O TYM, ŻE NADAL KISZKA

Nie wiem, po co mi to było. CHCĘ Z POWROTEM MOJE BRUDNE ŚCIANY – może i były trochę popękane, z purchlem tu i ówdzie (jeden wypisz wymaluj Nowa Zelandia!), ale przynajmniej było przytulnie, nastrojowo i SPOKÓJ! Po powrocie do domu mogłam zdjąć biustonosz i walnąć się na kanapie! I chodziłam po schodach jak człowiek i nie bałam się że zaraz zjadę na ryj bo potknę się o folię! W „The Crown” są ujęcia, jak po pałacu Buckingham biega sobie myszka, a na tapetach są zacieki. I co – wszyscy jakoś żyją, mają się dobrze i są dynastią królewską. O losie, losie… Było zamieszkać w ziemiance, tyle powiem. Spokój, cisza, miły półmrok i można powiesić żyrandol na korzonku. 

A ta świnia niedomyta, świstak Phil stwierdził w tym roku, że jeszcze sześć tygodni zimy. I zapowiadają mrozy do minus piętnastu. I śniło mi się, że zgubiłam dowód osobisty (najwyraźniej moja świadomość chce mi przekazać, że dążę do dezintegracji). 

W dodatku Fejsbuk nic mi ostatnio nie zaproponował soczystego – niektórzy dostają reklamy liftingu krocza, a ja ciągle tylko ekologiczne woreczki na psie kupy albo lampy (bo kupiłam lampę na ścianę do sypialni – w miejsce, gdzie przez ostatnie dziesięć lat sterczała goła żarówka na kablu, tak z boku, i przestaliśmy ją zauważać; N. doszedł do wniosku, że DOSYĆ TEGO, nie wiem czemu – tyle lat wisiała i dobrze, mogłaby sobie jeszcze powisieć następne dziesięć; ludzie to się teraz tacy nerwowi zrobili.

Nie mam w ogóle siły na nic, ale podobno w Żabce są chipsy z octem, czy to prawda? Ani razu nie byłam w Żabce, ale po chipsy z octem bym poszła.

O REMONCIE

Od zeszłego czwartku prowadzimy koczowniczy tryb życia we własnym domu i już po kwadransie byłam pewna, że ja się do czegoś takiego NIE NADAJĘ. Zrobiłam się stara, wygodna i wieczorem chcę wejść do własnej sypialni, jebnąć za sobą drzwiami i położyć się na łóżku – a nie bytować półgębkiem na kanapie. Choćby nawet wygodnej. Tak to ja mogę w trybie wakacyjnym albo na imprezach – bez upijania się to nie jest zabawne. 

W ogóle na razie mam wrażenie, że nic tylko przepychamy bajzel z pokoju do pokoju, a on NARASTA. I jestem przerażona ilością rzeczy, jakie zgromadziłam (kiedy? a przede wszystkim – PO CO?). I chyba nawet nie jesteśmy w połowie, a ja już bym najchętniej spędzała czas pod pianinem w pozycji embrionalnej. Nawet miałam już myśli o upieczeniu ciasta na piwie Guiness, a spontaniczne pieczenie ciasta bez okazji zdarza się u mnie zasadniczo nigdy – chyba że mam banany w brązowe kropki. 

Jedyne co mi się udało ostatnio, to wytresowanie fejsbuka, żeby przestał pokazywać mi filmy o dekorowaniu tortów – zamiast tego wyświetla mi teraz NIETOPERZE. To znaczy, głównie z miejsc, w których opiekują się nietoperzami – chorymi, rannymi albo starymi. Nie miałam pojęcia, że nietoperze mogą żyć po trzydzieści lat – w jednej ochronce w Australii mają 33 – letniego seniora, który już nie lata, więc go noszą w podniesionej ręce po całym lokalu, żeby sobie pomachał skrzydłami i myślał, że lata. Nietoperze są przesłodkie, zwłaszcza kiedy jedzą – mają tyle entuzjazmu przy jedzeniu, zupełnie jak jamniki (mój osobisty jamnik wydaje przy misce odgłosy typu „ferma prosiąt” i rozczula mnie to). Gapię się na te nietoperze, żeby chociaż na chwilę zapomnieć, że całe piętro naszego domu jest JEDNĄ WIELKĄ PROWIZORKĄ, zabałaganioną i pokrytą gipsowym pyłem. I że wychodzenie spod prysznica grozi złamaniem otwartym, albowiem dywaniki łazienkowe zachowują się zgodnie z zasadą nieoznaczoności Heisenberga, to znaczy nie wiadomo gdzie aktualnie przebywają. 

O, i jeszcze Onet straszy – „Kolejna śnieżyca uderzy w Polskę. Czeka nas dynamiczny weekend w pogodzie”. Nie ma ta biedna Polska szczęścia do rządzących i do pogody, no nie ma. Niby Norylsk ma gorzej – i to w obu dyscyplinach – ale jakoś mnie to nie pociesza.

O WIELKIM PLANIE

Chwilowo mam nastrój nieprzysiadalny, z nutą refleksji na temat mężczyzn jako takich. A konkretnie:

– WSZYSTKICH FACETÓW wywiozłabym w jedno miejsce, nieprzyjazne i odpowiednio oddalone od reszty świata;

– Ogrodziła elektrycznym pastuchem i nakryła słomianym dachem;

– I podawała jedzenie na długim kiju. Niezbyt często.

I tak chodzę i rozmyślam, że przecież z drugiej strony – Pani Bóg nie bez powodu wymyśliła mężczyzn.

Oni są na Ziemi, bo mają jakieś zadanie do wykonania.

Na pewno chodzi o ZBAWIENIE NASZYCH DUSZ, i może jeszcze coś. Tylko co?

Nie bez powodu chodzą po świecie pająki, komary, stonka, szarańcza… i mężczyźni.

To jakiś WIELKI PLAN którego całości nie ogarniamy, ale na pewno, NA PEWNO wszystko ma swoją przyczynę.

I tylko dlatego nie ćwiartowałam zwłok w wannie i nie rozpuszczałam w krecie (ziemia zamarznięta, a poza tym nawet w miękkiej nie jest łatwo wykopać taki wielki DÓŁ). Filozofia pomogła mi się zmierzyć z zagadnieniem chromosomu Y – i niech nikt nie mówi złego słowa o naukach humanistycznych.

(No owszem, jestem trochę jelito drażliwe, bo zaczął się ten remont. Jeszcze się na dobre nie rozkręcił, a ja już bym mordowała. Nie wiem co dalej będzie, dziś wynosimy rzeczy z sypialni. Słabo mi).

Gadałyśmy z Zebrą o covidowym gniciu w domu – ja lubię gnić, naprawdę, zawsze byłam bardzo niezła w gniciu, ale NAWET MNIE zaczyna to wszystko przerastać – i ona mówi, że ma taką koleżankę, co mąż do niej powiedział: „Ale się zapuściłaś, może chociaż paznokcie byś zrobiła?”. O święta Rito, jakby do mnie tak powiedział, to bym owszem zrobiła sobie paznokcie – JAK FREDDY KRUEGER. I udekorowała okolicę jego jelitami.

Dobra, bo trochę mnie ponosi. Melisy sobie zrobię może, na dobry początek tygodnia (najlepiej ze spirytusem do odkażania).

O USZKODZENIACH POWŁOKI CIELESNEJ

1. Pękło mi naczynko w oku – no chyba przez podwyższone ciśnienie ze stresu, że pada śnieg, bo przecież nie od gapienia się w laptopa dwadzieścia sześć godzin na dobę, prawda? Trzymajmy się wersji, że to od wkurwu na pogodę.

2. A akurat oczy są mi chwilowo potrzebne, bo zaczęłam „Elegię dla bidoków”, bo Obama powiedział, że trzeba (słucham się go – już kilka razy okazało się, że mamy podobny gust). Spodziewałam się czegoś zupełnie innego (po recenzjach i zwiastunie filmu) i podchodziłam jak pies do jeża, przygotowując się psychicznie na jakieś emocjonalne, rzewne opowieści – a to jest bardzo dobrze, rzeczowo i konkretnie napisana książka. Znowu Obama miał rację. Czy to nie denerwujące?

3. A w ramach guilty pleasure kupiłam sobie najnowszą (autobiograficzną) książkę Hanny Bakuły. No lubię ją, nic nie poradzę.

4. Oraz dwa kubki do herbaty w mój ukochany wzór „Złodziej truskawek”. W dodatku mają tę zaletę, że są małe (znaczy NORMALNE –200 – 250 ml) – nie wiem dlaczego obecnie większość kubków do herbaty to jakieś półlitrowe wiadra. Dlatego nie lubiłam zamawiania herbaty w knajpach, bo dostawałam nocnik gorącej wody, z którego od razu połowę wylewałam. No ale chwilowo nie mam tego problemu, BO KNAJPY SA NIECZYNNE (haha. Ha). Niech je już otworzą – nie będę na nic narzekać, obiecuję. Chlip.

5. Nadal musze schudnąć.

6. Mam siniaka na kolanie. SKĄD?…

O FLANELI W KRATĘ I MORSOWANIU (TFU)

Same ohydztwa w tym tygodniu: spadł śnieg i strułam się pasztetem z kurkami. No nic, styczeń to styczeń – zimno, chujnia, patatajnia, za każdym rogiem czai się jakieś paskudztwo. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś się przeczołgać.

Jeśli chodzi o śnieg, to w naszym gospodarstwie domowym są dwa głosy na nie (mój i Szczypawki) i jeden bardziej entuzjastyczny – N. kupił dmuchawę elektryczną, bo spalinowe są zakazane, biega z nią i się spełnia. No cóż – dopóki nie każe mi po tym gównie SPACEROWAĆ, to niech sobie robi co chce – i tak dobrze, że nie morsuje.

O CO CHODZI z tym morsowaniem, niech mnie ktoś oświeci, błagam! Jeden kolega – wydawałoby się dość rozsądny, poukładany pod sufitem, nagle wczoraj oznajmia, że IDZIE SIĘ KĄPAĆ w zalewie i czy ktoś do niego dołączy. No nie, nie dołączę nawet stojąc na brzegu, w puchowej kurtce i emu, albowiem jest MINUS PIĘTNAŚCIE i w taką pogodę się siedzi w domu na kanapie, a nie lata z gołą dupą i wchodzi do wody! Ja nie wiem, czy to nie są powikłania po wirusie, jak mgła covidowa. No halo – NAGLE tabuny ludzi postanawiają wleźć do lodowatej wody – jeśli to nie są uszkodzenia mózgu, to co?…

Czyli jakoś trzeba przeczekać te mrozy, dobrze że tylko do środy – na szczęście są seriale i ciepłe flanelowe koszule (o właśnie! Jeden z pozytywnych trendów odzieżowych – mnóstwo ciepłych, mięciutkich, obszernych koszul w kratę, w dodatku na wyprzedażach – mniam). A z seriali  – nie mam już siły do tych łajz z „Chłopaków z baraków”, to jest okropny serial dla człowieka z rozwiniętą empatią, po prostu straszny. Musiałam sobie wrzucić „30 Rock” dla odreagowania (N. nadal zachwycony, ale wiadomo, że faceci i empatia rzadko występują w jednym zestawie) (no chyba, że jako definicję empatii przyjmiemy zupę z Azji).

Pozdrawiam zupełnie niemorsowo, flanelowo w kratę i spod koca.

PS. MUSZĘ SCHUDNĄĆ! (Jego mać).

O BUDOWLANCE I POMYŚLE NA KOZY

Wczoraj wieczorem miałam taki żwir pod powiekami, że nie byłam w stanie poczytać. Dziś nie odważyłam się wetknąć szkieł kontaktowych – chodzę zatem w starych okularach i obijam się o sprzęty. Oraz nie wiem, gdzie znajduje się granatowy segregator, którego obecność w tym tygodniu jest kluczowa oraz fundamentalna.

Remont uległ przesunięciu, co jednocześnie mnie cieszy i martwi. Cieszy, bo i tak mamy dość skopany tydzień, a martwi – bo i tak nas nie ominie zamieszanie, bałagan i sprzątanie, tylko trochę później. Poza tym założę się, że w całej historii ludzkości nie było ani jednego projektu budowlano – remontowego, który by się zaczął i skończył zgodnie z planem. ANI JEDNEGO. Obstawiam, że egipskie piramidy też miały niezłą obsuwę – bo niby dlaczego sarkofag jest pusty? Ano dlatego, że inwestor dawno umarł i zgnił, zanim piramida została ukończona, i nie było kogo pochować. Nie ma siły na remont i budowlankę, i żadne stosy harmonogramów i wykresów Gantta tego nie zmienią. HOWGH.

Natomiast tak rozmyślam nad kozami Kanionka i wydaje mi się, że one po prostu chcą zwrócić uwagę na swoje potrzeby. Kozy, tak jak jamniki (i odwrotnie niż ja) są istotami spragnionymi kontaktu i interakcji – więc może by im zainstalować radiowęzeł? Można by im puszczać muzykę (krowy przy Mozarcie dają więcej mleka, z tego co pamiętam), czytać wiadomości z kraju i ze świata… chociaż może akurat to lepiej nie, bo się pochorują. Ale np. audiobooki – obstawiam, że kozy uwielbiałyby kryminały Agaty Christie. I Conan Doyle’a. I wtedy miałyby tematy do dyskusji i przestały demolować paśnik – prawda?

Strasznie wkurwiająca reklama mi się wyświetliła na jutubie – że jak się kupuje kanapki drwala, to śnieg pada. Jeszcze czego – MOWY NIE MA, żebym kupiła kanapkę drwala. 

O PIĘKNYM ŚNIE I CUKRZE

Ale miałam piękny sen! Śniło mi się, że w hiszpańskiej knajpie nieznajoma para siedząca przy stoliku obok zapytała mnie, czy lubię ryż na mleku (arroz con leche). Długo i zawile tłumaczyłam im, że bardzo nie lubię, bo byłam katowana w przedszkolu zupami mlecznymi i z wyrobów mlecznych toleruję beszamel. I to było takie naturalne – być w Hiszpanii w knajpie, bez maseczki, i gadać o głupotach z nieznajomymi. 

A na jawie w Hiszpanii rekordowe mrozy i śnieg, i koleżanka mi pisze „Dobrze, że nie pojechałaś, bo by było na ciebie” – halo, halo! Ja jestem od deszczu. DESZCZU! W pozostałe kataklizmy proszę mnie nie mieszać – mrozy, śnieg, oblodzenia, trzęsienie ziemi – to nie mój departament. Ale faktem jest, że nasi znajomi w Galicji mieli w tym roku więcej śniegu, niż my. 

Natomiast co w kraju – podobno od nowego roku zgrzewka coli kosztuje tyle co nieduży samochód i wszyscy, że JAK TO. I prezesi firm od razu śpieszą uspokoić klientów, że w związku z tym oni zmniejszą butelki, żeby te ceny nie były takie straszne. Nie wiem dlaczego nikt nie wpadnie na to, żeby może spróbować wsypać MNIEJ tego cholernego cukru – co najmniej o połowę. Przecież wszystkie te napoje są tak przeraźliwie przesłodzone, że prawdopodobnie zmniejszenie cukru o połowę wcale by nie wpłynęło na smak, ewentualnie na plus. No ale może ja się nie znam, kupujemy je praktycznie tylko na imprezy, na kaca następnego dnia oraz na długie trasy samochodem. Na pewno nie po to, żeby UGASIĆ PRAGNIENIE, bo do tego się nie nadają. 

A w ogóle to zabieramy się za mały remont w chałupie i nie chce mi się o tym myśleć. Chwilowo to WYPIERAM. 

O OSTROŻNYM POCZĄTKU ROKU

Pierwszego stycznia miałam taką sytuację z zastrzyczkiem adrenaliny.

Postanowiłam przymierzyć spodnie z Desiguala… to znaczy od MIkołaja oczywiście – i one, te spodnie, zatrzymały mi się przed biodrami i ani drgną! Zrobiło mi się jednocześnie gorąco i zimno; sprawdzam metkę – jak w mordę mój rozmiar, to znaczy mój DOTYCHCZASOWY rozmiar. No i trzeba odesłać – co ja im napiszę w formularzu, że jestem nieodpowiedzialnym kartoflem i się upasłam? I że to wina pandemii, nie moja? Chociaż mogłam nie wpierdzielać tego sękacza, a jednak go wpierdzielałam?…

Pogrążona w niewesołych myślach i wnioskach na temat braku elementarnej odpowiedzialności z mojej strony (i co, reszta garderoby też do wymiany?) składam te nieszczęsne spodnie, żeby je ładnie spakować, WTEM co widzę? Guzik widzę. Dosłownie – guzik i suwak.

Tak się przyzwyczaiłam do wciąganych portek na gumę, że nie zauważyłam, że ten model jest nieco bardziej ekskluzywny i się go ROZPINA. Powiadam państwu, że przemiana w jaskiniowca przebiega znacznie szybciej, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Dobrze że jeszcze pamiętałam, jak się obsługuje suwak i do czego służy! Koniec końców, nie muszę tych spodni odsyłać, co jest pozytywne choćby ze względu na ślad węglowy. Więc niby w sumie skończyło się dobrze, ale potraktuję to jako POWAŻNE OSTRZEŻENIE i wyciągnę wnioski na przyszłość (chociaż z tego zdenerwowania zeżarłam faworki, które N. kupił w piekarni nie uzgodniwszy tego ze mną, sabotażysta jeden).

Pokazałam N. „Chłopaków z baraków” i teraz nie ma mowy, żeby cokolwiek innego obejrzeć wieczorem. 

Czytałam, że w zeszłym roku Księżyc oddalił się od Ziemi o 3,8 cm (z obrzydzenia?). Oraz niestety, że idzie do nas siarczysty syberyjski mróz do minus trzydziestu stopni. Trzymajmy kciuki, żeby się rozmyślił, co?…

PS. Lista postanowień noworocznych na razie pusta albo ze skreśleniami – np. chciałabym w tym roku mniej przeklinać, ale już widzę, że SIĘ NIE DA. Mniej pić takoż.

O MARAZMIE POŚWIĄTECZNOPRZEDKOŃCOWOROCZNYM

Siedzę w biurze i przeglądam bieżące katastrofy: padła poczta (nie pamiętam żadnych haseł! Nic ze mnie nie wyciągniecie!), padła służbowa karta, w banku ogłaszają Brexit. Zrobiłam taki porządek w mailu, że NIC teraz nie mogę znaleźć, i jeszcze jajko z kanapki wpadło mi do rękawa. Jakaś entropia się nam wdarła do rzeczywistości.

Na stole leży świąteczna paczka od którejś z zaprzyjaźnionych firm, a w niej herbata i świeczka aromatyczna. Mam szczerą nadzieję, że nie o zapachu waginy Gwyneth Paltrow.

Najbardziej spektakularny moment Wigilii to było kiedy cztery suki przestały robić tornado i położyły się, ziejąc, na kanapie – w rządku – a szwagier skomentował: „Cztery spektra autyzmu”. I trochę w tym jest racji, bo każda ma w główce swój świat ze swoimi własnymi zakrętami, ale rechotaliśmy bardzo. I sernik nie dał się pokroić – był pyszny, ale strasznie się kruszył. Nie wiem, jaka z tego wynika wróżba, oby nic złego  – chociaż w zeszłym roku się ładnie pokroił i co? I CO? Szkoda gadać.

A w pierwszy dzień świąt zaczęłam oglądać ten nowy film Clooneya ”Niebo o północy”, bo wiadomo – w święta nie ma jak dobre post – apo. I wytrzymałam czterdzieści minut i padł mi entuzjazm, a naprawdę, NAPRAWDĘ lubię klimatyczne filmy z powolną akcją. „Solaris” lubię, „Melancholię” uwielbiam, a tu – no nie szło. Może podejdę jeszcze raz do seansu, ale raczej z kilkoma butelkami redbulla pod ręką. I halo, ta tajemnicza zagłada Ziemi z dnia na dzień, ale NIE WIADOMO CO dokładnie, to jest chodzenie na łatwiznę i świństwo wobec widza. Wyobraźni trochę, psiakość.

Czytam „Big Sky” Kate Atkinson – znowu nie mogłam się doczekać na tłumaczenie, a to kolejna opowieść o losach Jacksona Brodie. Czyta się w oryginale lepiej, niż przypuszczałam; szkoda, że tacy autorzy nie wypuszczają trzech książek rocznie, jak nieco inni autorzy, no ale to właśnie jest powód, dla którego jedni są pierwszymi, a drudzy bynajmniej.

No i najgorzej się porobiło z tym Sylwestrem. Normalnie to od 21.00 już mi się chce spać i wyłażę spod koca o północy na łyk szampana, życzenia i przekleństwo w stronę debili strzelających fajerwerkami. No ale w związku z tegorocznym rozwojem wydarzeń to chyba trzeba wyjść na spacer – żeby mieć ten mandat na dowód i na pamiątkę, do powieszenia na ścianie. Bo przecież jak za kilka lat będziemy o tym wszystkim opowiadać normalnym ludziom, to nam nie uwierzą.

O ŚWIĘTACH, BANALNIE

Będę banalna do bólu.

Życzę wszystkim, chociaż tak naprawdę to sobie – żeby świat znormalniał. Jak najszybciej.

Żebyśmy mogli odwiedzić nasze ukochane miejsca.

I napić się wina z przyjaciółmi.

W naszych ukochanych barach.

Wszyscy zdrowi i w komplecie.

(A pod choinkę oczywiście PIŻAMY! Flanelowej).