Po pierwsze chciałabym poinformować, iż dziś mój penis intelektualny znajduje się w zwisie. Żeby to było jasne.
Po drugie – od kilku dni chodzi za mną królik z plasteliny.
Od soboty co włączę Trójkę, to trafiam na rozmowę z panią, która zrobiła film o króliku z plasteliny. Królik ma na imie Esterhazy, pochodzi z Wiednia i jedzie do Berlina szukać żony. Nasłuchałam się o nim tak, że teraz już musze go zobaczyć w kinie, bo mnie krew zaleje. Podobno na Esterhazego poszło 150 kilo plasteliny.
Tymczasem w Zakopanem śnieg, w Gdańsku Armagedon, mój pies jest gruby jak świnia wietnamska, a ja za chwile tez będę, bo jakoś nie ciągnie mnie do dietetycznych sałatek w taka pogodę.
Co innego wątróbka na maśle w musztardowej panierce.
Czy to by nie było cudnie, przesiedzieć całą jesień i zimę w domu i dostawać tylko podawane na kiju przez okno jedzenie i nowe filmy na DVD?
(Na DVD, bo wczoraj próbowałam obejrzeć „Ja, robot” na Polsacie. Nie dałam rady. Podczas drugiej przerwy na reklamy jebnęłam pilotem o ścianę i poszłam spać. Te przerwy na reklamy są dłuższe, niż odcinek filmu pomiędzy nimi! Tego sie nie da oglądać! Oraz, że tak sobie pozwolę zagaić nieśmiało o skuteczność tych reklam, bo ja byłam tak wkurwiona, ale to TAK wkurwiona, że nie pamiętam ANI JEDNEGO reklamowanego produktu. Co próbuję dać szanse telewizji, to ona mnie kopie w podbrzusze, że tak powiem).