O WYCIECZCE

Na wstepie chciałabym poinformowac drogie panie, choć w sumie także i panów, że odkrylam nowy swietny drink. Nazywa się BELLINI i sklada się z wina musującego proseco zmiksowanego z owocami (czy tam sokiem z owoców, ale takim z farfoclami). Noooo powiem wam… POMOGL MI PRZETRWAC niejedne ciezkie chwile, na przykład wsiadanie i zsiadanie z motorówek. Pierwsze kilka razy było straszne. W dodatku N. syczał „NIECH MNIE TE PEDAŁY NIE DOTYKAJĄ!” (pedały = młode włoskie chłopce zatrudnione w celu przeprowadzania ludności z pomostu na tramwaj i na odwrót, żeby nie powpadac do wody. Faktycznie dotykają i faktycznie są młodzi i bardzo… WŁOSCY, if you know what I mean) (w ogóle nasi drodzy małżonkowie przyjęli postawe „Włoszki sa bardzo eleganckie i potrafią się ubrać, A WSZYSCY WŁOSI WYGLĄDAJA JAK PEDAŁY”).

Pierwsze dwa dni lało.
Więc jedliśmy.
Kilka razy dziennie jedliśmy posiłki składające się z 7 dań, deseru, beczki wina na głowę i grappy.

Pozniej wyszlo słońce i opaliło mi przedziałek, ale okazalo się, że nadal trzeba było jeść. Więc co było robic. Jedliśmy.

JAK MI KTOS POKAŻE KREWETKĘ TO UCIEKNE Z WRZASKIEM.

Generalnie, zalana do kostek Wenecja nocą jest bardzo czarowna, szczególnie jak grają na żywo jazz w takiej knajpce na placu Św. Marka. Wyschnięta w ciągu dnia Wenecja jest nie do wytrzymania i wcale się nie dziwie, ze tonie. TEZ BYM UTONELA jak by po mnie łaziły takie dzikie hordy turystów. W dodatku w całej Wenecji grasuja gołębie – ludojady, normalnie trzeba się cały czas rozglądać, żeby nie dostac gołębiem w pysk.

O wiele bardziej podobało mi się Lido (zwłaszcza o 3 w nocy i zwłaszcza w barze hotelu Des Bains).

Oraz fabryka szkła, gdzie grubawy facecik dłubał sobie obcęgami w bryłce gorącego szkła… Dłubał dłubał dłubał… Tu pociągnął, tam skubnął… I NAGLE, dosłownie z sekundy na sekunde, ta bryłka zamienila się w KONIKA.

Generalnie bardzo przyjemnie. Bardzo.
Troche bujało w tych motorówkach, ale zrelaksowałam się, wypoczęłam i przytyłam jakies 30 kilo, a mój tasiemiec chyba będzie miał młode.

Aha, i nienawidze Lufthansy. Odwołali mi jeden samolot, nie chcieli wydrukowac pokładówki i o mało nie zgubili walizki. Dobrze, ze przynajmniej N. rąbnął im szklaneczkę – tyle mojej satysfakcji.

0 Replies to “O WYCIECZCE”

  1. no cóż… ale to się podobno da leczyć

    od dziś postaram się dodawać obszerne wyjaśnienia i nie pisać zdaniami podrzędnie złożonymi a w pojedynczych unikać nadmiaru określeń

  2. a w trakcie twojej nieobecnosci miala miejsce np. premiera “Czarnej polewki” P. Musierowicz – przeczytaj – wraca Pyziak ale bez rewelacji…

  3. twój wpis przeczytałam tak: “…w rodzimym gdańsku czyli Krakowie…”. nie wiem, co się ze mną dzieje. to chyba przez to, że pudelek napisał, iż marcin mroczek jest pokorny….ech…

  4. gołębiem w pysk to można zarobić i w rodzimym Gdańsku czy Krakowie (co się mię zdarzyło);
    już sam mistrz JISztuadynger pisał:
    gołębiami brukowany Kraków
    gówno ma z tych ptaków

    ciekawe, czy w tej Wenecji tak samo jest…

    tych, co będą w Cię rzucać krewetkami, podsyłaj do mię – przyswoję każdą ilość

  5. No popatrz, a ja wielbię Lufthansę pod niebiosa – przebukowali mi bilet na poczekaniu, dali herbatki i czekali z samolotem…

  6. szklanki lotnicze są bardzo dżezi.
    ja mam tylko prehistoryczne metalowe sztućce niemal wszystkich linii lotniczych świata.
    ot. mamusia miała takie małe HOBBY 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*