Jest mi bardzo rzewnie w żołądku i okolicach.
Wspominałam już, jak bardzo zmieniło się moje życie, odkąd
N. założył sobie konto w Apple Store? Pierwsze co ściągnął, to 100 hitów z lat
80-tych, bo były najtańsze i na samej górze. Ale później niestety nauczył się wyszukiwać
i na przykład przez kilka tygodni musiałam wysłuchiwać wieczorami przemówienia
starego Indianina, bo znalazł ścieżkę dźwiękową do „500 Nations”. Niesłychanie rozwinął
się muzycznie i obawiam się, że jak niektórzy nasi znajomi mają za sobą epizod
DJ-ski w SPATIFIE, to mój mąż dopiero PRZED sobą.
A ja się rozwinęłam filmowo, bo obejrzeliśmy „Mission
Impossible: Ghost Protocol”. Oczywiście na takich filmach głównie się śmieję,
gdyż mnie bawią. Zupełnie nie wiem, dlaczego. No i ten był właśnie taki, jak
myślałam – jeden rudy z komputerem, jedna z cyckami i jeden co niby przez
przypadek, a dowodzi nimi oczywiście Tomek Krus, któremu coś się niedobrego
dzieje z twarzą. Niby wszystko jak dawniej, ale jakieś takie zaburzone
proporcje ma. I poprzesuwane. Na dobry początek wysadzili w powietrze Kreml,
bardzo było śmiesznie, ale nadszedł moment, w którym szydercze komentarze mi
stanęły w gardle. W pewnym momencie wszyscy są w Dubaju (don’t ask, moim
zdaniem tez się to nie trzyma kupy, no ale są) w tym najwyższym budynku świata.
I nie mogą się włamać do serwerowni. A Ruskie już jadą windą! KŁI KŁI KŁI! I
rudy daje Tomkowi taką rękawiczkę a la gekon i każe mu leźć do tej serwerowni
PO ZEWNĘTRZNEJ ŚCIANIE tego budynku. Sto trzydzieści pięter, przypominam. Tom oczywiście
wkłada tenisówki i lezie. W tej rękawiczce. PO SZKLE.
Zrobiło mi się naprawdę słabo. Ja mam lęk wysokości i na
przykład robi mi się niedobrze jak oglądam zdjęcia znajomych znad Wielkiego
Kanionu – tam jest taka szklana półka do zwiedzania – o matko!… Albo jak mnie
N. przepędzał wiszącym mostem w Cuenca, który cały się bujał i rezonował. Etam,
mostem – kręci mi się w głowie, jak mam wejść schodkami z aluminiowej
kratownicy na piętro baraku na budowie. No więc tak to wygląda, a tu mi Tomek
Krus wisi na szybie sto pięter nad ziemią!… Na jednej rękawiczce!… Normalnie
cała się spociłam, chociaż to oczywiście oszustwo i wiem, że ta szyba leżała,
jak to kręcili… Ale i tak o mało nie zemdlałam. (Swoją drogą, ciekawe, czy projektanci
serwerowni na całym świecie mają taka nalepkę z napisem „Tom Cruise Proof”). Co
było dalej, nie bardzo wiem, bo strasznie wszystko pomieszali, a ja przez
następny kwadrans dygotałam i nie mogłam się pozbierać. Kino akcji to jednak nie
na moje nerwy. Wolę moich statycznych, charyzmatycznych seryjnych morderców,
którzy nie chodzą po szybie. I Muppety.
Oraz kupiłam książkę „Jak nauczyć fizyki swojego psa” (w
razie czego będę występować ze Szczypawką w Cyrku Zalewski, rozwiązując zadania
z termodynamiki).