O DNIU KOBIET I GRZYBKU

 

W weekend w domu zadżumionych była zmiana warty i dla odmiany padł N. A myślałam, że na niego nie ma siły – zarazek musiałby być wielki jak niedźwiedź polarny i bardzo szybki, żeby go dogonić. A tu proszę. Zarazki jak widać są odważniejsze, niż nam się wydaje. No ale tak to jest, jak się zasuwa w takim tempie, że nie ma kiedy się podrapać w polędwicę i prawie krew z oczu leci, a w ramach rozrywki – sterczy się w zimnym garażu i robi meble (wspominałam już, że oszaleję?). Nie dość, że przeziębiony od tego, to jeszcze pies roznosi trociny po całej chałupie. Czy on Droga Redakcjo nie mógłby się zająć fizyką kwantową. Może wtedy pies by nie roznosił kwantów po domu, a nawet jakby roznosił, to taki kwant w łóżku nie uwiera w tyłek, a drewniane wióry owszem.

Na Dzień Kobiet zrobiłam kotlety z ryby – pyszne.

A właśnie! Na Dzień Kobiet postanowiłam sobie kupić sukienkę w Desigualu, no bo w końcu co, kurczę blade. Z tych przecenionych, bo trochę bez przesady, co oni ostatnio wyprawiają z cenami na nową kolekcję. No więc przeglądam, typuję i po godzinie wreszcie MAM – trzy finalistki! No i tak spojrzałam sama sobie przez ramię i co zobaczyłam? Trzy czarne sukienki. Tak, wybrałam same czarne. A mam pół szafy czarnych sukienek, niektóre wciąż z metkami. Na jaką cholerę mi JESZCZE JEDNA czarna sukienka?… I laptop zamkłam. No i tak sobie kupiłam prezent.

A dziś od rana następny PREZENT – bank mi zmienił pulpit. Nie dość, że płacenie ZUS-ów i podatków samo w sobie jest dość wkurwiające, to jeszcze NIC NIE MOGĘ DZIŚ ZNALEŹĆ i zaraz mnie trafi jasna cholera prążkowana albo wybuchnę nuklearnie i zrobię grzybek. Wypatrujcie grzybka (purchawki).

 

O KRZYWYCH PLECACH I NISKIEJ TEMPERATURZE

 

Żyję, żyję. Najbardziej podoba mi się teoria o schizofrenii / osobowości wielorakiej, nie ukrywam (i tak już ze sobą rozmawiam). Ale chyba już trochę za stara jestem na pierwsze objawy schizofrenii?… Chyba, że miałam przez te wszystkie lata postać bezobjawową. Ten pomysł z piecem też jest ciekawy, ale musiałabym się z nim MINĄĆ NA SCHODACH, a PIEC to chyba już NAWET JA bym zauważyła. Nawet bez szkieł!

No i muszę zrewidować poglądy na temat mojego ducha – myślałam, że to cicha, pragmatyczna Szpilmanowa, a to okazuje się bardziej taki Fantom z Opery. Romantyk i trochę histeryk. Tylko błagam, niech mi się nie manifestuje po nocach w pelerynie i masce i nie uczy mnie śpiewać.

Czy ja już wspominałam, że bardzo mi smakuje kasza jaglana? Zupełnie niedawno ją odkryłam i to przez pomyłkę, bo w rodzinnym domu się jadło raczej gryczaną i perłową, ale jakoś się kupiła w Biedronce i ugotowałam do gulaszu. Trochę mi przypomina polentę, ale jest lepsza, bo nie lubię kukurydzy (ciekawe, czy też by się dała ugotować na gęsto, a później zgrillować). Tymczasem (WTEM!) się okazuje, że kasza jaglana to jest sztandarowe pożywienie antywacków, eko zboków i ludności leczącej raka cieciorką pod kolanem. I teraz normalnie nie wiem, czy się w towarzystwie przyznawać, bo jeszcze mnie posądzą o pranie w orzechach albo co.

Wstaję rano, a tu dach biały, podjazd biały, samochód do skrobania, a w Madrycie jutro dwadzieścia dwa stopnie!… I weź się człowieku nie denerwuj, no. Na dodatek coś mi chrupnęło w plecach, jak się schylałam do kosza na śmieci i nie chce się odchrupnąć. Ostrzegam, że chodzę dziś krzywa i lekko wściekła.

 

O TYM, ŻE MAM ZAWAŁ

 

Mam ducha i to nie jest śmieszne. Chyba mnie nawet lubi, ale to nadal nie jest śmieszne i mam zawał od rana. N. oczywiście w delegacji, więc pies histeryzuje, nie chce jeść i co pół godziny w nocy chce na spacer, a na dodatek jeszcze TO.

O nie, następnym razem jak sobie będzie wyjeżdżał, to bierze sukę do torby na laptopa, a ja chcę kawalerkę na mieście. W bloku z wielkiej płyty z lat 80-tych. Żeby nade mną była rodzina z pięciorgiem dzieci, pode mną wielbiciel nocnych remontów, z jednej strony studenci co przez całą noc balują, a z drugiej – małżeństwo, które się non stop kłóci. Głośno. I pośrodku tego słuchowiska – JA. Cała na biało, w fotelu z herbatką.

Bo nie zostanę sama w domu w lesie z duchem. Który mi przynosi kwiaty na prześcieradło.

O, MOŻE BĘDĘ ŻYŁA

 

Z tą wścieklizną też się zastanawiałam. Czy mnie nie użarła jakaś bestia? Tylko ja sama siebie w policzek. Ale na własne jady powinnam być uodporniona. Chyba.

Miało być o Szczypawce. Sprawa się ma tak, że podłączamy gaz. Tak, Piec przegiął o jeden raz za dużo. O jeden most na rzece Kwai za daleko. Doigrał się, jednym słowem. Poza tym – N. musi co roku zrobić jakąś rewolucję, zdjąć dach, wykopać dziurę, żeby COŚ się działo. No więc przyszło dwóch chłopa i elegancko zryło nam podwórko, o co zresztą wcześniej była awantura, bo roślinki, bo korzenie, bo wogle ja się nie zgadzam PRZY TARASIE, więc poszli tak więcej na okrętkę i rów był naprawdę imponujący.

No i Szczypawka się zdenerwowała.

Że JAK TO – to jak ona sobie wyjdzie czasem, na swoje własne podwórko i zacznie kopać dołek W DOBREJ WIERZE, a przecież co to jest taki psi dołek w porównaniu z tymi okopami spod Ypres, noooooo to się od razu zaczyna! Najpierw musi się nasłuchać, jaki niedobry pies (chociaż bardzo dobry przecież), jest narzekanie, następnie czyszczenie nosa i pyska z ziemi, upokarzające mycie łap – głowa pęka. A tu dwóch drabów przychodzi jak do siebie, ryją całe podwórko, pies ma w tym czasie ograniczoną wolność osobistą – i nie dość, że pańcio na nich nie nawrzeszczy i nie każe im myć łap, to jeszcze im rękę podał i dziękował! Biedactwo, chodzi teraz po tym zakopanym rowie i nie może odżałować, że to nie jej dzieło. Że taki porządny dół się zmarnował, nawet zdechłego ptaszka tam się nie zakopało, żeby go ekshumować za miesiąc i przynieść paniusi (najlepiej na kanapę albo do śniadania). Albo chociaż kawałek schabu (też ładnie cieknie i śmierdzi po kilku tygodniach). Biedactwo.

Z innej beczki: dowiedziałam się ostatnio, że istnieje w Polsce takie zjawisko jak SELF – PUBLISHING. Już samo to mnie zadziwiło niepomiernie, bo mam wrażenie, że wydaje się już w tym kraju WSZYSTKO. W księgarni stacjonarnej trzeba się młotem pneumatycznym przebijać przez książki celebrytek, tych seksownych, tych trzeźwiejących i tych wyginających się, następnie przez kolorową sieczkę pań, co to upiekły szarlotkę z przepisu babci nad jeziorem i dostały objawienia z orgazmem wielokrotnym, żeby wygrzebać coś choć w przybliżeniu zalatującego literaturą. No więc jeśli żadne wydawnictwo tego nie chciało wziąć do gęby, to już jest nieźle. No i nie sądzę, żeby ktoś samodrukujący się zainwestował kilka złotych w korektę czy redakcję. Widywałam przedwojenne publikacje “nakładem własnym Autora” i głownie to byli niespełnione literacko hrabiowie grafomany. Teraz podejrzewam jest podobnie, minus hrabiowie. Ale naprawdę to jeszcze SPOKO. Wydają, nikogo nie krzywdząc, nie ma obowiązku kupowania tych arcydzieł, no – może trochę drzew żal.

Ale w całym newsie najlepsze jest to, że jedna pani co się sama wydrukowała pozywa do sądu pana, co na blogu napisał, że mu się jej “książka” nie podoba! HA! Piękno i logika takiego rozumowania mnie po prostu rozmaśliły. Czyli jak przez wydawnictwo, to można autora recenzować i krytykować, ale jak on się sam własnym sumptem zmasturbował poprzez drukarnię – to absolutnie nie wolno? Bardzo jestem ciekawa ciągu dalszego – co na to Sąd (chyba że akurat trafi na taki Sąd, co też się publikuje własnym sumptem, nigdy nie wiadomo).

Zdechlina przeszła mię w gardło, ale lepsze bolące gardło niż śpiączka. Z gardłem daje radę przynajmniej oglądać seriale (“Broadchurch” – dobre zakończenie, bo bliskie rzeczywistości – od dawna wiadomo, że tak zwany wymiar sprawiedliwości w krajach demokratycznych mówiąc delikatnie jest do dupy; daje do myślenia w każdym razie).

O TYM, ŻE ŚPIĘ

 

Dopadła mnie zdechlizna i śpię 23 godziny na dobę. Wieczorami każę N. szukać wysypki na plecach, ale twierdzi, że nic nie ma (co niczego nie dowodzi, bo przecież w każdej chwili może mi sparaliżować pół gęby). Żywię się rozpuszczalną aspiryną, światło mnie razi, we łbie mi się kręci, już chyba nawet na psią karmę mnie nie kupią.

Przeczytałam pomiędzy spaniem a spaniem “Olive Kitteridge” (pod serial z Frances McDormand, który obejrzę jak tylko świat przestanie mi migać i falować przed oczami) i jestem zachwycona. Nie dają tego Pulitzera za darmo.

W następnym odcinku: dlaczego Szczypawka jest trochę zdegustowana. Idę się zdrzemnąć.