Wczoraj w biurowej kuchence spadła mi na łeb szklanka, którą oczywiście odruchowo próbowałam złapać, więc pocięła mi skórę. Z krwawiącymi ranami gnałam na spotkanie z koleżankami, bardzo tajemnicze, bo zwołane przez jedną koleżankę co właśnie wyszła ze szpitala. Doszłam do wniosku że na pewno w tym szpitalu miała jakieś katharsis (jakieś czy jakąś?…) i chce nam coś OZNAJMIĆ. Na przykład „Wyjeżdżam jutro na trzy lata na Goa z nowo zapoznanym przewodnikiem duchowym lat dziewiętnaście, podrzućcie czasem mojemu mężowi wiejskie jajka!” – albo coś w tym stylu. Ale nie, tylko wszyscy się rozjeżdżają na wakacje i długo się nie zobaczymy. Więc znowu nie otarłam się o żaden skandal, ech.
Było o tabletkach na odchudzanie i segregowaniu prania, okazało się nawet, że jeden mąż sam kiedyś zrobił pranie, a nawet je POSEGREGOWAŁ. Zatkało nas z zachwytu, ale okazało się, że kiedy dociekliwa żona pytała, czy posegregował KOLORAMI, to odpowiedział, że nie – nie kolorami, tylko PRZEZNACZENIEM.
No cóż, przeznaczenie jest bardzo ważne, choć niektórzy wolą wierzyć w przypadki (a tak naprawdę wszystko to splątanie kwantowe).
Natomiast współpracownik N. przyniósł mu wczoraj i wręczył worek czegoś, co wyglądało jak porwane gacie. Dość mocno mnie to zaniepokoiło i zaczęłam się dopytywać o symbolikę tego gestu, po czym zostałam poinformowana, że na niczym się nie znam, a to są SZMATY BEZPYŁOWE, bardzo ważna rzecz, jak się chce wyczyścić łańcuch od roweru. Trochę mi ulżyło.
Na imieniny kupiłam sobie Żółtą Łódź Podwodną LEGO (figurka Nowhere Mana z jabłkiem przesądziła sprawę) i obawiam się, Drogi Pamiętniku, że mam tłusty tyłek. A będzie jeszcze tłustszy, bo udajemy się do Madrytu. Chociaż tam aktualnie 40 stopni, więc może część się wytopi. Zobaczymy.