O TYM, ŻE CHYBA MNIE COŚ DOPADŁO JEDNAK

 

Jakaś przytruta jestem od dwóch dni, JEŻELI SIĘ OKAŻE, że zaraziłam się półpaścem, to nie wiem. Niech mnie N. sprzeda do cyrku obwoźnego albo owinie folią bąbelkową i wywali na strych (nieużytkowy). W dodatku w nocy obudziłam się spanikowana, że serce mi przestało bić. To możliwe, żeby serce przestało bić, a człowiek tego nie zauważył?…

Z cyklu “a myślałam, że nic mnie już nie zdziwi”: dziecko koleżanki z pracy wróciło do domu z rekolekcji z kamykiem na sznurku.

Po co ten kamyk, zapewne zapyta ten i ów (np. ja zapytałam). Ano się okazało, że były rozdawane i teraz – jak dziecko ZGRZESZY albo się źle zachowa, to ma ten kamyk włożyć sobie w usta i odmawiać określoną modlitwę. Kamyk na sznurku jest usankcjonowanym narzędziem pedagogicznym, w dodatku moczył się w mocno poświęconej wodzie (pan wie, kto po nim stąpał).

Jak mi to opowiadała, to się zastanawiałam, czy w Warszawie zaczęli dodawać do wody z kranu jakieś psychotropy czy po prostu ktoś tu ma ciężkiego pierdolca?

Może to jakiś głęboki zabieg psychologiczny, którego JA NIE ROZUMIEM (przestałam rozumieć świat jakieś 4 minuty po narodzeniu), bo chyba nikt się nie spodziewa, że jakakolwiek matka pozwoli wkładać dziecku do gęby kamienie, które CHOLERA WIE gdzie były? Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła w takiej sytuacji. Wywaliła od razu czy jednak odniosła katechetce (w gumowych rękawiczkach) z sugestią, że jak ktoś sobie ma coś gdzieś wkładać na sznurku, to może ona.

(Albo w ogóle bym nie dyskutowała, tylko zawlokła ją do piwnicy i przez trzy dni polewała zimną wodą z węża, bo do niektórych docierają tylko proste środki przekazu. Najgorzej, że nie mam piwnicy. Muszę wynająć coś na mieście).

“Fortitude” – chyba najlepszy serial w tym sezonie. Co prawda dostaję gęsiej skórki nawet na jajnikach, jak pokazują te lodowce pokryte śniegiem, ale klimat i akcja – ach. Tego mi było trzeba.

O, jak mi we łbie dzwoni.

O ZAKUPACH I FILMACH

 

Właśnie. Ja tu planuję zagładę ludzkości, zupełnie oficjalnie, i zero odzewu. Jak zwykle nikt mnie nie traktuje poważnie. Ewentualne pretensje proszę później mieć tylko do siebie (chociaż oczywiście nie będzie żadnego “później”).  MWAAAAHAHAHAHAHAHA! Ha.

Wczoraj trochę wpadliśmy w trans w Biedronce, bo są naprawdę świetne rzeczy z Portugalii, piękny dorsz, sardynki w puszkach, a także CAŁE OŚMIORNICE elegancko zamrożone na tackach. N. oczywiście jedną nabył, a podczas płacenia pani kasjerka aż podskoczyła i chyba nawet lekko pisnęła na jej widok.

– Pani się nie boi – uspokoił ją mój mąż. – Wszystko się zje.

Dziewczyna zaczęła chichotać i się usprawiedliwiać, że nie wiedziała, że TAKIE też są w sprzedaży. Jedno jest pewne – byliśmy pierwszą ośmiornicą tego dnia sprzedaną w tej kasie. Najwyraźniej zapotrzebowanie na mrożone ośmiornice w Żyrardowie nie jest oszałamiające.

Natomiast obejrzeliśmy wczoraj taki film, ale to TAKI FILM, że mózg bulgocze. W dodatku główną rolę gra Adam / Felicia z “Priscilli królowej pustyni”, za którym przepadam. Tak, wiem, film jest z 2000 roku i na pewno wszyscy go widzieli po sto razy, ale ja nie – “Memento”.  Zostałam z opadniętą szczęką i poczuciem, że muszę NATYCHMIAST zadzwonić do reżysera i niech on mi tu kurwa w tej chwili powie jak było naprawdę albo go zleję mokrym porem. W każdym razie… No, takie powinno być kino. Moim zdaniem. Skromnym i nieważnym.

A żeby już było całkiem klimatycznie, to jest serial zrobiony z “12 małp” i zapowiada się naprawdę nieźle (chociaż ta blondyna nie ma startu do Madeleine Stowe). Niech tylko tego nie spie… psują, to jest po co żyć.

 

PS. Rozpuściła się jak dziadowski bicz.

Szbiurko

 

 

O TYM, ZE NASTRÓJ NADAL NIE ZA BARDZO

 

Od wczoraj marzę o tym, że słyszę pukanie do drzwi, otwieram, a tam dwie schludnie ubrane osoby (płci dowolnej) mówią „Dzień dobry, jesteśmy ze stowarzyszenia Zagłada i chcielibyśmy porozmawiać o eksterminacji ludności całej Ziemi”. Zapraszam ich do środka, częstuje herbatą, rozmawiamy o wadach i zaletach bezy włoskiej kontra beza szwajcarska, a na koniec uiszczam sowitą dotację (przelewem). PO PROSTU CHWILOWO WSZYSTKICH BYM ZABIŁA. Nic na to nie poradzę. Głowa mnie boli, a obrzyganie całej kanapy przez psa nie pomaga.

N. natomiast był w Pradze Czeskiej i nie przywiózł mi Krecika! Ani malutkiego Golema (chciałabym mieć taką pracowitą miniaturkę, wielkości chomika, wręczyłabym mu mini ściereczkę i puściła luzem po chałupie i może NARESZCIE problem kotów z kurzu by się rozwiązał). Ani nawet nie był na piwie i knedliczkach, tylko we włoskiej restauracji!… Naprawdę, naprawdę gówno chłopu nie zegarek. Marnacja biletów po prostu.

Co do psa u babci – ja świetnie, doskonale wiem jak to wygląda:

– Babciu, nie karm jej, ona jest najedzona.

– Ale ja jej nic nie daję – mówi babcia, jednocześnie wsadzając pod stół plaster masła świeżo odkrojony z kostki, słychać mlaskanie.

– Babciu, ona miała ostatnio sraczkę, co tam leży na misce?

– A to gotowany kurczaczek z rosołku, samo chude.

– Ja tam widzę boczek!

– A bo taki dobry boczek upiekłam! Ale ona nie zje, jak nie będzie chciała to nie zje, ona nie jest łakoma – mówiąc to babcia spożywa biszkopty w systemie pół biszkopta sobie, pół piesku. Pół sobie, pół piesku. Pół piesku, pół piesku, pół piesku, mlaskanie spod stołu.

Zresztą co ja tu się będę produkować. Wygrał ktoś kiedyś z babcią w kategorii „jedzenie”?… Nie przypuszczam.

Natomiast za zakończenie przedostatniego odcinka „Broadchurch” ktoś powinien iść siedzieć albo przynajmniej zostać wychłostany przez widzów.

 

O ZARADNYM PIESKU I LEKTURACH

 

Pierwszy raz w historii mojego bloga wyskoczył mi panel, że blog zawiera treści dla dorosłych i czy mam ukończone osiemnaście lat. Serio?… Bo napisałam “cycki”? Z tego co pamiętam, bywały w tym miejscu znacznie ostrzejsze słowa uznane powszechnie za wyrażenia i nic nie wyskakiwało. A w końcu połowa obywateli tego świata ma cycki. (Chociaż faktycznie w niektórych krajach obywatele z cyckami muszą się przebierać za namiot turystyczny, żeby wyjść na ulicę).

Muszę zacząć oddawać Szczypawkę znowu do przedszkola (babci), bo jeszcze kilka tygodni i piesek nie wejdzie w drzwi przez to jeżdżenie z nami do roboty. W biurze najbardziej odpowiada jej szczekanie na panią co myje klatki schodowe – pani się boi psów i ucieka, a ponieważ jest to pierwsza istota ludzka, która ucieka przed Szczypawką, to pies jest tak niemożliwie zachwycony, że za każdym razem drze się na panią głośniej i dłużej. Oraz druga ulubiona rozrywka – chodzenie po kolędzie, jak ludzie jedzą. Złota zasada brzmi – KAŻDY COŚ DA. Wczoraj na przykład o mało się nie przewróciłam – wchodzę do kuchni, a tam kolega karmi mojego psa GARŚCIĄ pełną mielonki z konserwy. Którą mój delikatny piesek żre jak tuczne prosię, prawie się dławiąc. I to podobno była już druga garść!… Albo zainwestuję w kaganiec, albo taką opaskę na gardło, co łabędziom zakładają w miejscach turystycznych, żeby się nie przeżerały.

W międzyczasie przeczytałam “Ostre przedmioty” – bardzo mi odpowiada styl Gilian Flynn. To teraz chwilowo przerwa w trupach i śledztwach – mam Teslę i Turinga. Oraz masę różnych rzeczy do zrobienia, których nie robię, bo czytam o Tesli i Turingu. Na zmianę. O tych pasożytach też podczytuję i jest to szalenie inspirująca lektura: “Bardzo małe, drobne muchówki, pokryte obfitym, wełnistym owłosieniem nawet na skrzydłach, o maleńkiej głowie” (znałam kiedyś bardzo podobnego faceta – minus skrzydła oczywiście). “Payne i inni stwierdzili larwy z tej rodziny na padlinie pogrzebanej świni w IV stadium rozkładu (…) Beaver stwierdził larwy (…) na martwym ślimaku, natomiast Tonnoir wyhodował na martwej owcy”.

Dobra. To co, śniadanko?…

O SZEROKO POJĘTYM ROMANTYZMIE

 

Fiu, fiu. Mało kto przebije tegoroczną warszawską imprezę walentynkową, mało kto. Płonące naleśniki, płonące lody, płonące drinki – wszystko się chowa pod stół ze wstydem, gdyż Warszawa wystawiła w konkursie PŁONĄCY MOST. Na pewno było bardzo widowiskowo, ale mało mnie to cieszy, bo to był nasz most codzienny. I tak z korków będziemy musieli przenieść się w korki jeszcze większe.

A my byliśmy na przyjęciu fusion. Podawano domowe sushi (domowe sushi!… Moje pokolenie przeszło długą drogę) oraz równie domową kaszankę i salceson. Jadł ktoś kiedyś salceson z marynowanym imbirem? Albo kaszankę pałeczkami? Ha! (Słyszałam o takich, co nosili przy sobie grzebień, bo w stołówce pracowniczej podawano taki salceson, że przed konsumpcją trzeba go było uczesać).

Zrobiło się bardzo walentynkowo, kiedy mój mąż przełknął naprędce pierwszych kilka kieliszków zimnej wódki i ni stąd, ni zowąd westchnął, że w jednym markecie pracuje pani, co ma TAKIE CYCKI ŻE TO JEST AŻ NIEWIARYGODNE.

O mało się nie udusiłam kanapką z tatarem, natomiast okazało się, że WSZYSCY OBECNI PANOWIE świetnie wiedzą, o jaką panią chodzi mojemu mężowi! A jeden nawet jest z nią na TY!

Przez resztę wieczoru temat wracał jak bumerang – o czym by nie było, to i tak konwersacja łagodnie meandrowała, aby finalnie wylądować na cyckach. Panowie bardzo, ale to bardzo tej pani współczuli, bo podobno te cycki to są takie, że ona się musi STRASZNIE MĘCZYĆ. Nie, im w ogóle NIE O TO CHODZI, bo to bardzo porządna dziewczyna jest, to od razu widać, tylko że no…  szczupła i nagle takie cycki! Jej musi być STRASZNIE CIĘŻKO przecież. Naprawdę mało brakowało, żeby w pewnym momencie pobiegli jej POMAGAĆ. Nie wiem, nieść jej te cycki czy co.

I taki miałam powiew romantyzmu w Walentynki. Taki w okolicach halnego, powiedziałabym nawet.

Dobrze, że przynajmniej na pocieszenie dostałam różę z galaretki (od koleżanki oczywiście).

O ŚLISKOŚCI LOKALNEJ I PÓŁPAŚCU

 

Przy wyjeżdżaniu dziś rano z podporządkowanej na główną tak jakoś lekutko nam zarzucił kuper, a za chwilę pozdrowiło nas z rowu bordowe audi (któremu najwyraźniej kuper zarzucił bardziej). A jednak, A JEDNAK! Mimo, że zimy w tym roku prawie nie ma, to i tak dała radę ZASKOCZYĆ DROGOWCÓW, kompletnie, ale to kompletnie mających wylane na fakt, że jak jest mokro a w nocy mróz, to może się zrobić lodowisko. Dojazd do autostrady dziś po szklance w bardzo grzecznym tempie 30 kilometrów na godzinę. Przed wyborami samorządowymi może by i kto wstał i sypnął soli, ale po wyborach?… Sory, taki mamy klimat.

Z nowości to mamy w rodzinie półpaśca (i kilka innych pasożytów też by się znalazło, ale starszych, a półpasiec jest nowiutki i świeży, więc atrakcyjny towarzysko). Beczka śmiechu, powiadam państwu. Poczytałam, że półpasiec zaraża ospą, nie półpaścem, ale z kolei ospa zaraża półpaścem osobę, która już miała ospę. Ja miałam ospę, N. nie (teściowa nie przypilnowała! He he), czekam na efekty.

Jakby mi się jeszcze coś CHCIAŁO, to już w ogóle byłoby fajnie. Niestety jestem taka bez życia, że niewykluczone, że tętno mi zaniknie, a ja nie zauważę różnicy. A może nawet już zanikło, nie sprawdzałam, bo mi się nie chce.

O KLIMACIE, KTÓRY MNIE WYKOŃCZY

 

Na dobry początek tygodnia chlasnęłam się w palec kartką papieru (auuu!). No ale to całkowicie moja wina, bo co za CYMBAŁ bierze się za sprzątanie biurka w poniedziałek.

Po czym we wtorek było u nas rzygane. Część rozrywkową zapewniła Szczypawka, ja byłam od prac porządkowych. Każdy właściciel psa doskonale wie, co oznacza nagłe przerwanie szczekania na sąsiada i odgłosy „Glup! Glup! Glup!”. Połowa występów odbyła się w przedpokoju, a druga połowa przed kominkiem. Po czym pańcia ganiała ze szmatami, a pies patrzył z wyższością i lekką pogardą z kanapy- ona by tego świństwa nie tknęła.

Za to czytam świetna książkę – „Polskie morderczynie” Katarzyny Bondy. Znakomity zabieg – wykorzystanie wypowiedzi tych kobiet i zderzenie ich  z suchym opisem rzeczywistości i policyjnego śledztwa. Bardzo, bardzo dobra lektura.

Ale i tak uważam, że warto mieć pod ręką siekierę Fiskars. Wierzę w ten rodzaj technik negocjacji. Zbliża stanowiska jak żaden inny.

No powiadam Państwu, że taka jakaś jestem oklapła, że w ogóle od ładnych paru miesięcy nie kupiłam żadnych butów!… No, jedne zamszowe botki, bo były naprawdę bardzo przecenione, oraz ponieważ zamszowe botki są jak smażona cebulka – pasują do wszystkiego. A tak to nic. Wykańcza mnie ten klimat.

O ŻARTACH Z BRODĄ I SAMOCHODZIE CO WRACA Z DELEGACJI

 

I nie wie zwierz ni człek, bim bom,

Jak wkurwia mnie ten śnieg, bim bom.

 

No weźcie, przecież dowcip z żarówką ma taaaką brodę i myślałam, że wszyscy go znają. A jedzie tak:

– Co to jest – wisi pod sufitem i grozi?

– Żarówka firmy OSRAM.

Chociaż z dowcipami nigdy nic nie wiadomo i np. jakiś czas temu na spotkaniu z koleżankami powiedziałam jeden dość prekambryjski o dwóch głuchych sowach, mój ukochany notabene. Śmiały się jak dzikie norki, a jedna o mało nie spadła z krzesła. Chociaż w sumie, ja też się zawsze śmieję kiedy go usłyszę, przeczytam albo mi się w nocy przypomni (tak, śmieję się w środku nocy sama do siebie z własnych dowcipów, jak Arthur Bach).

Siedzą na gałęzi dwie głuche sowy i jedna mówi do drugiej:

– Pocałuj mnie w dupę!

A ta druga jej odpowiada:

– A ty mnie w dupę!

 

No. Ale o czym to ja miałam. O samochodzie.

N. jak jedzie samochodem w delegację, to zabiera ludzi, bo ma dobre serce (w odróżnieniu ode mnie, moje serce jest czarna i chropowate jak wulkaniczna lawa i może nawet trochę śmierdzi siarką). No i z tym się wiąże taki fakt, że ja później po tych pasażerach zawsze muszę przestawiać MOJE PRZEDNIE SIEDZENIE. Bo każdy kto wsiada natychmiast  a) odsuwa fotel do tyłu, b) pochyla oparcie. A prawie zawsze również c) otwiera wszystkie nawiewy i nastawia na twarz. Następnego dnia rano ja wsiadam i rozlega się po okolicy soczyste i pełne uczuć do bliźniego KURWA MAĆ, bo robię fikołka do tyłu. Nie znoszę, nie cierpię jechać na PÓŁLEŻĄCO. Nawet w samolocie bardzo rzadko odchylam siedzenie, bo mnie okropnie denerwuje taka pozycja, głowa mi leci jakoś dziwnie i w ogóle w samochodzie się SIEDZI, tak? A jeszcze zazwyczaj oberwę po pysku smrodliwym powiewem z klimatyzacji.

No więc już jest nieźle, ale w końcu to tylko fotel. Tymczasem kilka dni temu wsiadam po takiej delegacji do samochodu, patrzę A TAM na tylnym siedzeniu leżą damskie majtki!

No dobra, nie majtki. Szalik. ALE DAMSKI! Już mi tu jakaś obsikuje teren!

I jak ja się mam nie denerwować?…

O, jeszcze jeden stary, ale dobry dowcip mi się przypomniał. Poszedł facet do filharmonii, koncert się zaczął, leci powiedzmy Musorgski, a tu nagle coś zaczyna potwornie śmierdzieć. Facet dyskretnie węszy i po chwili pyta swojego sąsiada:

– Przepraszam bardzo… Czy pan się może przypadkiem zesrał?…

– Tak. A o co chodzi?…

O GĄSIENICY… BIEDNEJ GĄSIENICY

 

Przyszła przesyłka dla Szczypawki. Jeśli chodzi o pokrowiec na woreczki, to oszukałam system, nabywając Niezwykle Sprytną Łopatkę do Podnoszenia Wiadomoczego, i ta łopatka ma w rączce pojemnik na woreczki. W paczce znajdowała się jeszcze pluszowa Gąsienica.

Na załączonym obrazku: tak wygląda Gąsienica po pięciu minutach zabawy.

gasienica

 

Jak widać, zamówiona książka o robalach również dotarła.

O STRASZNYM ŚNIE I KRZYWEJ JEDNAK LEKKO WZNOSZĄCEJ

 

Miałam STRASZNY sen.

Śniło mi się, że jechaliśmy na wakacje z przyczepą campingową. Obudziłam się podduszona i wystraszona.

Za nic w świecie nie pojadę na wakacje z PRZYCZEPĄ. Albo kamperem. N. przez jakieś dwa lata miał jazdę na zakup kampera i ile łez wylałam i krwawych szantaży wymyśliłam, żeby tego nie zrobił, to tylko JA wiem. Aha, wypoczynek na jachcie też odpada. Ogólnie pobyt w plastikowych lub metalowych wytłoczkach. Ja już swoje wakacje w przyczepie miałam – i nie, że było jakoś traumatycznie i nie mogę się otrząsnąć… Nie, spoko. Ale niektóre etapy w życiu należy ZAMKNĄĆ. Na gruby skobel. Z dwunastoma wielkimi kłódkami. I zrzucić na niego napalm. No dobra, żartowałam! (Napalm, napalm, napalm). Chodzi mi o to, że żadnych przyczep.

Natomiast w robocie udało się wypchnąć wreszcie takie jedno rozliczenie, co wisiało i groziło jak żarówka OSRAM. Tak mi się lekko na duszy zrobiło, że przez dwie godziny w ramach nagrody oglądałam w Internetach dzieła młodych zdolnych polskich projektantów odzieży. Już za czterysta złotych mogę zakupić odzież, w której świetnie się odnajdę na zjeździe kloszardów (naprawdę, NIC z równym dołem? nic obrębionego? wszystko z dzianiny dresowej i musi być dłuższe z jednej strony z wywalonymi na wierzch szwami, i to chyba wygryzane, bo cięcie nożyczkami byłoby równiejsze) (dlatego takie drogie, przez to wygryzanie artystyczne).

Zmiana w lutym w stosunku do stycznia: w styczniu leżałam i myślałam, że gdybym tylko miała siłę wstać, to wszystkich bym zabiła. W lutym co prawda nadal leżę, ale złapałam się na myśleniu o ugotowaniu leczo w sobotę. Jest krzywa wznosząca?… HA!