JAK TO Z PROSZKIEM BYLO

Poszlam wczoraj do apteki po jakis homeopatyczny preparat na uspokojenie, bo laze od paru dni zdenerwowana i jakas niepozbierana, a tabletki ziolowe oprocz smierdzenia niewiele maja mi do zaoferowania.
– Nie mamy – mowi do mnie bardzo grzeczna pani – ale możemy zamowic i jutro już będzie.

Zgodzilam się, pozegnalam i wyszlam.

Dzis rano mi się przypomnialo w drodze do pracy – w zasadzie już lekko mi przeszlo, ale – jestem (glupia, wiec) konsekwentna. Poprosilam o zamowienie, to pojde i odbiore. I poszlam – za pietnascie dziewiata, przypominam.

Zajely się mna troskliwie DWIE panie aptekarki.
– Nie ma, ale PAMIETAMY – jeszcze nie było dostawy, kotku – może takie proszeczki z meliski?… Na pewno DZIS będzie, ale po poludniu… a takie ziolowe pani nie zyczy?…

Wniosek: Musialam wygladac jak psychopatka w zaraniu, która – jeśli NATYCHMIAST nie dostanie wsparcia farmakologicznego – wyrżnie z zimną krwią polowe pracownikow Gmachu, a zwloki porąbie na poreczne kawalki, popakuje do workow na smieci (bo w calosci się nie mieszcza) i będzie wyrzucala przez okna, natomiast pania z finansow zje bez soli.

I tak mysle – ISC po pracy (no bo w koncu ZAMOWILAM, nie?… i one już mnie PAMIETAJA, apteka jest naprzeciwko, drzwi szklane, zauwaza mnie i będą gonily po ulicy “PROSZĘ PAAANI! SEDATIF DLA PANI! PROSZĘ POCZEKAC!”)? Może lepiej NIE isc – a co, jeśli na wejsciu mnie zlapią w sieć, skrepuja pasami i owina w mokre przescieradlo?…

A chrzanie… Najwyzej będę się podawala w zakladzie za Cyryla i Metodego, żeby dostawac podwojne porcje.

NIE MIAŁA BABA…

– Kochanie MAM COS DLA CIEBIE! – w poniedziałek o 22 z groszami, wykrzykiwane od drzwi wejsciowych. Nastepnie odglosy uzerania się z kurtką, zrzucania butow, dudnienie na schodach i wreszcie… TAK!

Do sypialni wparowal N., rozsiewajac dyskretny aromat piwa ZYWIEC i rzucil się w moja strone z prezentem.

I tak oto, w poniedziałek o 22 z groszami, stalam się posiadaczka drewnianego, pomalowanego na krzyczace kolory, polmetrowego KOGUTA.

Nie miała baba koguta – TO JUŻ MA.

"NIE" – ciag dalszy

Dalej jest “NIE”. A co? Musi być zawsze “TAK”? Nie mogę jakos znalezc swojej umowy o zycie (nawet nie pamietam, zebym takowa podpisywala – z drugiej strony, umowe o prace podpisywalam i co z tego?), ale NIE WYDAJE MI SIĘ, żeby w tej umowie była klauzula o Dobrym Humorze i codziennym Byciu Rozowym Kroliczkiem (Bunny) z Puszystym Ogonkiem z Tylu.

(“Może malym druczkiem” – podpowiada mi Osiol ze Shreka).

Zycie mnie SAMO zwolnilo z optymizmu, bo nie dostalam doleczkow w policzkach (Pippi Langstrump). Wobec powyzszego – oglaszam, ze NIE JA tu jestem od puszczania baniek uchem – DO WIDZENIA! PA PA! Wypad z mojej samotni!

Na zyczenie publicznosci – bańke nosem pusci Marcys.

NIE!

Nie, nie i NIE! Nie chce wiecej ogladac tego, co za oknem – codziennie rano swiezutkie biale gowno, wiatr polnocny i chmury olowiane. Dziekuje, do widzenia! Proszę mnie zawolac, jak będzie plus jedenascie, trawa do kostek, tulipany, narcyzy, piwonie i szczypiorek.

MAM SHREKA! MAM SKREKA! Od soboty wieczorem chodzimy jak oblakani, N. piszczy “Tylko nie guziczki! Tylko nie moje lukrowane guziczki!”, ja po raz 48 ogladam dokument, jak przez ponad rok powstawaly wlosy Fiony i puszczam film w coraz to nowych kombinacjach jezykowo – napisowych (po polsku z angielskimi napisami, po angielsku z hebrajskimi – tak, tak – jezyki na plycie: angielski, polski, wegierski, hebrajski), tancze przy Swamp Karaoke Party i placze przy Hallelujah. TO jeszcze potrwa kilka ladnych tygodni, tak mniemam. Pozniej plyte przejmie mój tata i on będzie ogladal wlosy Fiony 48 razy. Kiedys czytalam, ze każdy czlowiek powinien mieć duzego pluszowego misia Panda, bo Pandy zmniejszaja agresje. Teraz jestem PRZEKONANA, ze każdy czlowiek powinien mieć malego, prostokatnego Shreka i konflikt w Afganistanie przestanie istniec…

A Eros Ramazotti spiewa piosenke o tym, jak umrze przez kozę, a koza była wlasnoscia prefekta. Ksiedza prefekta? No coz – powiadaja, ze sowa była corka piekarza…

INTERNET MA WADY!

Mloda Zebra ze mnie szydzi.

– No, co ty?… – mowi JADOWICIE – Nie da się przez Internet, no POPATRZ POPATRZ! Nie ma JAK przez Internet?… NAPRAWDE?… TO jest COS czego się NIE DA PRZEZ INTERNET? Przez ten twój INTERNET?…

I ja kapituluje… bo NIE DA SIĘ przez Internet wykonac ostrzyzenia wlosow, które to jest mi potrzebne, ponieważ:
– zaroslam jak Yeti
– jeszcze miesiac i przyjdzie mi kosy zaplesc na wzor dziewczecia z Mazowsza, a TEN OKRES w swoim zyciu uwazam za DEFINITYWNIE zamkniety… HALO! SLYSZYSZ MNIE, MAMO?…
– kazda proba uczesania WIZYTOWEGO konczy się kudlatym wronim gniazdem ze sterczacym kosmykiem NAD LEWA BRWIA
– chodzenie z rozpuszczonymi wlosami to BARDZO dobry pomysl – wygladam TAJEMNICZO, a glowną tajemnicą jest to, gdzie mam przod, a gdzie tyl. Gdybym miala dluzszy nos, nie byloby problemu, bo czubek by wystawal z przodu, ale nie wystaje.

Wydaje mi się, ze…
Ze będę… no – będę MUSIALA… normalnie…
ISC DO FRYZJERA!

Ale – jak to – tak po prostu – IŚĆ?…