PONIEDZIALEK – ROMANA, LUDOMIRA, LECHA

– Kupilem ci PREZENT – obwieszcza mi N. w piątek, wrociwszy z wojaży.

(Ha!)

– Ksiazke!

(HA!)

– O MUMIACH!!!

No i jak ja mam go nie kochac.
Faktycznie, ksiazka jest O MUMIACH. Z czego się robi mumie, do czego sluza mumie oraz opisy kilkudziesięciu co słynniejszych mumii. Tych starych i tych nieco nowszych. Troche malo zdjęć, liczyłam na wiecej.

Ja nie mogę funkcjonowac w takie dni jak dzis.
Minus dwanascie stopni mrozu i PONIEDZIAŁEK.
Chce do domu, przed kominek, do moich mumii!…

PS. W weekend udalo mi się przerobic nieco literatury łatwej i przyjemnej, na przykład tego nowego Kellermana o seryjnym mordercy. Rozczuliłam się do lez scena, w której psychopata siedzi pod drzewem obok wypatroszonej pielęgniarki, a jej wnętrznościami, jeszcze cieplymi, owinął sobie szyję. Doprawdy. Teraz czytam książkę, która zaczela się od znalezienia przez psa ludzkiej, dziecięcej kosci. W tym tygodniu już NAPRAWDE wezme wolny piątek – tyle siezutkich horrorow do poczytania, a ja w robocie, jak ta gupia.

PARAM PAM, PAM

Pokoj kontemplacyjny wielkości serwetki zaczyna mi się podobac.
Doszlam do wniosku, ze popracuje intelektualnie i wydrukowałam sobie wszystkie zalegle raporty do przeanalizowania.
Jeszcze nie zdążyłam ich zdjąć z drukarki, jak dostalam polecenie przygotowania referatu dla szefa o ekonomii instytucjonalnej. Ha!
W związku z czym, ugrzęzłam w Internecie, ściągnęłam trzystustronicowy zbior felietonow Kołodki z „Prawa i Gospodarki” i czytam (czyta się jak niezly kryminał, polecam).
No i dobrze, bo już mi ostatnio synapsy pozasychały i pozamienialy w zamowienia na spinacze biurowe.

Wczoraj znowu natknęłam się na tak zwaną, modną obecnie, nową jakość. Mianowicie, przy ulicy Żurawiej ulotki dziwek i burdeli, wkładane za wycieraczki parkujących samochodów, umieszczane są obecnie w FOLIOWYCH TOREBKACH z ziplockiem. Żeby panie dziwki nie zamokły z uwagi na aurę. Ciekawe, o ile burdelom rosną nakłady na reklamę w sezonie zimowym.

Wiem, ze jestem NUDNA, ale czy mogłoby się zrobic ODROBINKE cieplej, żebym nie musiała popierdzielac do roboty w sześciowarstwowej narciarskiej kurtce?… Zauważyłam, ze identyczną ma kierowca prezesa (tylko wieksza, oczywiście – JAKIES SZESC RAZY wieksza). Bardzo budujące.

Aha, i zlego slowa nie dam powiedziec na Merlin (znaczy, oprocz stwierdzenia ze DOSC DŁUGO PAKUJĄ, ale to nic zlego tylko stwierdzenie faktu, tak?). Z głupoty wlasnej złożyłam dwa razy takie samo zamowienie, zamiast powiększyć poprzednie o jedna książkę (oj tam! No klikło mi się troche OBOK!). Poprawili mi to w ciagu pol dnia, po jednym mailu. No.

DZIEJA SIE DZIWNE RZECZY

Pakujcie walizki – koniec swiata bliski!
ZNALAZŁAM TEGO PITA.
A to się jeszcze nigdy nie zdarzylo, żebym go znalazla na czas.

Boję się trochę.

Śnieg się topi i psie kupy wychodzą na wierzch, jak kazda prawda, której nie da się ukrywac zbyt długo (za wyjątkiem zabójstwa Kennedy’ego, naturalnie) (oraz porwań i wymuszeń seksualnych, spowodowanych przez UFO).

Ptaszki nasze ogródkowe dalej żrą jak kombajny. N. znosi całe torby rozmaitego ziarna z naszego rynku produktów lokalnych i eksperymentuje na nich, a ptaszki chętnie zżerają te eksperymenty i odwdzięczają się, jak potrafią i czym maja – czyli dekorują nam samochod wlasnym, osobistym guano.

To kiedy wiosna?…

O LOSIE, LOSIE (I NIE – NIE CHODZI O ŁOSIA)

Któregoś dnia otworzyłam pusty dokument, zaczelam pisac notke na bloga od „Kochany Pamiętniku, nic się nie dzieje. Nuda” – i Sila Wyzsza mnie pokarała.

Wiec jest tak:
– przeprowadziłam się znowu nazad w to samo miejsce, z którego się odprowadziłam do supermegamyslacego budynku o inteligencji radzieckiego szachisty. Dlaczegóż nas tak los rzuca? Czy nie można było tego przewidzieć te pare miesięcy wczesniej i się nie wygłupiać z przeprowadzkami? – zada pewnie pytanie niejeden specjalista od zarządzania. Mam dla niego zestaw odpowiedzi: „BO TAK” oraz „PACZ PAN JAKI CIEKAWY!”. Po przeprowadzce mam kontemplacyjny pokoj wielkości serwetki oraz drukarka mi zdziczała i odmówiła współpracy. Siedze od rana i na zmiane jem cukierki z wódką i mantruję „OMMMMMMM… kurwa mać”;

– zgubiłam PIT. Psoko. Co roku gubie jeden PIT. W tym roku to w ogole luz i bez nerwow, bo zgubiłam taki, ze normalnie ide tam i na gebe wydaja mi kopie. Ale ciekawi mnie to jako zjawisko, bo zawsze jak dostaje PIT-y, to powtarzam sobie „Żeby tylko nie zgubic PIT-a, w tym roku JUŻ NA PEWNO NIE ZGUBIE PIT-a”, po czym biore swojego PIT-a we wlasne rece i klade go w takim miejscu, ŻEBY NA PEWNO PAMIĘTAĆ, ze go tam POŁOŻYŁAM. W tym momencie ja i PIT widzimy się na tym łez padole po raz ostatni, i nigdy nie udaje nam się wznowic transmisji. NIGDY;

– w czwartek byłam na Zelaznej w szpitalu (jako obserwator), o parujących noworodkach z wściekłymi mordkami napisala już Zebra, wiec nie będę się powtarzac; szpital czyściutki, zadbany, ale przez caly czas miałam ochote na jedno: kopnac w zad opieke medyczna tak zwana. Ludzie! Baby w białych kitlach maszerują po korytarzach. W te i wefte. W te i wefte. Wychodza z jednego pokoju i chowaja się w drugim. Non stop MASZERUJĄ. Ludzie leza, stoja, siedza, generalnie – czekaja na lekarza. A lekarze nic, tylko maszerują. Może rekord Korzeniowskiego biły te małpy, czy jak? Nie, żeby z jakims papierem, zastrzykiem, nie. I na nic nie maja czasu. No pewnie, jak ja bym miala do przejscia dziennie 50 kilometrow, w dodatku jak Dulski dookoła stołu, to tez bym na nic nie miala czasu;

– Merlin NADAL NIE PRZYSLAL MI PACZKI Z ALLO ALLO. To jakby przestaje być zabawne i krotochwilne;

– w piątek pokłóciłam się z N. (nie będę tu wywlekac szczegółów, ale BYŁO GRUBO), po czym w sobote się POGODZIŁAM, a w niedziele to już nawet smażył mi befsztyk wołowy;

– cala sobote i niedziele przespalam;

– nic mi się nie chce;

– to ten… do jutra, tak?

DIETA NA ZIMOWE WIECZORY

Tak sobie jadlam wczoraj wieczorem chleb ze smalcem, posypany papryką, i pomyślałam, ze zawsze jak jem chleb ze smalcem, to mysle o Lejdis. Tak jakos mam (ostatnio dyskutowałam nawet z Ewą, jak wspaniale zbilansowanym posiłkiem jest taki chleb ze smalcem, i jak magicznie poprzez połączenie węglowodanów z tłuszczem oba minusy się nawzajem znoszą i dają plus, w postaci ujemnych kalorii).

I proszę bardzo – TADAM! W polowie drugiej kanapki zadzwonila Hanka.

Stosownie do okazji, oglądałam „Żony ze Stepford”. Kidmanowa mnie rozwala, jak ją widzę, mam ochotę paść na kolana i bić jej pokłony. Na razie doszliśmy do momentu, gdzie przerobili już tego fajnego kolorowego pedała na nudnego pedała w garniturze i bałaganiarę Bette Midler w porządnicką blondynę. Kidmanowa jest przerażona, a jej mąż knuje z tymi ćwokami z męskiego klubu.

Wbrew pozorom, to nie jest żadna komedia, a bardzo, BARDZO gleboki i życiowy film. Pokazujący w realistyczny, może nieco brutalny, ale prawdziwy sposób, CZEGO TAK NAPRAWDE MĘŻCZYŹNI CHCA OD KOBIET (żeby były skretyniałymi, odpicowanymi blondziami) (mężczyźni ze Stepford, oczywiście – upasione ćwoki z karkiem, rozwalone na skórzanych fotelach w prywatnym klubie).

Dzis końcówka (bo wczoraj niestety padłam już na ryj i nie dalam rady dalej). STAY TUNED.

NIEWYMAWIALNE

W poprzednim zyciu musiałam umrzec z zimna. To jedyny racjonalny argument za tym, ze TAK BARDZO NIENAWIDZE ZIMY, a na widok ŚNIEGU dzis rano o mało się nie rozpłakałam. Może bylam np. żołnierzem kampanii napoleońskiej, co uświerkł pod Moskwą. NIE NA WI DZĘ.

W robocie mam dom wariatów i prawdopodobnie PRZEPROWADZKĘ (ile to już?… PIEC MIESIĘCY na nowym miejscu?… Doprawdy, jesteśmy ROZPIESZCZANI).

Wczoraj się popłakałam rzewnymi łzami na ostatnim, and I mean OSTATNIM odcinku „Przyjaciol” – łzy mi pociekły, jak pokazywali puściutkie mieszkanie Moniki. Nie mogę się pozbierać i czuję się żałośnie i wzruszliwie. To nie fair.

Zima, cholera jasna psia krew.

WALĘTYKĄ GROMKIE NIE!

Oglądam 10 serie „Przyjaciol” – im bardziej zbliżam się do konca, tym bardziej się zgadzam z Zibrą, która mi powiedziala, ze po obejrzeniu calej 10 serii jest STRASZNIE, bo człowieka ogarnia PUSTKA – NIE MA WIECEJ „PRZYJACIOL” na swiecie i nie bardzo wiadomo, co dalej!…

(Tszecia twierdzi, ze wtedy trzeba się przerzucic na Startreki).

Uwazam, ze LUTY to nie jest dobry termin na święto zakochanych. W lutym człowiek się nie zakochuje, tylko ZAKOPUJE pod koldrą, tak, żeby wystawał TYLKO czubeczek nosa i stara się przespac ten syf, przynajmniej do kwietnia. 14 luty jest dobry dla fok.

Lubię foki, ale nie czuję się jedną z nich.

KOCHAM KINO, KOCHAM

N. mnie znowu wczoraj potraktował nastrojowym, sentymentalnym, gleboko intelektualnym kinem pod tytułem „DAWNO TEMU W MEKSYKU”. Jakis niedosyt rąbanki ma, czy co, zawsze w NieDlaIdiotów grawituje w kierunku filmów, które na okładce mają faceta z przytroczoną bronią palną, możliwie SPORYCH ROZMIARÓW. Miałam szczery zamiar zbojkotowac oglądanie tego arcydziela, ale mnie wciągnęło (choc uwazam, ze niepotrzebnie zastrzelili tego dziadka, co robił gitary).

I tak:
– Salma Hayek – laska nieziemska;
– Antek Bandzioras – lekutko go ząb nadgryzł;
– Johny Depp – uuuuuuu! PIERWSZA PIĄTKA, nawet bez oczu!
– Defoe – jak zwykle gra świra;
– Ta laska, co podrywała Deppa ale pozniej go zdradzila, suka jedna – skonała i BARDZO DOBRZE, tak powinny kończyć WSZYSTKIE ZŁE KOBIETY CO ZDRADZAJĄ JOHNY’ego DEPPA;
– Misiek Rurka – no naprawde, karykatura samego siebie.
– Ten Mechikan z wielkim krzywym nochalem, chyba jakis szwagier Rodrigueza, bo zawsze u niego gra – jak zwykle, podły.

Piekny, niewymagający film dla miłośników słonecznego Mechiko. Polecam przypowieść Jaśka Deppa o schabowym i kucharzu.

Podobno Lejdis napisaly nową notke…