Spadł pierwszy śnieg Mangusty.
Początkowe wrażenie: niezachwycona. Toaleta odbyła się w garażu.
Ale później zainteresowała się tym białym, co leży – skakała jak miniantylopa oraz oczywiście – jadła śnieg. Ona WSZYSTKO zjada – albo przynajmniej próbuje. Tak więc w weekend jadła śnieg i próbowała zjeść sikorkę, które chyba właśnie przyleciały, bo w ogródku jest ich zatrzęsienie. Widziane psim okiem muszą wyglądać na bardzo smaczne, bo Mangusta je gania.
Nareszcie obejrzałam „Bodies” na Netflixie – całkiem zacne, lubię takie opowieści. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie przypierdoliła do zakończenia – ale paradoksy podróży w czasie tak na mnie działają i nie ma w tym nic dziwnego. Saga o Terminatorze też mnie przyprawia o ból głowy. Przedyskutowawszy z Zuzanką – zgadzam się, że jeśli coś nas wciąga na tyle, żeby na głos dyskutować z telewizorem w czasie projekcji, to jest na plus i tego się trzymajmy.
(Chociaż pamiętam czasy, kiedy jeszcze odbiornik pokazywał program telewizyjny, a nie tylko serwisy streamingowe, i za każdym razem jak pokazywali Kurzajewskiego, to mnie szlag trafiał, głośno przeklinałam i chciałam rzucać w ekran czym popadnie, byle ciężkim i ogólnie wysadzić telewizję w powietrze. No ale wtedy byłam sporo młodsza, może to dlatego. Poza tym siła wyższa już go pokarała Kasią Cichopek.)
„Gad” z Benicio del Toro – przefantastyczny, nie pamiętam, kiedy ostatnio film kryminalny zrobił na mnie takie wrażenie. Chyba „Zodiak” miał podobny nastrój. Autor zdjęć i operatorzy zrobili wspaniałą robotę.
Natomiast biografia Mrożka, przez którą w końcu przebrnęłam – w wielu miejscach autorka (którą poważałam do tej pory) rzuca do czytelnika beztrosko „ale to już było tyle razy opisywane i w tylu publikacjach, że nie będziemy tego przedstawiać”. Serio? Nawet w kilku zdaniach? Ja wiem, że teraz modne są biografie z punktu widzenia autora, i co autor to pomysł, i jeden podmiot biografii może mieć dziewięć różnych żyć, jak kot, albo i więcej, a jak biograf się uprze, to z największej mamei zrobi Jamesa Bonda, ale ja widocznie jestem staromodna i lubię mieć wszystkie wątki w jednym miejscu.
A w jednym sklepie w dziale „Akcesoria lifestyle” znajduje się „Instrument muzyczny kalimba”. Czyli teraz lajfstajlowo gra się na kalimbie? Matko Boska, jak ja nie nadążam za tym światem. Chociaż po przejrzeniu słów wytypowanych w konkursie na młodzieżowe słowo roku, to tak z połowę 25 lat temu używaliśmy na IRC.
Czy w związku z tym, że spadł śnieg, piec poczuł się niekochany i przestał grzać wodę użytkową? Ależ co za pytanie – to chyba OCZYWISTE, że coś musi odwalić, żebyśmy o nim nie zapomnieli.
Czy tylko mi kalimba wygląda na instrument głównie do grania na nerwach?
:))) kocham opowiesci o zyciu intymnym twojego pieca – normalna saga :)))
Zgerypała :)… Ja jakoś nie strawiłam “Bodies”, ale może podejdę jeszcze raz…”Gad” mi się też zajawiał, to nadgryzę po rekomendacji.
No i ja to jednak mam nadzieję na duży śnieg i narty 🙂