Otóż zmieniłam jajka. Kilka tygodni temu N. przyniósł z bazarku inne jajka, niż zwykle – mniejsze, bo zawsze brał największe. Niestety, okazało się, że w te upały kury się słabo niosły i tych największych zabrakło, więc wziął te numerek mniejsze. I powiadam państwu, że od tamtej pory gustuję w tych mniejszych. Nie dość, że smaczniejsze, to jeszcze jakieś takie zgrabniutkie i foremne, jakby je znosiły kury o wyjątkowo zgrabnych tyłkach, przychodzi mi na myśl Salma Hayek. Kto by nie chciał jajka od Salmy Hayek?…
A Szpilmanowa troszkę zaczyna się rządzić. W piątek zrzuciła w łazience kwiatek z parapetu. Kwiatki w łazience już od jakiegoś czasu miały ciut za małe doniczki, ale jakoś tak nie mieliśmy filingu do przesadzania (a raczej N., bo ja plus rośliny równa się mniej lub bardziej spektakularna katastrofa). No to Szpilmanowa zadecydowała za nas, że już czas NAJWYŻSZY i w piątek zastaliśmy łazienkę w skorupach i ziemi. Ma szczęście, że dwa kroki od nas jest weekendowy kiermasz donic wszelkich kolorów i rozmiarów, bo gdyby nie to, byłabym lekko wściekła. Kwiatki mają nowe domki, a ja poczucie, że ktoś mi się tu WTRĄCA.
Od rana przepięknie leje – czas uruchomić odliczanie do wyjazdu na Tydzień Grzania Dupy, tyle powiem.
Prawo biomasy. Energia Ple “Szpilmanowej”-Ple nie znosi za małych doniczek.
To ja teraz podpadnę wspólnocie ;), choć wierzę, że nie całej i powiem, że teraz jest idealna pogoda – 22 stopnie w dzień, bez deszczu, wieczory chłodniejsze… to lubię.
Znaczy, wczoraj było idealnie, bo widzę, że dziś tylko 16 stopni… W sumie lepsze 16 niż 30!