A otóż i PRZEŻYŁAM – ale sposobem. Mianowicie oszukałam system, ponieważ od razu zgłosiłam się na ochotnika do pieczenia podpłomyków na węglowej kuchni! I tak całą imprezę spędziłam w chatce na zapleczu, mając do towarzystwa michę drożdżowego ciasta i gar grzańca, który sobie na płycie się grzańcował (jak stwierdził jeden kolega – pierwszy raz gotuje na krążkach cebulowych). Wałkowałam podpłomyki butelką po winie i odpryski imprezy docierały do mnie przez zmarzniętych emisariuszy, którzy wbiegali po drinka albo się ogrzać. „Chcesz kiełbasy z grafenem?” – albo: „Twoje koleżanki przy ognisku śpiewają piosenkę o miłości”. „Jaką?” – „Z autobusem Arabów zdradziła go”.
No trudno, co zrobić.
Co jakiś czas byłam wywoływana do zbiorowego zdjęcia przy ognisku, ale chyba aparat powinien być przymocowany do kija, a nie z niego zwisać i dyndać. Ale co ja tam wiem. Ważne, że było wesoło i że nikt nie spłonął. A mróz był taki, że N. twierdził, że jak się stało przy ognisku, to przód kurtki się topił, a w tyłek było zimno.
Reasumując – pikniki w lutym na pewno maja swój urok, ale szczerze mówiąc – wolę je WSPOMINAĆ, niż na nich BYĆ.
Horoskop na dziś: „Zwiększy się twoja skłonność do popadania w kryzysy nerwowe”. Słucham, że co? Jak to ZWIĘKSZY? Ja od grudnia mam wrażenie, że jestem poza skalą, a oni – ZWIĘKSZY! Kto to pisze w ogóle?
Natomiast w końcu weszłam w serial „Dark”. Ależ on jest dobry i nastrojowy! Tylko owiec mi żal; i sójek.
PS. Wydaje się, że bycie na zapleczu imprezy to moja karma. Kiedyś na grillu u nas szwagier podawał arcyciekawe informacje o tym, jak przerobić skórę żaby na narkotyki i wszyscy wyszli bogatsi o tę wiedzę, oprócz mnie – bo ja akurat nadziewałam pieczarki. No cóż.