O PĄCZKACH, KOSZMARZE I ZAKWASIE

No i masz – wkurzająca córeczka Pam z „Lepszego życia” dostała Oscara. Oczywiście – musieli wybrać najbardziej denerwującą z całego zestawu. A Ariana Grande znowu przyszła przebrana za żyrandol. Wiem to oczywiście z relacji na Pudełku, ponieważ jeszcze nie upadłam na łeb, żeby rezygnować ze spania pod puszystą kołderką na rzecz oglądania nudnej jak przeterminowane flaki gali. 

W sobotę przez cały dzień padał śnieg, a wieczorem mieliśmy imprezę, na której wypiłam trzy kieliszki wina i od 21.00 zwisałam z krzesła jak łabędź – no, jak obżarty łabędź z rozciągniętym żołądkiem. Już nawet plotkować nie miałam siły, nie mówiąc o karaoke, chociaż się odgrażałam. Akurat najstosowniejsze byłyby kolędy, bo od samego rana padał śnieg i byłam wkurwiona pod sam sufit na white christmas z poślizgiem. I zamiast w powiewnych kolorowych szatach poszłam na imprezę w ciepłych walonkach i grubych dżinsach. Cholery można dostać w naszym klimacie, naprawdę.

W czwartek wysłałam N. po pączki do Ireny oraz obserwowałam w internetach, jak się ludzkość podzieliła na frakcje z tej okazji, jak ropa naftowa. Gdyby mi ktoś powiedział, że można się pokłócić o pączki w tłusty czwartek, to… to pewnie bym uwierzyła, chociaż z lekkim uniesieniem prawej brwi. Do „Ile pączków dziś zjedliście” zamieszczano komentarze, że terror pączkowy, głupota i zaścianek, że nienawidzą pączków i tylko rollsy z kremem pistacjowym (albo ciasto dubajskie), że zdrowsza alternatywa w postaci pieczonego pączka albo sałatki z ciecierzycą, oraz że pieczone fit pączki to nie są żadne pączki i wypad. Co do mnie – zjadłam dwa klasyczne pączki z Ireny i odnotowuję downsizing w porównaniu do poprzednich lat (to akurat dobrze, nie lubię ogromnych pączków). Były smaczne, ale gorsze od tych, które można tam zjeść na co dzień – ale to wiadomo, jak się robi czegoś sto razy więcej niż normalnie, to ma prawo wyjść słabiej. Chociaż koleżanka jadła w czwartek pączka z lokalnej cukierni na Ochocie i mówi, że był obłędny. No i oczywiście – z kwaskowatymi powidłami śliwkowymi; pączki ze słodkim mdlącym nadzieniem typu nutella, adwokat czy ten wszechobecny krem pistacjowy to jest generalnie nieporozumienie. 

I znowu śniło mi się, że za chwilę matura, a ja nic – z polskiego nawet tytułów lektur nie pamiętam, a z matematyki wzorów. Tyle lat, tyle egzaminów miałam później, a ciągle mnie prześladuje akurat matura! W dodatku do matury się przecież uczyłam jak dzika, a do wielu egzaminów później – wcale albo niewiele i zdałam i tak, więc już nie wiem, o co chodzi. Dobrze, że przynajmniej tym razem we śnie byłam kompletnie ubrana, bo zdarza się jeszcze wersja „Matura, a ja nic nie umiem i nie mam na sobie spodni”. Może powinnam iść na terapię?…

Od jakiegoś czasu bardzo modne jest posiadanie i karmienie domowego zakwasu, którego później używa się do pieczenia chleba. Ludzie kupują specjalne słoiki, różne rodzaje mąki, nadają imiona swoim zakwasom, robią relacje z karmienia, czasem im wykipi, a czasem się obrazi w tym słoiku i nie rośnie. No więc właśnie przeczytałam, że w Szwecji otóż został uruchomiony hotel dla zakwasów. Kiedy gdzieś wyjeżdżasz – możesz oddać do hotelu swój zakwas, który będzie tam codziennie karmiony i zaopiekowany. Ciekawe, czy zakwasy są wyprowadzane na spacer – każdy słoiczek otulony wełnianym szaliczkiem. 

To ja jednak chwilowo pozostanę przy suchych drożdżach.