Już. Zjadłam oscypek. No dobra, połowę. A dupa nie gęsi, nie wyemigruje na zimę, przynajmniej będzie mi cieplej. Poza tym, jak sobie pomyślę, OD CZEGO się najszybciej chudnie, to nie, jednak dziękuje. Teraz już nie chodzi za mną oscypek, tylko buraki. Uwielbiam buraki, była kiedyś pyszna sałatka w Coffee Heaven z burakami i serem pleśniowym, ale oczywiście już jej nie mają.
Tak, czasem w życiu się tak robi, jakby nam do mieszkania wpadł zdechły gołąb zza klimatyzatora na oknie, z mnóstwem robaków, i te robaki nam się rozpełzły po mieszkaniu i trzeba je później łapać przez ścierkę i wyrzucać (to jest METAFORA, naturalnie, absolutnie nie znam nikogo, komu by się cos takiego przytrafiło, prawda?).
W związku z kiepskim nastrojem, obejrzałam trzecie Transformersy. Od razu lepiej się człowiekowi robi na duszy, jak pomyśli, że żeby nie wiem co Deceptikony wyprawiały, i nie wiem jaka miały przewagę liczebną i technologiczną, to i tak przyjdzie Optimus Prime i im wpierdoli, bo jest DOBRY. Nie wiem co prawda w jakim celu w tym filmie znajdowali się aktorzy i udawali, że grają, ale to już szczegół. A już najlepsza była ta blond bździagwa, przy której Megan Fox grała jak dramatyczna aktorka szekspirowska, w dodatku ona wygląda jak nieudany eksperyment ostrzykiwania ciała olejem silnikowym i do końca byłam PRZEKONANA, że w ostatnich scenach wylezie z niej WIELKA KOSMICZNA METALOWA LICHA i zacznie wszystkich rozrywać na kawałki. Bo wyglądała jak UFO, i to kiepsko zrobione, a nie jak człowiek z krwi i kości. Ale nie wylazła i mam w związku z nią niedosyt fabularny.
Nowy odcinek South Parku także jest w pytkę, gdyby ktoś pytał.
Mam nadzieję, że w związku z powyższym udało mi się przekonać wszystkich niezdecydowanych, że nie ma sensu kupować kredensu.