Dzisiejsza noc była naprawdę piękna, ciepła i gwiaździsta. Informacje te powzięłam metodą wielokrotnej obserwacji osobistej, PONIEWAŻ co pół godziny wychodziłam ze Szczypawką. A to dlatego, że MÓJ MĄŻ stwierdził, że Szczypawce na pewno się ZNUDZIŁ ten pasztecik, po którym nie boli ją brzuch i nie ma sraczki i ogólnie dobrze go trawi, ale to monotonnie tak jeść ciągle to samo i może ma ochotę na coś innego – i w związku z tym zafundował jej ODMIANĘ w postaci puszki.
No i nie było monotonnie. O NIE.
Biedna psina krążyła przez pół nocy po trawnikach, a za nią pańcia – zombie z latarką, a o czwartej rano wetknęłam jej do gardła pół nospy. W trakcie tych wycieczek wizualizowałam sobie, jak będę cięła zamordowanego N. nożycami do drobiu – na kawałki, które zmieszczą się do torebek do zamrażarki. A później te torebki poroznoszę po okolicy i pochowam w różnych miejscach i ogłoszę w internecie scavenger hunt. I kto znajdzie i przyniesie najwięcej kawałków, to dostanie JEGO GŁOWĘ na pamiątkę. Tylko zanim go zamorduję, to musi mi naostrzyć te nożyce do drobiu, bo to jest jednak kawał roboty i tępymi nie dam rady.
No i od rana huczy mi w głowie i widzę na fioletowo.
Przeczytałam ostatnio takie zdanie o kwarkach: „Kwarki są cząstkami uwięzionymi i nie występują jako cząstki swobodne”. I teraz bardzo mi żal kwarków, bo one na dodatek są pozlepiane po trzy, a może wcale nie lubią? Może chciałyby pobyć same, ale nie mogą, bo materia Wszechświata tego nie przewidziała.
Oraz – od kilku dni widuję wiszącego za oknem Ulricha, ale nie ma Grubasi. Proszę, powiedzcie mi, że Ulrich jej NIE ZEŻARŁ, tylko zwyczajnie ona sobie gdzieś poszła w jakieś inne miejsce! A swoją drogą, pajęczyn jest tyle, że boję się wyjść nawet na taras.
W ogóle jest tak piękna pogoda, że to aż PODEJRZANE.