Śniło mi się, że zginęłam w katastrofie helikoptera. Czyżby życie wracało do normalności?
Niby cieplej (dziś N. łapał do słoika pierwszego wiosennego pająka na suficie nad łóżkiem), ale strasznie wieje. Wczoraj zwiało dużą, ciężką donicę z krzaczkiem laurowym (jak on się poprawnie nazywa. bo to nie jest DĄB laurowy chyba?) z murku na tarasie. A tyle razy mu mówiłam (jak dziecku – po rusku, po niemiecku) – nie stawiaj wysokich roślinek na murku, bo je zwieje. Mówiłam setki i tysiące razy i W KOŃCU SPADŁO i wyszło na moje. Tylko doniczki żal, bo była ładna.
Natomiast nie wiem, czy to odczyn poszczepienny czy co, ale bardzo mi się spodobał serial na Netflixie „Przyjaciele z uniwerku”. Przyznam, że kijem bym nie tknęła – beznadziejny tytuł – gdyby nie Robin z „Jak poznałem waszą matkę” w jednej z głównych ról. A później się okazało, że jeszcze Kevin Arnold i w ogóle sporo znajomych twarzy i wciągnęłam trzy odcinki duszkiem. N. się pytał, od czego tak pokwikuję („Na mnie alkohol nie działa, bo uprawiam sport” – powiedział 150 kg kierowca busa – i tym podobne). Przyznam, że moim ulubieńcem został póki co chłopak Kevina Arnolda, który ma chyba lekkiego Aspergera i odwrotne poczucie humoru, bardzo w moim stylu.
Co do czytania, to zamówiłam najnowszą książkę Magdy Grzebałkowskiej, ale przyjdzie dopiero po 19 maja niestety. Wraz z nią dałam szansę Stephenowi Kingowi – przekonał mnie w opisie chłopiec, który widzi duchy – lubimy, jak się znęcają nad małymi chłopcami. Jego ostatnie książki już mnie tak nie wciągały, jak kiedyś, ale autor „Miasteczka Salem”, przy którym o mało nie dostałam zawału, ma u mnie duży kredyt zaufania. No zobaczymy.
Podobno od jutra nadciągnie nad Polskę pogoda prosto z Hiszpanii, czyli BĘDZIE LAŁO CO NAJMNIEJ TYDZIEŃ! Hej! Wszyscy się cieszą, prawda? A już prawie zaczął kwitnąć bez (ale schowałam zimową kurtkę, chociaż tyle).