(Z tym zdrowiem to taka refleksja ogólnoludzka. Nie jestem chora, może CAŁY STYCZEŃ wystarczy?… Co innego, że nie mam na nic siły, ale to u mnie raczej standard, niż wyjątek).
Wczoraj zepsul się Gmail. Najpierw zdenerwowałam się na firme informatyczną, i nie ukrywam, zakwestionowałam prowadzenie się kobiet w ich rodzinie do siódmego pokolenia wstecz, zarzuciwszy im blokowanie witryn, po czym okazało się, ze to GLOBALNA ZAPAŚĆ, i „niech się wpisują miasta!!!”. Popadłam w szezlong. Drgały mi mięśnie twarzy. Wyobrażałam sobie sceny rodem z „Cyfrowej twierdzy” – w oparach ciekłego azotu oszalały prezes Googla, owładnięty żądzą panowania nad światem, gania seksowną panią analityk, która odkryła jego matactwa. Dookoła rdzenia. Rdzenia Internetu, naturalnie. Któremu zgasła zielona dioda i zapaliła się żółta. Cały świat wstrzymał oddech i ruszył na południe, jak w South Parku.
Mówiłam już, że kocham mojego męża?… Który wczoraj na widok mnie wlokącej wielką torbę z Vero Moda westchnął i powiedział „No dobrze, a teraz powiedz mi, ILE ZAOSZCZĘDZILISMY dzięki twoim zakupom”. To miło, że wyszłam za tak wytrawnego ekonomistę.
Horoskop na dzis w „Interii”:
„Zbytnia nerwowość w pracy może jednak osłabić Twój system nerwowy. Najlepiej zregenerujesz go w czasie snu. Nie zarywaj, więc nocy.”
Interpunkcja oryginalna.
Czyżby kryzys dotknął portale internetowe i horoskopy piszą teraz świnki morskie?… Po których nie ma kto sprawdzić?…
Coooooooooooraz śmieszniej.