Zaczęło się od tego, że Ewka przysłała kichającą pandę.
Nie, wróć. Zaczęło się od mojego wkurwienia, bo w taki przyjemny dzień – piątek i NARESZCIE OSTATNI DZIEŃ LUTEGO – mam do załatwienia jakąś administracyjną chujowiznę. No ale przychodzę do pracy, otwieram gmaila, a tam panda kicha.
Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee.
Obejrzałam kichającą pandę jakieś 40 razy, za każdym razem spadając z krzesła ze śmiechu, następnie zaczęłyśmy sobie z Hanką wysyłać pandy w innych konfiguracjach: a to piły mleko, a to wspinały się na zjeżdżalnię, a to pandzie przedszkole. Zebra mi oświadczyła w międzyczasie, że ONA CHCE PANDĘ. No i właśnie do mnie dotarło, że KAŻDY CHCE PANDĘ. Nie znam człowieka, którego by nie rozczulała PANDA. O co chodzi z tymi pandami? Dlaczego człowieka rozkłada panda, w dodatku pozarozumowo, na poziomie podprogowym, jeszcze nie pomyśli, a już kocha pandę? PRZECIEŻ TO JEST NIEDŹWIEDŹ. Wielki niedźwiedź z zębami, i na pewno śmierdzi. A wszyscy go kochają.
W dodatku, jak się poogląda te filmiki kilkanaście razy i trochę minie pierwsza miłość, to widać na nich, że te pandy nie są… eeee… No nie dostałyby się do MENSA, delikatnie mówiąc.
(Hanka mówi, że one nie są GUPIE, tylko NAWALONE. Ale nawalone to są chyba koala, a nie pandy?)
Niemniej panda została mi na cały dzień. W administracji tez mi pomogła. Bardzo. Cały czas wizualizowałam sobie Wysokiego Urzędnika Państwowego jako pandę. Bardzo pomogło. Az musiałam się powstrzymywać, żeby go czule nie podrapać po brzuchu. A to by się zdziwił!
Gdyby kosmici NAPRAWDĘ mieli zamiar opanować Ziemię, to by się przebrali za pandy. Za dwa dni by było po sprawie.
No to panda.