę z kanciapy i leżały przy samych drzwiach, prawie się o nie potknęłam, już mnie nie wkręcaj.
– JAK TO W KANCIAPIE? Ja ich tam szukałem milion razy! I nie znalazłem!
I nagle zrobiło mi się słabo. Szpilman oddał buty. No bo jak to inaczej wytłumaczyć? Z jednej strony, mam trochę satysfakcji, bo N. się ze mnie podśmiewał, ale teraz już się nie podśmiewa – zobaczył, jak to jest. Z drugiej – NIECH NIKT SOBIE NIE WYOBRAŻA, że ja w tym domu zostanę sama na noc! Za dużo widziałam filmów dokumentalnych (typu Paranormal Activity). Z trzeciej – co to może być i czego on chce (oprócz męskich butów)? Dom jest nowy, nikt w nim nie umarł, nie stoi na cmentarzysku indiańskim (chyba) (mam nadzieję), tylko na miejscu, gdzie leżała kupa kompostu sąsiada.
Nie wiem, co o tym myśleć. W rozsypce trochę jestem. Nie wiem, czy kontynuować politykę nieagresji i niewchodzenia sobie w drogę (w sumie, oprócz tych butów i kilku książek nie jest zbyt zaborczy), czy coś przedsięwziąć (a jak się weźmie za MOJE BUTY?). Czy ktoś ma jakiś pomysł albo dobrą radę?… (tylko, żeby nie trzeba było zarzynać nic puchatego i spryskiwać krwią drzwi wejściowych, bardzo proszę).
Tak, tak. Metafizyka to nie paczka klusek błyskawicznych (ani żadnych innych). Bardzo to wszystko skomplikowane, a ja przecież jeszcze muszę zdążyć mieć depresję przedurodzinową.