O DOLE KLIMATYCZNYM


Jak sobie pomyslę, że teraz przed nami:

– listopad – sristopad

– grudzień – srudzień

– styczeń – sryczeń

– luty – sruty

– marzec – srarzec

– i kwiecień – srecień

…ze śniegiem, ślizgawicą, mrozem i ubywającym w oszalałym tempie olejem opałowym, to chce mi się wyć i jeść tynk ze ścian. PÓŁ ROKU ZIMY.

Codziennie pytam N., dlaczego, DLACZEGO my jeszcze nie mieszkamy na Kanarach. On by chodził do pracy w oczyszczalni ścieków, a ja bym miała zmianę przedpołudniową w barze. Cały rok w japonkach i krótkich spodenkach!… Po obiedzie szlibyśmy się wykąpać w oceanie i na wino. Tylko chałupę trzeba by kupić z kilkoma sypialniami, żeby mieli gdzie spać rodacy, którzy przywoziliby nam kiszone ogórki, śledzie i żurek. Byłoby tak pięknie!… Nawet hiszpańską telewizje idzie polubić, w odróżnieniu od naszej.

W „Ostrym dyżurze” potwornie denerwuje mnie ta blond – wiewiórka z chomiczymi policzkami, co wyrwała Kovaca, a teraz po nim jeździ, oraz dziewucha Cartera. Za to uwielbiam doktora Dubienko, który kupił Abby na Gwiazdkę książkę „Szczury, wszy i historia” i zaprosił ją na hamburgera. A ona nic!… Ja bym natychmiast poleciała na faceta, który by mi kupował TAKIE ksiązki i hamburgery.

Mam takiego doła, że chyba zaszyję się gdzieś w kątku i zjem cichutko wiadereczko klarowanego masła na pocieszkę.

O MĄDROŚCIACH ŻYCIOWYCH


Wieczorami przerzucamy się raportem pt. "Widziałem(am) / nie widziałem(am) naszą pajęczycę". "Była, była, od góry zajrzała, ale nie zeszła posiedzieć". "Widziałem ją dziś, chwilę siedziała i poszła, pewnie zimno jej się zrobiło". "Od dwóch dni już jej nie było!" – "Nie, wczoraj była, tylko wcześniej". Wspaniałe folie a deux w temacie krzyżaka za oknem, prawda? Spoko, kiedy mój mąż mnie poznał, to nawet nie wiedział o UFO, a po kilku latach ze mną całkowicie w nich wierzy i jest przyuczony nawiązywać pierwszy kontakt w razie czego. Więc przyjaźń z pająkiem krzyżakiem to dla niego jak bułeczka z masłem. 


Faktem jest, że zagląda coraz rzadziej i na coraz krócej, pewnie z zimna, i mam nadzieję, że pająki zimują. Pająki zimują, prawda? Niech mnie ktoś utwierdzi w przekonaniu, że pająki zimują (i wiosną rzucimy się sobie w objęcia). Jeśli jednak ktoś posiada wiedzę i dowody na to, że pająki NIE ZIMUJĄ, niech zamilknie na zawsze (a przynajmniej w moich komentarzach – bardzo proszę).


(Jest chyba jakaś nazwa na schorzenie psychiczne, gdzie człowieka jednocześnie coś odpycha i pociąga; doktor Lecter pewnie by mi to przystępnie wytłumaczył przy kieliszku doskonałego wina hiszpańskiego i czyjejś wątróbce na grzance na zakąskę).


Przez cały weekend miałam Ostry Dyżur oraz psa i męża wpadających z listopadowego ogródka. Pies wnosił listopad na swoich czterech wzruszających łapkach i całym podwoziu, mąż tylko na butach. Podzielę się zatem, tu i teraz, chyba jedyną życiową mądrością, jaką nabyłam w trakcie mojego życia i jestem w stu procentach pewna, że się nie mylę. Brzmi ona: "Terakota i ogrzewanie podłogowe". 


(Dla tych z południa – flizy).


A nie, mam i drugą: "Wino jest dobre".


(Jeszcze od biedy miałabym i trzecią, ale ona jest ukradziona z "Ostrego dyżuru" i nie wiem, czy się liczy wobec tego. Brzmi: "Bez jelit człowiek nie żyje").



O KAPCIACH, PINGWINACH I PIESKU


Wczoraj o siedemnastej było ciemno, zimno, mżyło cos ohydnego, a ja stałam na parkingu z torbą z H&M przytulona do mymłona i promieniałam szczęściem. Wyjątkowo nawet nie miałam ochoty kląć ani rzucić się do Wisły (tym bardziej, że bardzo niski poziom wody, wbiłabym się w łachę i mewy by po mnie chodziły i obsrywały, co to, to nie, dziękuję) (chyba, że włosy – podobno ptasie guano jest dobre na włosy).

W torbie miałam bowiem dwie pary futrzastych kapci (czarne i ecru). Wyglądają, jakby były zrobione z Chewbacca’y. Oczywiście, Hanka mi je naraiła – i bardzo dobrze; w tych kapciach mogę stawić czoła listopadowi. Co będzie z grudniem – nie wiem, ale nie wybiegajmy aż tak daleko w przyszłość. Na razie mamy listopad i kapcie.

Również pani Czubaszek dba o moje samopoczucie; powiedziała wczoraj w audycji u pana Andrusa, że kiedyś o kobietach się mówiło, że są piękne. A teraz cały czas, że wzdęte.

(Ich wspólna ksiązka to jest cukiereczek – a raczej kabanosik z chrzanem, bo ja jestem niesłodyczowa; łyknęłam w jedno popołudnie. Podobało mi się wszystko, włącznie z podpisami pod zdjęciami, np. „Pod tym oknem często stawał ekshibicjonista, dopiero Janek Pietrzak go wystraszył” albo „A to, to nie wiem”).

I jak zwykle – mijane szyldy reklamowe; wczoraj – „Leczenie pijawkami www.pijawki.abros.pl”. Wchodzę, oczywiście. „Pijawki lekarskie – Hirudo Medicinalis, Sprzedaż, Szkolenia”. Czy podjęłabym się wyszkolić pijawkę?… Hm. Choć z drugiej strony, prowadziłam kiedyś szkolenia i znając krzywą rozkładu normalnego, domniemywam, iż parę niezłych pijawek mogło się tam przewinąć.

A z wyjazdu na Mazury – „Skup klocków Lego”. Ratunku?… W jakim celu skupuje się klocki Lego?… (Oprócz naturalnie zawładnięcia Ziemią – tu wszystkie techniki są dopuszczalne i Mechagodzilla z klocków Lego też by mnie nie zdziwiła).

I tylko po co ja tu marnuję czas w biusze, kiedy w domu czekają na mnie nowe kapcie i „Ostry dyżur”, to nie wiem.

PS. Oczywiście, wszyscy lajknęli na Facebooku stronę „Do Not Separate Pedro and Buddy: Toronto Zoo Gay Penguins”, mam nadzieję?…

PSPS. I sikającego psa tez już wszyscy obejrzeli?…

O TRUPIEJ FARMIE


Mam nowego pupilka. Na oknie kuchennym wyrąbał sobie pajęczynę największy krzyżak, jakiego w życiu widziałam. Jest ogromny, tłusty i WYCHODZI TYLKO W NOCY. Po zmierzchu. Wszystkie pozostałe krzyżaki bujają się w swoich pajęczynkach za dnia, tylko ten jeden okurwieniec wychodzi WIECZOREM. W dodatku jest to okno, które zwykłam byłam uchylać podczas gotowania czegoś kontrowersyjnie aromatycznego. Zwykłam byłam, no bo teraz już NIE UCHYLĘ, bo jak mi się zaprosi do środka na duszoną wołowinę to ten. Może powiać grozą i zawał w pakiecie. 


A już myślałam, że nic mnie nowego w życiu nie czeka, a tu proszę, na własnej piersi i zupełnie bez wysiłku wyhodowałam czarną wdowę.


Że nie wspomnę o tym, że kilka dni temu, po wielu latach stosowania szczoteczki podkręcającej rzęsy, która nigdy nie podkręciła mi ani pół rzęsy, odkryłam, że używałam jej z niewłaściwej strony.


I kupiłam "Trupią farmę" Billa Bassa w oryginale, bo przesunęli wydanie po polsku na styczeń 2012. Na styczeń 2012!… Buka wie, co będzie w styczniu 2012 i czy w ogóle BĘDZIE styczeń 2012 – co tydzień jakaś asteroida leci w kierunku Ziemi, a kilka osób usilnie pracuje nad tym, żebym dostała wylewu. No ale już ją mam po angielsku – majjjj presziessssss!… 



O POSTĘPUJĄCEJ NERWICY


Śniło mi się, że jadłam lunch z Pudzianem. Był bardzo szarmancki oraz zapłacił za lunch. A na koniec wrzucił mnie do stawu.

Następnie składałam kondolencje biskupowi. Odbywało się to na jakimś bardzo ważnym spotkaniu czy konferencji; szłam złożyć te kondolencje z bukietem kwiatów oraz w ręczniku na głowie, albowiem miałam mokre włosy (no i nic dziwnego, skoro przed chwilą Pudzian wrzucił mnie do stawu).

Wszystko to, jak mniemam, śniło mi się, aby odreagować wyjazd z moim mężem na ryby. Prosiłam go, żeby pozwolił mi zostać w domu, ponieważ od kilku tygodni mam pogląd na życie pt. „Nienawidzę ewrybady” i na obecnym etapie raczej niewiele wnoszę do towarzystwa, chyba, że ktoś lubi czarną materię skuloną w fotelu.

No więc weekend był pod znakiem dwóch rybaków, wtaczających się okresowo – cyklicznie do ślicznego domku fińskiego nad samym jeziorem, wnoszących ze sobą aromat dawno zdechłego wieloryba, cygaretek i piwa Specjal. Następnie, po zażyciu dwóch kieliszków wódki (kolorowej! kolorowej!) na łba, szli spać kwadrans po dziewiętnastej. Dawno nie byłam na tak szalonym wyjeździe.

Więc to chyba nie dziwne, że z nudów czytałam o drugiej w nocy „Robokalipsę” – nie dość, że bardzo dobra ksiązka, to jeszcze świetnie się wpasowała w mój nastrój (duzo, duuużo trupów).

A na dodatek wszyscy widzieli lisa, oprócz ja.

Dziś mój nieprzysiadalny nastrój dodatkowo podkręcają PRZEŚLICZNE kozaki, w których nichuja nie da się chodzić. Kuleje na obie nogi i zaraz sobie zamówię duże pudło żółciutkich puchatych kaczuszek, żeby je rozerwać na strzępki. Małe. Krwawe.

A już myślałam, że złagodniałam na starość. Har har.

O TYM, ZE TO LISTOPAD JUŻ – RĘCE OPADAJĄ


Na pamiątkę tych ładnych, ciepłych dni cos mnie rypie w okolicznościach pierwszej krzyżowej. Pewnie od tego kucania ze ścierką przy grobie, zupełnie jak na początku „Volver” (tylko tam jest JEDNAK cieplej). Jedyne co, to pumpkina nie wykarwingowałam, ale to bym musiała piłą łańcuchową, co w moim stanie psychicznym NIE JEST wskazane. Nie jest. Mój mąż z przyjacielem zajmowali się natomiast redystrybucją pierdolnika w ogrodzie – udało im się zlikwidować jeden pierdolnik i utworzyć trzy nowe.

Jak to dobrze, że telewizor się włączył, jak TEN samolot już był bezpiecznie wylądowany, bo normalnie nie mam już ani jednego nerwu, który mogłabym naciągnąć chociaż milimetr bardziej i nie zwariować. (Chociaż dlaczego ja się tak opieram, niech mi ktoś wytłumaczy? A może by właśnie zwariować i mieć już z głowy? Już się chyba nie trzyma wariatów w nieogrzewanych celach w piwnicy ani nie myje się ich zimną wodą z węża na dziedzińcu, prawda? Ubezwłasnowolnią, jeść dadzą, gacie upiorą, czego więcej chcieć?…).

Piecyk się naprawił (sam!), a likier kawowy został odbezpieczony i przelany do butelek. Droga przez mąkę, powiadam państwu, z tym cedzeniem przez filtry do kawy. Już nie wspomnę, że lepiła się cała kuchnia, my obydwoje, a wszystkie muchy owocówki schlały się aromatem i latały zygzakiem ze szczęścia. Ale wyszedł pyszny, zupełnie galicyjski.

Biedna Zebra ciągnie tę swoją ciążę; mówi, że po tych przygodach to już wszystko zniesie, żeby tylko nie był wrażliwiec.

– A ja? – mówię do niej. – Ja jestem wrażliwa i co? Nie znosisz mnie?

– Znoszę jako siostrę. Jako własne dziecko ukatrupiłabym cię. Poza tym, ty nie jesteś wrażliwa, tylko psychiczna – pocieszyła mnie.

A dziś rano na drodze ciężarówka wymalowana w świeże owoce i warzywa oraz adres internetowy www.grucha.pl – i od razu jest wesoło, choć to już listopad.

Czytam „Klub koneserów zbrodni” – wspaniała książka obfitująca w przesmaczne zdanka typu „Był bezpośrednim, wiodącym szczęśliwe życie seksoholikiem i jasnowidzem”, albo „Kręcę żydowski film pornograficzny. Składa się w 10% z seksu i w 90% z poczucia winy”.

O PIECYKU I CHOMIKACH NINJA


Ech, no i nawet slońce świeci, i co z tego… Skoro TO JUŻ TEN czas na szorstkie ręce, zimowe opony i Mikołaje w Lidlu… W dodatku cytryna mi nie wchodzi pod babę do cytryny, nie wiem, czy Bolesławiec ma nieaktualną rozmiarówkę, czy ja – cytryny – mutanty. 


Do dupy to wszystko razem.


W domu mam dramat Gałczyńskiego pt. "Dymiący piecyk". Choć właściwie to nie piecyk dymi, tylko izolacja kabli elektrycznych, znajdujących się pomiędzy piecykiem a na oko półtoratonowym granitowym blatem. Sztab zarządzania kryzysowego tą sytuacją jeszcze nie podjął żadnych działań ani decyzji, oprócz włączania co jakiś czas, żeby sprawdzić, czy dalej dymi. Dalej dymi. Więc chwilowo dupa sałata, a nie ciasto z dynią, czy to czekoladowo – bananowe od Chochelek. Nie wiem, co będzie, nie uśmiecha mi się rozbieranie kuchni…


Nie mówiłam, że do dupy?… 


Przez weekend zjadłam półtora kilograma buraków, co mój mąż obserwował z fascynacją i chyba cichą nadzieją, że mnie rozerwie i NARESZCIE będzie miał spokój. I powiedział "My sobie zjemy wołowinki, a paniusia ma buraki" – do psa tak powiedział. Suki raczej. I tak było. Co do słowa.


A wczoraj dostałam w Merlinie 30% upust na chomiki ninja (ale tylko wybrane modele).


 

ZNOWU O ALKOHOLU


Nie ma "Tarantuli". Nie wiem, dokąd poszła. Pewnie Radamsa się poczęstował.


Wiadomość dnia (a nawet tygodnia, miesiąca, a może i roku!) jest taka, że likier kawowy został wczoraj nastawiony. Teraz dziewięć dni cierpliwości i degustacja. Jest po co żyć.


"Drive" z Ryanem Goslingiem obejrzeliśmy. Jeśli o mnie chodzi, to Ryan Gosling w ogóle nie musi grać, wystarczy, żeby stał i patrzył. Uwielbiam go, a po "Miłości Larsa" to już na zawsze. Film jest NIESAMOWITY. Bardzo dużo robi muzyka (niejaki Angelo Badalamenti, że tak sobie pozwolę od niechcenia rzucić znanym nazwiskiem), zdjęcia i oświetlenie – trochę Lynch, trochę "Blade Runner" – taka nieco psychodela. Powiem tylko tyle, że ścigają się samochodami. Nie znoszę pościgów samochodowych, wstaję wtedy i wychodzę albo przewijam pilotem (w zależności od sytuacji). No chyba, że ścigają się Transformersy. A tu są tak zrobione, że nie mogłam oderwać oczu nawet na pół sekundy. Gosling rządzi i będzie rządził długo, można zrobić świetny film w oparciu o banalną historię (no dobrze, jest dość duża rzeźnia na końcu, ale historia jest prościuteńka, na pół kartki A4), szkoda, że Jason Statham tak dobrze nie trafił w życiu i zmarnował się chłopak w "Adrenalinach". 


W "Ostrym dyżurze" dojechałam do odcinka, kiedy doktor Romano, znana świnia i kanalia, terroryzuje całą chirurgię, żeby zrobić operację swojemu psu. A raczej suce. No i zabili w moich oczach czarny charakter, bo od tej pory nie dam złego słowa powiedzieć na doktora Romano. Też bym tak zrobiła.


 

O FRYTKACH I TĘGORYJCU


W USA chcieli uczniom w szkołach ograniczyć frytki do dwóch porcji tygodniowo. Ograniczyć frytki w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej!… Ojczyźnie frytki!… Na szczęście, do niczego podobnego nie doszło i projekt przepadł w głosowaniu, ale… TAK SIĘ RODZĄ REWOLUCJE. Oooo, niechby do mnie przyszedł jakiś mądry i spróbował odgórnie ograniczyć frytki. Nawet nie chcę myśleć, co by się mogło stać.


U Zebry wczoraj bylam, która – biedula – leży. I tak już do skutku.


Ale nie jest najgorzej – może wstawać na siku! (W szpitalu, gdzie przez chwilę była, leżała na sali z jedną dziewczyną, która W OGÓLE nie mogła wstawać. Nawet na moment. Powiedzcie mi, czy jest jakaś granica poświęceń kobiety dla dziecka?… A dziecko i tak za czternaście lat przyjdzie wytatuowane na czole, z przekłutym sutkiem, jebnie drzwiami i powie matce, że się nie prosiło na świat, a w ogóle to wszystkich nienawidzi).


Zrobiłyśmy muffinki z przepisu Sistermoon – bardzo dobre, a na odpędzenie obrzydliwej pogody to już w ogóle najlepsze, pięknie pachną na cały dom. Zebra zadowolona, bo płeć się potwierdziła na wszystkich kolejnych USG, a ma taką koleżankę, co poszła na USG i później dzwoni do innej koleżanki, zaryczana.


– Co się stało? – pyta tamta.

– Małgosi fiut urósł!…


No więc melduję uprzejmie, że PÓKI CO nikomu fiut nie urósł, i całe szczęście, zważywszy na te kiecki, które kupiła i dostała – jedna wypisz wymaluj Marylin Monroe (plisowana różowa tafta). Heloł?… Cokolwiek się urodzi, BĘDZIE nosiło tę sukienkę, już ja tego dopilnuję. Więc lepiej dla wszystkich, żeby JEDNAK dziewczynka.


Zgubiłam "Tarantulę". Wyjęłam ją z paczki, odłożyłam na kupkę i wsiąkła. Nie ma. Czy ktoś mógłby mnie uprzejmie zadenuncjować, że ukryłam w niej narkotyki, żeby wpadła jakaś elitarna jednostka i przeszukała mi dom?… Bo sama nie mogę jej znaleźć od kilku dni. Z góry dziękuję.


Chyba mam tęgoryjca.