O GUZIE MÓZGU I LAZANII


Chwilowo jest miło. Bardzo sobie odetchnęłam tym oceanem i jestem na miłym, małym zen (co oczywiście oznacza, że za moment gdzieś, coś, z hukiem i smrodem oraz deszcz żab, ale to za moment, a na razie… może nie lotos na tafli, ale grążel na kałuży, tak to ujmijmy).

W biurze odwiedziła mnie dziś Zebra. Zażyczyła sobie herbaty (dostała), a następnie dostałyśmy mega głupawki w temacie… Właściwie, w różnych tematach, ale jeden bardzo malowniczy. Przypomniało nam się, jak kiedyś uzdrowiła mnie z guza mózgu.

Bo miałam taki okres, że BYŁAM PRAWIE PEWNA, że mam guza mózgu. Przychodziłam do pracy, siadałam za biurkiem i słyszałam tykanie zegara. Raz ciszej, raz głośniej… Zegara żadnego nie ma w całym biurze. No chyba, że to nie zegar – chodziłam i szukałam źródła tego dźwięku. Ale nie, tykało tylko, jak siedziałam przy biurku. Naprawdę, już chodziłam po biurze na czworaka z nosem przy listwach przypodłogowych, kucałam przy centralce telefonicznej… Nic. Albo duch, doszłam do wniosku (ale duch kogo?… Krokodyla z Piotrusia Pana?… Na Saskiej Kępie?…), albo mam guza mózgu. Wtedy się ma omamy różne, słuchowe też, więc czemu nie tykanie zegara. Trochę mi było przykro i smutno z tego powodu, nie ukrywam.

Aż któregoś dnia przyszła Zebra. Stanęła sobie i zaczęła się bawić takim gadżetem, który stoi naprzeciwko mojego nosa, szklana kula zawieszona na metalowych obejmach, takie jakby astrolabium. Rozdawali na jakiejś konferencji. Pobujała tą kulą i rzuciła od niechcenia:

– Nawet fajny masz ten zegarek…

O ŻESZ TY W MORDĘ! Dopiero się przyjrzałam tej kuli – w środku zatopiony ma dysk. Z jednej strony było logo, i ona była odwrócona tym logiem do mnie, a jak się ja przekręciło, to z drugiej jest zegar. KURWA, ZEGAR!!!! Zegar, który tykał 30 cm od mojego nosa, a ja wychodziłam ze skóry i dostawałam paranoi! Wszystko sprawdziłam, tylko nie tę cholerną kulę!

I dziś nam się przypomniało i ona była z tego powodu bardzo zadowolona, że uleczyła mnie z guza mózgu, w dodatku bezdotykowo (bo bioenergoterapeuci muszą obmacać, o lekarzach już nie wspomnę; święci chyba też przynajmniej dotykają). Taka zdolna.

No nic. Powiem tyle, że mozarella z OSM Skierniewice nadaje się do lazanii średnio. Strasznie się maże. Danie, acz smaczne, wygląda jak potrawy jedzone przez kowbojów na Dzikim Zachodzie na większości westernów (zauważyliście, że oni zawsze jedzą taką brunatną pacię z głębokiego talerza, w dodatku – łyżką trzymaną w zaciśniętej pięści?…).

 

0 Replies to “O GUZIE MÓZGU I LAZANII”

  1. A ja dziś utopiłam w muszli klozetowej w pracy pendriva. BURSZTYNOWEGO !!! Nawet nie pamiętam co na nim miałam. Może coś ważnego? Albo super tajnego?
    Popłynął sobie do mórz i oceanów :/

  2. Bo te kowboje z dziada pradziada Brazylijczykami muszą być. Też wpierdzielają fasolę – brunatną paciaję. (Całkiem smaczna, w odróżnieniu od naszej fasoli, muszę przyznać, choć nie wygląda.)

  3. Ale się uśmiałam. I z tykania i z kowbojów jedzących lazanię.
    Masz dziś humor za nas dwie. Nawet na mnie trochę coś kapnęło.
    Ja się przez tą pogodę tu na miejscu nie zregenerowałam tylko zdegenerowałam. I jestem jak ta mozarella.

  4. Co do trzymania łyżki w pięści to zjawisko powszechnie spotykane w filmach produkcji amerykańskiej. Podejrzewam, że dzieciaki nie potrafią się nauczyć trzymać łyżek w palcach 🙂

  5. nie zapominajmy o tym, że ten talerz obowiązkowo musiał być metalowy i straszliwie poobijany (pewnie przechwytywał te wszystkie kule wymierzone w dzielnego kowboja)

Skomentuj Jędz@ Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*