Ja wam dam bastion blogowy. Weźcie, jakoś tak mi się skojarzyło, że jak bastion, to się ma grube nogi w kostkach. A ja mam akurat szczupłe kostki. I nadgarstki (i to by było na tyle, he he he).
Przecież jest bardzo mnóstwo blogów, chyba że nie wiem, powinnam zacząć konkretnie pisać np. o polityce albo o wypiekach, albo stylizacjach, albo o sałatkach z rukolą pomarańczą i dalekowschodnim balsamico posypanych prażoną pinią wędzoną na herbacie. No nie da rady, ja się nie umiem ukierunkować tematycznie i nadal będzie o niczym.
Wczoraj zaatakował mnie kolor. Dawno nie byłam w sklepach, wchodzę do H&M-u i dostałam oczopląsu i mokrego nosa. Jaka szkoda, że w pomarańczowym wyglądam jak łodyga selera naciowego (z dupą)! Bo przepiękny pomarańczowy wszędzie leży, albo wściekły różowy. Też bardzo lubię (to się chyba fachowo nazywa "szokujący róż Elsy Schiaparelli"). I limonka dla Pierwszej w przystępnych cenach. Bardzo przyjemna kolorystyka, trochę w pierwszej chwili bolą siatkówki, ale od czego ciemne okulary!
Co do butów, to chyba mam faworyta, ale NIE POKAŻĘ, bo grasuje po butyku jakaś złośliwa małpa z numerem stopy 36 i wykupuje wszystkie modele, które mi się podobają.
Aha, i wreszcie trafiłam na godnego przeciwnika: tak skomplikowaną i dużą serwetkę, że jestem w połowie i ledwo dyszę. Ale nie dam się suce.