I oto po raz kolejny dostałam od życia lekcję pod tytułem „Uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić”. No więc życzyłam sobie schudnąć.
Ależ PROSZĘ BARDZO – powiedział Wszechświat i zesłał na mnie 48-godzinnego wirusa z gorączką 38 i pół stopnia (po pyralginie mniej; na jaki adres wysłać czekoladki z podziękowaniem za pyralginę?).
Nic nie jadłam przez ostatnie trzy dni i wyglądam naprawdę SZCZUPŁO. To znaczy – na twarzy jak szkielet, chociaż dupa nadal niestety obecna (na to by trzeba chyba miesiąca – przypomniał mi się reportaż o paniach przed ślubem chodzących z sondą w nosie, bo chciały się zmieścić w suknię ślubną, więc NIE JADŁY). Już niby lepiej, ale mam wrażenie jakbym się zeskrobywała łyżeczką z worka na zwłoki.
A kiedy byłam się w stanie podnieść i popełzłam na dół po ścianie, to okazało się co? Ano – mój mąż, NARESZCIE pozbawiony nadzoru, zamienił kuchnię w Komendę Główną Policji z elementami scenografii z Mad Maxa. I to nawet bez granatnika! Wystarczył mu garnek i kawałek wołowiny. Christ on a bike, faceci to naprawdę, NAPRAWDĘ jakieś BARDZO OBCE DNA przysłane na naszą planetę przez inteligentne kosmiczne ośmiornice, żeby eksperymentować na kobietach i sprawdzić, do jakich czynów jesteśmy zdolne. Ja na przykład wczoraj byłabym zdolna do morderstwa siekierą, ale nie miałam siły, zresztą nadal nie mam (może jak wypiję ten litorsal).
No i tyle u mnie chwilowo. Czuję się, jakby przejechały po mnie WSZYSTKIE pociągi z węglem, obiecanym przez ministra Sasina. Miałam dziś sprzątać, ale najwyraźniej Wszechświat nie chce. No to przecież nie będę się kłócić.
I tak sobie żyję w tym grudniu.
Seen it, Been there, wirus znaczy. Goraczka to było nic, ale sraczka w połączeniu z dreszczami to jest masakroza. To świątecznie życzę zdrowia!
Tak, obecnie latające wirusy wspierają odchudzanie. A jak jeszcze do tego dojdzue przeprowadzka i remont, to ohoho. Zdrowych, bezwirusowych, radosnych Świąt. A Fabio przesyła życzenia Szczypawce. Oby pod choinką znalazło się też coś psiego. 😉
O rany, jak ja dawno nie jadłam pyralginy!
Jeśli chodzi o dziękczynne pudełko czekoladek, a raczej bukiecik kwiatów na grób, to należą się one chyba Ludwigowi Knorrowi (to nie ten od kostek rosołowych), który “odkrył” fenylohydrazynę, bo od tego się wszystko zaczęło. Metamizol zaś (nasza pyralgina) uzyskano po raz pierwszy w 1922, a opatentowano w 1922 roku w Niemczech.
W niektórych krajach sprzedaż tego leku jest zabroniona, w innych jest on dostępny tylko na receptę, a u nas można go brać garściami (jako dziecko wiecznie chore i boleściwe przeżyłam pół dzieciństwa na tych proszkach).
Zachodzę w głowę, co można takiego uczynić z jednym garnkiem i kawałkiem wołowiny, by aż otrzeć się o blask sławy, jakim promienieje obecnie wódz Komendy Głównej Policji. Twój mąż jest niewątpliwie utalentowanym i kreatywnym człowiekiem! Mój do stworzenia iluzji Armagedonu potrzebuje co najmniej mąki i jajek oraz WSZYSTKICH naczyń i sztućców, jakie mamy na stanie.
Uściski z lasu, trzymajmy się ramy i pozdro dla Szczypawki.
Wirusy latają, mnie właśnie moje nastoletnie dziecię dżumę sprzedało… Ale jeśli to ma potrwać tylko 48 h, to jestem już na półmetku. Pozostaję zatem z nadzieją… I – zdrowia!
Zdrówka! A mąż niech sam sprząta.