AWARIE I HOROSKOPY

 

(Z tym zdrowiem to taka refleksja ogólnoludzka. Nie jestem chora, może CAŁY STYCZEŃ wystarczy?… Co innego, że nie mam na nic siły, ale to u mnie raczej standard, niż wyjątek).

 

Wczoraj zepsul się Gmail. Najpierw zdenerwowałam się na firme informatyczną, i nie ukrywam, zakwestionowałam prowadzenie się kobiet w ich rodzinie do siódmego pokolenia wstecz, zarzuciwszy im blokowanie witryn, po czym okazało się, ze to GLOBALNA ZAPAŚĆ, i „niech się wpisują miasta!!!”. Popadłam w szezlong. Drgały mi mięśnie twarzy. Wyobrażałam sobie sceny rodem z „Cyfrowej twierdzy” – w oparach ciekłego azotu oszalały prezes Googla, owładnięty żądzą panowania nad światem, gania seksowną panią analityk, która odkryła jego matactwa. Dookoła rdzenia. Rdzenia Internetu, naturalnie. Któremu zgasła zielona dioda i zapaliła się żółta. Cały świat wstrzymał oddech i ruszył na południe, jak w South Parku.

 

Mówiłam już, że kocham mojego męża?… Który wczoraj na widok mnie wlokącej wielką torbę z Vero Moda westchnął i powiedział „No dobrze, a teraz powiedz mi, ILE ZAOSZCZĘDZILISMY dzięki twoim zakupom”. To miło, że wyszłam za tak wytrawnego ekonomistę.

 

Horoskop na dzis w „Interii”:

„Zbytnia nerwowość w pracy może jednak osłabić Twój system nerwowy. Najlepiej zregenerujesz go w czasie snu. Nie zarywaj, więc nocy.”

Interpunkcja oryginalna.

Czyżby kryzys dotknął portale internetowe i horoskopy piszą teraz świnki morskie?… Po których nie ma kto sprawdzić?…

 

Coooooooooooraz śmieszniej.

 

SNIADANIA I KARMNIKI

 
Weekendowy poranek zastał mnie nieco rozkojarzoną i złapałam się na uważnej analizie pudełka z napisem „Jaja Królewskie“. Nie, żebym miała coś przeciwko monarchii, wprost przeciwnie nawet, ale jakoś nie wiem… Przywykłam do kurzych.  

Niepokój wzrósł, gdy po wybiciu do miseczki, w trzech sztukach z rzędu żółtko okazało się podwójne. Na miejscu tego gospodarza (królewskie, my ass! Normalne jaja OD CHŁOPA z miejscowego bazarku) bym się zainteresowała, co te kury jedzą i gdzie chodzą. I policzyła, po ile mają głów i nóg. Ewentualnie popytała tatula, CO TU BYŁO, zanim wybudował chałupę. Bo może się okazać, że indiańskie cmentarzysko albo radziecki poligon i doświadczenia jądrowe, więc wszyscy przywykli, że psy i dzieci świecą w nocy.
 

W karmniku przybył nam dzwoniec („Sam jesteś dzwoniec!“) (mój tatuś używa określenia „dzwoniec floriański“). Naprawdę miło jest mieć za oknem takie national geographic, i to za cenę zaledwie kilku garści słonecznika (nic innego nie chcą, tylko słonecznik – rozbestwiły się!).
 

Oczywiście, koty musimy przepędzać. Widocznie robimy to za mało brutalnie, bo wracają, wieczorem siadają na parapetach z zewnątrz i gapią się na nas przez okno, jak na bigbrothera. Najśmieszniejsze jest to, że myślą, że ich nie widać, i bardzo są zdumione, gdy N. wychodzi rzucić w nie trepem. Rozmyślamy nad ukatrupieniem jednego i rozwieszeniem na płocie. 
 

Poza tym, ta zima wyssała ze mnie wszystkie resztki energii. Jak się nie ociepli, a to białe gówno szybko nie stopnieje, to nie wiem, co będzie. Chyba się położę na mojej ogrzewanej podłodze i tak będę leżeć. Nawet porządnej awantury nie mam siły zrobić, a to znaczy, że jest już NAPRAWDĘ niedobrze.

O OLAFIE… ZASADNICZO TEMAT OLAFA DOMINUJE

 

…dobra.

To może napisze, JAK KOCHAM LANDROVERY.

Kocham je bardzo.

Moją miłością do landroverów można ogrzać spore miasto.

 

Dziś rano Olaf (brat Svena) Skurvensson jechał, jechał, jechał, nana nanana… i nagle DUP! Przestał wrzucać biegi. I stanął sobie, majestatycznie zielony.

 

Akurat na środkowym pasie naprzeciwko Dworca Centralnego.

 

Kocham go, wspominałam już?… Akurat jest po generalnym remoncie wszystkiego.

 

A wczoraj przyszły kowbojki. Mąż nie wraził mi noża w osierdzie na widok paczki, więc już jest nieźle. Wyciągnęłam je z pudełka i prawie się rozpłakałam. Są takie śliczne!… I takie NIEZAPRZECZALNIE WIOSENNE!!! Nie mogłam ich założyć NATYCHMIAST JUŻ JUTRO!… Przytuliłam je do łona i pokołysałam chwilę, popłakując. Wzięłabym je do łóżka, ale śpię już z okularami Musgo i lakierowanymi oficerkami. TEŻ WIOSENNYMI.

 

Nie, nie mogę. Nie mogę nerwowo. Jeszcze mi adrenalina krąży w krwiobiegu i huczy w uszach po tej porannej rozrywce.

 

MAM TAKI POMYSL, ZEBY JEDNAK SIE PRZEPROWADZIC NA KANARY

 

O Kryste Elejson. Zwisam z biurka i leczę mały zawał, nabyty z uwagi na warunki drogowe w drodze do pracy.


TAK, ZIMA ZASKOCZYŁA. Tak, najwyraźniej OPADY SNIEGU W LUTYM… it’s AMAZING! Nikt tego nie przewidział!!! A już na pewno nie Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, którą z tego miejsca BARDZO serdecznie pozdrawiam – 50 km drogą krajowa (i chyba ona jest międzynarodowa?…) numer 7, liczba napotkanych odśnieżarek: ZERO, liczba solarek tudzież piaskarek: ZERO – w obie strony. Po obu stronach drogi samochody utknięte w zaspach.

 

Mam nadzieję, ze cały wasz urząd dostanie dziś sraczki i języki wam zafarbują na niebiesko.

 

(W Warszawie tez nie napotkaliśmy ZADNEJ z tych 166 piaskarek, które niby wyjechały).

 

No.

 

Doszłam natomiast dziś w nocy do wniosku (tak jak przewidziałam – smażona kura on the top of podrażniona tatarem wątroba = WMNW, więc miałam NAPRAWDĘ dużo czasu na przemyślenia), że chyba mam skłonność do tyranów. Albowiem kocham się, jak wszyscy wiemy, w Grześku House, ale także w Havelocku Vetinari! Właśnie skończyłam „Making Money” i jednak znajduje go bardzo, bardzo atrakcyjnym (szczególnie po obejrzeniu „Koloru magii” z Jeremy Ironsem w roli Patrycjusza – ge nial ny wybór. Tylko dlaczego nosił psa na rekach?… Z tego, co pamiętam, mały stary Wuffles lezał zwykle pod biurkiem i roztaczał woń wilgotnego dywanu). Poryczałam się, bo w „Making Money” Wuffles przeniósł się do krainy wiecznych łowów, a Vetinari odwiedza jego grób i kładzie na nim co tydzień psie ciasteczko. Z wyjątkiem żółtych, których Wuffles nie lubił.

 

No to już wiecie.

Havelock Vetinari.


Do not let mi detain you.
 


(Koniec tej nieprzemyślanej, rabunkowej gospodarki gastronomicznej! DZIS GŁODÓWKA! Ogłaszam Dzień Dobroci dla Wątroby – w sumie z konieczności, bo jak go nie ogłoszę DZIŚ, to mogę mieć już niewiele okazji na tym łez padole, żeby COKOLWIEK ogłaszać. Tak, jednak mimo wszystko jestem głupia).

  

PS. Czy ktoś mi może powiedzieć, czy 4 sezon „Chirurgów” da się jeszcze oglądać bez buteleczki neospasminy w zasięgu ręki?… O matko, jak mam ochotę kopnąć w dupę jednocześnie Dereka, Meredith, Izzie, George’a, Kareva i Lexie!… Nóg człowiekowi nie starcza normalnie. Tęsknię za Addison – bez niej to nie to samo.

 

ZOO BE ZOO BE ZOO MEANING I LOVE YOU

 

Na Walentynki mój mąż kupił Hance pasztet (“Specjalnie dla ciebie kupiłem, a żeby ci moja żona nie zżarła, to jest pasztet z zająca” – to prawda, nie jem pasztetów w które zamieszana jest dziczyzna), a Hanka mi – dwie komody do skręcenia. BYŁO CUDOWNIE. Nikt mi nie wierzył, że je skręcę, buaaaahahahha.

 

Później chciałyśmy obejrzeć sobie jakiś walentynkowy film, niestety niestety, aparatura okazała się ZAJĘTA przez mężczyzn, strzelających do innych mężczyzn, więc oglądałyśmy zdjęcia na NASZEJ KLASIE. Ewa jest mistrzynią w wynajdywaniu zdjęć na Naszej-Klasie, przy czym wprowadzeniem do każdego zdjęcia jest ultraciekawa historia.

 

Japierdzielę, jakie ona ma historie. Zaczynają się zwykle niewinnie „Jak miałam siedem lat, to mnie rozbolał brzuch”… ale kończą się tak: „No i leżałam w tym szpitalu i w tej sali co leżałam był taki chłopczyk… On był trochę agresywny bo wiecie był nie całkiem normalny, no i trzymali go w klatce… No i leżałam w szpitalu w jednym pokoju z psychicznym chłopcem w klatce i on warczał”. Albo: „ Mój mąż mi mówił, weź się uspokój, ale ja postanowiłam zadzwonić do tego właściciela i normalnie się go zapytać, czy TAM NA DOLE TO JEST BURDEL. Bo moim zdaniem JEST!”.

 

I mam dla wszystkich złota myśl na dziś: nie jedzcie tatara o godzinie 22. Nie róbcie tego. Nic dobrego z tego nie będzie, zaręczam.


PS. Haaaaaaaa, poleciał na TRENING! Zostawil mi na pocieszenie wiadro pełne kurzych szczątek przemyslnie usmażonych w głebokim tłuszczu. W sam raz na dobitke po tatarowej (tatarzanej?) traumie. Żrę tę kurę, przetrząsam serwisy w poszukiwaniu horoskopów, ale wszystkie jakies takie. Może się zapisze na kurs samoobrony ONLINE?…

OBIAD DOMOWY I CHIRURDZY

 

(To prawda, że nic mi się nie chce. Choć i tak jest poprawa, w styczniu nie chciało mi się BARDZIEJ. A nawet jak chciało, to nie miałam totalnie siły. W pewnym momencie nie chciało mi się nawet oddychać).

 

– Proszę – powiedziała mała chuda w zielonych portkach, rzucając mi na kolana paczuszkę – to dla ciebie. Zobaczyłam tytuł i NIE MOGŁAM SIĘ OPRZEĆ – od razu pomyślałam o tobie!

 

Otworzyłam. „Arcydzieła czarnego kryminału” Ha!…

 

Trochę się martwię, albowiem Ewa Sosko jest NAJCHUDSZĄ kobieta w ciąży, jaka widziałam w życiu. Ma figurę wygłodzonej dziesięciolatki.

 

Co prawda, nadal z tą figurą i z tym brzuszkiem wielkości spodeczka potrafi SPAKOWAĆ DO CIĘŻARÓWKI PÓŁ IKEI, robiąc jednocześnie awanturę w magazynach, oraz wyrzucić z domu na śnieg, głód, chłód i poniewierkę trzech chłopów jak dęby.

 

– MIŁA to ja przestałam być w 2008 roku – oznajmia wszystkim.

 

Po domu biega dwulatek, który na małe różowe prosiątka mówi „SZYNKA!”, patrząc człowiekowi twardo w oczy, i całuje jak Cary Grant.

 

Hanka robi podchody.

 

– Ewa, jak już urodzisz to drugie, to ja sobie wezmę Franka. Co?… PO CO CI TYLE DZIECI. A ja Franka kocham i on mnie. Chodź, pocałuj ciocię jak Cary Grant!

 

(Długi pocałunek).

 

– No widzisz. Wezmę go sobie, co?…

 

Ewa milczy i uśmiecha się jak Gioconda.

 

W tle wybuchają niemieckie miny (stary, musisz go tu zza węgła… o jest! Ahaaaaaa!).

 

Z tego wszystkiego zostawiłam okulary słoneczne (nie, żeby były mi dziś BARDZO POTRZEBNE, ahahahhah.. Jego mać).

 

Natomiast Izzie Stevens ratująca sarenkę w pierwszym odcinku czwartej serii „Chirurgów”… No moi państwo!… Kolejny przeskoczony rekin. Oraz – czy mi się wydaje, czy ona ma coraz bardziej drapieżny ZGRYZ?…

 

O SPÓDNICY I STRUSIU

 

Kiedy mąż wraca ze SPOTKANIA BIZNESOWEGO o północy, i nie pachnie wódką ani tanimi perfumami oraz nie ma śladów szminki na kołnierzyku, tooooooooo…

 

(To wtedy ja oczywiście natychmiast zaczynam mieć schizę, że jak nic, ma kochankę alergiczkę, uczulona na alkohol, kosmetyki i perfumy.)

 

Poza tym założyłam dziś spódnicę. Wąską. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam na sobie spódnicę. Nie umiem w niej chodzić. Poproszę o jakieś praktyczne porady, JAK SIĘ ODNALEŹĆ w spódnicy po latach biegania w portkach. Najwygodniej mi się chodzi bokiem.

 

Ale to i tak nic. W Worcestershire gigantyczny struś, który nawiał z fermy, przez siedem godzin terroryzował spokojną wioskę. Podobno demolował ogródki.

"Był to dziwny rok, gdy zderzyły się satelity, a gigantyczne strusie terroryzowały spokojne wioski". Hmmm.

DOBRA

Z rozpaczy kupiłam własnie krótkie kowbojki z frędzlami (pół Paryża w takich lata).

PRZEZ HANKE I EWKĘ!
Które przez CAŁY dzien nie napisały do mnie nawet PÓŁ parszywego maila!!!!!!!!!!!

PRZY-JA-CIÓ-Ł-KI.

Niniejszym zostały mamusiami chrzestnym. Proszę, możecie sobie wybrac moje panny, która chrzci który but – prawy czy lewy.

Z drugiej strony – kupując buty, przeciwdziałam recesji.
Znowu wszystko na mojej głowie, łacznie z globalnym kryzysem!… Dżizas.