No więc, wyjechaliśmy z przyjaciółmi na weekend, od dawna zaplanowany i zadatkowany, a Mangustę zostawiliśmy u Zebry. Co ja się nasłuchałam, że tylko ona się umie opiekować małymi dziećmi i szczeniakami, u nich dopiero pies będzie zaopiekowany, ja się nie znam, a Mangusta nareszcie trafi w dobre ręce i niech sobie jadę i się nie przejmuję, bo maluch będzie w raju.
Pierwszego dnia i do połowy drugiego odbierałam SMS-y o tym, że mała zostaje u nich, oni jej już nie oddadzą i do widzenia.
A przez kolejne dni SMSy brzmiały „KIEDY WRACACIE?”. No więc pytam się, co oszczała. Na co szwagier – „WSZYSTKO”.
(N. mnie pyta, kiedy szczeniaki przestają tak lać, a ja doprawdy nie wiem; mam nadzieję, że jakoś niedługo, bo nie nadążamy z kupowaniem końcówek do mopa).
Natomiast na wyjeździe jak zwykle – w zasadzie to jedliśmy, graliśmy w kości i rozmawialiśmy o życiu (nie swoim, he he). Plus koleżanka pedagog diagnozowała rano na śniadaniach poważne zaburzenia rozwojowe u obecnych w restauracji rodzin z dzieciulkami. Chociaż w zasadzie już i tak wszyscy dawno doszliśmy do wniosku, że nasza cywilizacja nie ma szans na przetrwanie, więc krojenie ośmiolatkom bułeczek w kostkę w zasadzie niewiele zmienia.
Ale muszę przyznać, że jednak trochę się na przyrodę obraziłam – z każdego spaceru z lasu każdy wracał cały w malutkich pajączkach (nie kleszczach, na szczęście, ale WTF?…). Trzeba było zmieniać odzież i brać prysznic, żeby się tego towaru pozbyć, a i tak przez resztę dnia człowiek się nerwowo drapał i miał wrażenie, że cos mu łazi za uchem.
A ja zaczęłam już trzeci kryminał Ruth Ware – dobrze się czytają. I zgadzam się, że aplikacja typu SMART HOME to jest świetny materiał na horrory -ja bym zwariowała w takim domu w trzy dni. Z lejącym szczeniaczkiem też nie jest różowo, ale przynajmniej taki szczeniaczek się do człowieka przytula (kiedy człowiek już wytrze wszystkie kałuże).