Ditto.
Miesiąc: czerwiec 2003
VIVA LA NATURA
Twit, twit – mowi maly ptaszek, co zamieszkal nieopodal okna do naszej sypialni.
Sielanka, prawda? Jak u Disneya! Powinnam się w odpowiedzi wychylac z okna i gwizdac z ptaszkiem “PANIE JANIE” na dwa glosy, a na koniec podawalibysmy sobie łapki.
TYLKO ZE ON ROBI TWIT O TRZECIEJ RANO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
CODZIENNIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! O TRZECIEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Mam dzis since z niewyspania pod oczami i kocham przyrodę. KOCHAM.
NIE JEST DOBRZE…
No to mam nowe zmartwienie w 3 pudełkach.
Trzy pudełka robaków pod mymi drzwiami stoją. Trzy pudełka robaków nabytych na ryby, które się nie odbyły z powodu przeciwnosci atmosferycznych w długi weekend.
Ja się o te robaki martwie, bo one chyba nie maja zbytniego komfortu w plastikowych, pozamykanych pudełkach. Malo tego – boje się, ze one już w ogole nie maja zadnego komfortu, bo zdechli. Chetnie bym je wypuscila, ale się brzydze. Zywych się brzydze, ale jeszcze bym przezyla, ale zdechłych – OOO, ZA NIC NA SWIECIE.
Boze, ten N. to nie ma serca – swisnal sobie na 3 dni do Przemysla i zostawil mnie z moim sumieniem wizawi trzech pudełek robali. Może to taki eksperyment, czy zdam EGZAMIN Z CZŁOWIECZENSTWA, na przykład. Czy przelamie swoje niskie instynkty i uratuje stworzonka.
I co on powie jak wroci i zastanie trzy zasmiardnięte pudełka, pelne rozpuszczających się robaków?… Matko kochana.
Moje zycie to nie bajka o ksiezniczce na ziarnku grochu… I DLACZEGO?…
ANALIZA LITERACKA
Dzis zajmiemy się analiza utworu literackiego. Mamy w tym wprawe, gdyz pisalismy analize na maturze. Jako, ze bylam w mat-fizie, to moja polonistka o malo nie zemdlala, kiedy jej oznajmilam, który temat wybralam. Ale niestety nie moglam po raz 128764 dokonywac rozbioru bohatera romantycznego, bo bym się porzygala prosto na stemplowany papier A4.
TAK WIEC – analizie poddane zostana dwie wersje refrenu popularnej ostatnio piosenki “Chryzantemy”.
Refren zaczyna się tak:
“Chryzantemy złociste
W półlitrówce po czystej”
I teraz.
W wersji piosenki, która otrzymalam emailem z niezaleznego zrodla, ciag dalszy refrenu brzmi:
“Stoją na fortepianie
I nie podlewaj, kurwo, ich”.
Natomiast Marcys upiera się, na podstawie wysluchanego mp3, ze refren POWINIEN BRZMIEC:
“Stoją na fortepianie
I nie podlewa ich, kurwa, nikt”.
Zacznijmy od tego, ze cala piosenka jest o milosci, a nawet o zdradzie i cierpieniu. Podmiot liryczny zostal zdradzony przez ukochaną (pierwszy wers piosenki: “Zdradziłas, kurwo, mnie”) i cierpi. Ale w swoim cierpieniu stara się pozostac czlowiekiem, wykazac, ze tli się w nim jeszcze nadzieja, ze nie wszystko stracone.
W tym kontekscie pierwsza wersja refrenu pasuje daleko bardziej. Podmiot ze tak powiem, wstaje z popiolow – chryzantemy stoja na fortepianie, ale ty się do nich, podla dziwko, nawet nie zblizaj – dam sobie rade, znajde sobie inna kobiete, lepsza, taka, która mnie zrozumie, ukoi mój bol. Podmiot z MOJEGO refrenu to bohater.
Podczas gdy lansowana przez Marcysia wersja jest bezsilnym skamleniem – te same chryzantemy stoja na fortepianie, i nikt, ALE TO NIKT ich nie chce podlac! Podmiot się po prostu ŻALI! Booooze, nie ma NIC GORSZEGO niż taki ROZCIAPCIANY, rozzalony FACET, którego zostawila jakas franca, a on tego nie potrafi przebolec! Powiem wiecej – podmiot z refrenu Marcysia PRZYJALBY JĄ Z POWROTEM! Mimo, ze go zdradzila, skrzywdzila, upokorzyla… Nie, ja nawet nie chce o tym myslec. Takich facetow jak ten z Marcysia refrenu powinno się OD RAZU dobijac szpadlem. Dla ich dobra i czystosci rasy ludzkiej.
CO – może nie mam RACJI?
PS. Uszy mnie bolą. Oba.
O TYM, JAK O MALO NIE UMARLAM
Drogi Pamietniku! W pierwszych slowach mojego listu chcialam zapewnic, ze u mnie wszystko dobrze i ze zyje. Chociaz wczoraj już niewiele brakowalo. Zebym umarla z glodu.
Bo tak: mielim jechac kupic mi szkła i lazienke. Lazienke niejako do wspolnego uzytku, a szkla tylko dla mnie, wiec wypadlo tak, ze ja jestem dobra duszyczka, wiec najpierw niech ta lazienka. Żeby nie było, ze jestem SAMOLUB.
Ja nie wiem, czy lazienke, ktora – bądź co bądź, ma nam sluzyc DO KONCA ZYCIA (tak, kochanie?) wybiera się w pol godziny, ale spoko. Wybralismy. Ponieważ JUŻ W DRODZE DO LAZIENKI spalam w samochodzie ze zmeczenia, to doszlam do wniosku, ze chrzanie szkła, mogę mieć zapalenie spojowek, CHCE DO DOMU. Po drodze kupimy chinszczyzne na kolacje, bo oprocz zmeczenia bylam jeszcze glodna JAK SMOK.
Na miejscu okazuje się, ze chinszczyzny dzis NIET, bo była AWARIA.
To ja pierdole – klade się i umieram, nie mam NA NIC SILY – doszlam do wniosku, jak zwykle, opanowana, zrownowazona, no i od niedawna MATKA CHRZESTNA, tak? I pewnie tak by się skonczylo, gdyby nie niezawodny N, który zorganizowal szybkie zakupy w przydroznym samiku (mniam, mniam, marynowane bakłazany) i tam, w tym sklepie…
Kupilismy danie FROSTA.
Takie na patelnie.
Jezusie Brodaty… jak mawia Hanna…
Czy zyje KTOS, kto to ZJADŁ? Zjadl i przezyl? Bo może mi się trafila jakas torebka z dywersja irackich terrorystow? Jak można jesc cos, co sklada się z 30% soli, 25% benzoesanu sodu, 20% proszku do prania oraz garstki ryzu i krojonej marchwi? I czterech krewetek, notabene NIEZYWYCH chyba od czasow rewolucji kulturowej w Chinach?
Tak wiec, drogi pamietniku, danie FROSTA wyladowalo w naszym wytwornym, portugalskim sedesie, a lazienka będzie w kolorze szampana i ochry. TAK – W KOLORZE SZAMPANA. BO TAK.
Przed nami kuchnia. DRŻYJCIE, DIZAJNERZY!
WSZYSTKO DOBRZE, TYLKO DLACZEGO DZIS PONIEDZIALEK?
JUŻ mnie dzis od rana wkurwili. Najpierw ten holenderski statek i komentarze “Przeciwnicy I ZWOLENNICY aborcji”. ZWOLENNICY aborcji, prawda? Jako alternatywy dla np. zabiegu kosmetycznego (depilacja woskiem), partii szachów lub kawy ze śmietanką po wiedeńsku. Nie mam dzis co robic, misiu, skonczyl się mój ulubiony serial, umówie się z kolezanką na mala aborcje. Al dente.
A pozniej jeszcze jakas taksowka z napisem “Park Wodny GYM&SPA”. Kuuuuuuuuuurwa… GYM&SPA! Grzyb miedzy kafelkami DORODNY jak boczniak, polowa towarzystwa kąpala się w okolicach Wielkiejnocy i po hycnieciu do płytkiego bajora zostawia oleistą tęczę, z atrakcji gimnastycznych mamy do dyspozycji obrywającą się drabinkę do wchodzenia do wody oraz popękaną zjezdzalnie z niemieskiego demobilu, ale… SPA! Panie i panowie – SPA jak cholera! W dodatku GYM.
Aha, wczoraj zostalam matką chrzestną. Kariere czuwania nad wychowaniem dziecka w duchu zaczelam od O MAŁY FIGIEL SPOZNIENIA SIĘ na chrzest, ale spoko. Dałysmy radę. Obie bylysmy dzielne, ale ONA miala ladniejszą kiecke. W ogole jestem zachwycona swoim wplywem na inteligencje mojej chrzestnej corki – takie ma MĄDRE OCZY.
Nnnnnno. To sobie ponarzekałam.
KOLACJA, NOŻYCZKI I WOLNE WNIOSKI
Przewodnik po kolacji z Kasia Tszecia.
Umawiajac się na kolacje z Kasia Tszecia zjedz, Drogi Czytelniku, solidne sniadanie oraz obfity obiad. Ja tego wczoraj nie zrobilam. Obiecalam mojemu zoladkowi: “ZJEMY O SZOSTEJ – przyjedzie Kasia i pojedziemy, tak? Wiec ZAMKNIJ SIĘ i daj mi pracowac!!!!!”.
O wpol do szostej zoladek, pamietliwe zwierzatko, zaczal produkowac soki trawienne. Za kwadrans szosta był przygotowany do strawienia bażanta w calosci, z łapami, dziobem i pierzem. Za piec szosta zaczal się nudzic. O szostej piec delikatnie obwąchał nerki i kregoslup. Dwadziescia po szostej rozpoczął akcje wpierniczania kręgosłupa. Wpol do siodmej odebralam telefon od Kasi.
– Nie spiesz się – poinformowalam ja – ja już umarlam z glodu.
Przyjechala DZIKIM PĘDEM zaledwie po kolejnych 20 minutach (zoladek skonczyl ten fragment kregoslupa, który mogl dosiegnac, i zabral się za sledzione) i zabrala mnie do knajpy, w ktorej musialysmy przekrzykiwac panią od rozrywki duchowej, która realizowala się wokalnie, jazzując.
Z poruszanych tematow zdradze tylko, ze DWIE BLOGOWICZKI na “C” powinny mieć wczoraj czkawke 🙂
Aha – i dostalam od niej Raffaello, którego nie ruszylam, bo nie jadam kokosa, i zostalam zapewniona, ze ONA TEZ NIE JADA KOKOSA, ale Rafaello jest OK. No dobrze. Może się przelamie. Na razie lezy na biurku, a ja zbieram się w sobie. Te wióry na wierzchu jednak mnie troche przerażają.
A pozniej wracalam transportem publicznym (jako, ze mily mój N. CIEZKO pracuje gdzies na poludniu kraju, siedzac w podpiwniczonych knajpach, w których W OGOLE, ale to ABSOLUTNIE JEGO KOMORKA NIE ma ZASIEGU! No CO ON NA TO PORADZI! A ja się od razu CZEPIAM!) i czytalam “Biegajac z nozyczkami” i ludzie się przesiadali od wariatki, która zarykuje się ze smiechu, pokwikuje cienko i łzy jej ciekna.
A wniosek z tego taki, że ogolnie rzecz biorąc, martwimy się o Pepsiego, który to wykorzystuje i MANIPULUJE NAMI. Tak, Tomku?…
JEDEN KAWAŁ OD HANIUTY I JEDNO PYTANIE BARDZO WAZNE
“Za górami, za lasami żyła sobie piękna, niezależna, pewna siebie księżniczka. Pewnego razu natrafiła na żabę siedzaca na kamieniu i przygladajaca się brzegom nieskazitelnie czystego stawu w pobliżu jej zamku. Żaba wskoczyła księżniczce na kolana i powiedziała:
– Piękna Pani, byłem przystojnym księciem, aż pewnego razu zła wiedźma rzuciła na mnie urok. Jednakże jeden Twój pocałunek wystarczy abym znów stał się młodym, żwawym księciem, jakim byłem przedtem. Wtedy, moja słodka, wezmiemy slub i będziemy razem z moja matka gospodarować w tym zamku. Tam będziesz przygotowywać mi posiłki, prać moje ubranie, rodzić mi dzieci, i będziemy żyli długo i szczęsliwie…
Tego wieczora przygotowujac kolację, przyprawiajac ja białym winem i sosem smietanowo-cebulowym, księżniczka chichoczac cichutko pomyslała:
– No kurwa, nie sadzę…
I dalej przewracała skwierczace na patelni żabie udka w panierce…”
PS. Czy, when a man loves a woman, to mowi o niej per “ŚPI JAK BORSUK”? No mowi? MÓWI? Pomocy, Droga Redakcjo!…
SPIACA
Pokrzywa mnie poparzyła, złapalam prawa reka pokrzywe, jak probowalam się realizowac ogrodniczo i teraz cala reka mnie piecze i swedzi. Już drugi dzien. Ja się nie nadaje do przyrody, tak? Moim naturalnym srodowiskiem jest barowy stołek, szklanka z grubym dnem i komputer podlaczony do internetu. A nie tam jakies zielone ŻYJĄTKA, które trzeba PODLAC i dowartosciowac. I jeszcze usunac pokrzywy. Niedoczekanie.
Chociaz… Na przykład taka trawa w rolce jest OK. Gesta, soczysta, zielona, i ma te przewage konkurencyjna nad innymi roslinkami, ze wystarczy ja rozwinac. N. przywlokl caly samochod takiej trawy w sobote i porozwijał. Wyglada oblednie, czlowiek ma ochote się na nią rzucic i wytarzac.
W ogole jestem spiaca i nic, ale to N I C mi się nie chce.
PRZEZ RAMIE NA CZARNEGO KOTA
Dzis trzynasty piątek. Już, już mialam powiedziec “O – wydaje mi się ze ZACZYNAMY wychodzic na prostą” – no, ale w tej sytuacji to raczej sobie odgryze jęzor niż cos takiego wyartykułuje, gdyz wiadomo, ze jak tylko przebrzmi ostatnia zgloska, to natychmiast będzie telefon ze cos pierdolnelo w pajplajnie albo z jakims wnioskiem albo w ogole ze mielismy 40 milionow, a nie mamy zadnego. Na przykład. Wiec może będę siedziec cicho po prostu.
Wczoraj proszę ja was, myłam podłoge po tej kawie co szła w sobote o 2 rano z kuchni do salonu (tej, co Tszecia jak ja robila, to stlukla mój ulubiony kieliszek a ja jej SLOWA NIE POWIEDZIALAM, tak?) i tak mi się jakos RZEWNIE zrobilo. Tak cieplo kolo serca. Na widok tej kawy na podlodze. I przysiegam, ze nie z powodu, ze cycek mi wpadl do talerza z zupą, gdyz u mnie w domu nie ma nic do jedzenia ostatnio, za wyjątkiem pikli i marynat. Zreszta – badzmy uczciwi: jaki cycek. Umowmy się.
Tak, ze wrzucilam Shanie T. Shania się drze, jutro sobota, mam obiecany leraks na bujawce i tyle. Tylko niech ten 13 przejdzie…