Wczoraj po raz pierwszy w tym roku wyszłam z domu.
WYSZŁAM, a nie WYCZOŁGAŁAM się ruchem robaczkowym, jak zdychający tasiemiec z organizmu żywiciela (wiadomo, którym otworem). Wyszłam jak człowiek dwunożny, chociaż jeszcze trochę zgarbiony, i nawet okulary słoneczne przydały się w ciągu dnia dłużej niż przez cztery sekundy. Więc może ma mi się na życie jednak.
A jak jeszcze dotarło do mnie, że nie muszę w tym roku myć okien, faszerować jajek ani martwić się, czy mrówki opierniczą zakupiony mazurek (chociaż i tak nikt później tego mazurka nie je), gdyż pierwszy raz w życiu święta spędzę w hiszpańskich knajpach (z których N. będzie mnie wynosił kompletnie pijaną, przerzuconą przez ramię – już ma zapowiedziane), to tym bardziej doszłam do wniosku, że jest po co żyć. Oczywiście świąteczny termin wypadł nam kompletnie przez pomyłkę, świadomie nigdy bym się nie zdecydowała, bo jakoś mam wpojone, że święta to w domu i w ogóle, ale widocznie los zdecydował za nas. Zamiast wielkanocnej babki z lukrem będą smażone kalmary z wineczkiem.
Przeczytałam „W rzeczy samej” – kupiliśmy dawno temu, ale N. zakitrał na swoim stoliku nocnym pod pretekstem, że będzie czytał, oczywiście ledwo zaczął, więc w końcu mu zabrałam. Przyjemna lektura, nawet jeśli momentami nie jakaś bardzo odkrywcza – nasze pokolenie jednak jeszcze uczyło się czegoś w szkole i informacja, że Rzymianie znali beton jakoś nie przewróciła mojego świata do góry nogami – to jednak bardzo porządkująca i można wyłuskać mnóstwo fajnych ciekawostek. Na przykład – aby powstała czekolada, ziarno kakaowca musi zgnić. O pardą, sfermentować.
I znowu nie mam co czytać, Zuzanka namawia na Kate Morton, ale ja kiedyś coś jej zaczęłam i chyba mnie nie porwało. A może po prostu zaczęłyśmy ze złej nogi i powinnam dać drugą szansę?… No nie wiem, może się skuszę (tylko przeraża mnie określenie „baśniowy” w recenzjach). Bo potrzebuję kawałka dobrego kryminału, najlepiej angielskiego – wiadomo. Bo znowu zacznę czytać Agatę Christie (dzięki mojej sklerozie nawet za n-tym razem są zaskakujące, a już warstwa obyczajowa to paluszki lizać).
A nagłówek z dzisiejszego Onetu: „Znów opady i niższe temperatury” – czyli co, mam się z powrotem wczołgać pod kanapę?…