Nie wiem, po co mi to było. CHCĘ Z POWROTEM MOJE BRUDNE ŚCIANY – może i były trochę popękane, z purchlem tu i ówdzie (jeden wypisz wymaluj Nowa Zelandia!), ale przynajmniej było przytulnie, nastrojowo i SPOKÓJ! Po powrocie do domu mogłam zdjąć biustonosz i walnąć się na kanapie! I chodziłam po schodach jak człowiek i nie bałam się że zaraz zjadę na ryj bo potknę się o folię! W „The Crown” są ujęcia, jak po pałacu Buckingham biega sobie myszka, a na tapetach są zacieki. I co – wszyscy jakoś żyją, mają się dobrze i są dynastią królewską. O losie, losie… Było zamieszkać w ziemiance, tyle powiem. Spokój, cisza, miły półmrok i można powiesić żyrandol na korzonku.
A ta świnia niedomyta, świstak Phil stwierdził w tym roku, że jeszcze sześć tygodni zimy. I zapowiadają mrozy do minus piętnastu. I śniło mi się, że zgubiłam dowód osobisty (najwyraźniej moja świadomość chce mi przekazać, że dążę do dezintegracji).
W dodatku Fejsbuk nic mi ostatnio nie zaproponował soczystego – niektórzy dostają reklamy liftingu krocza, a ja ciągle tylko ekologiczne woreczki na psie kupy albo lampy (bo kupiłam lampę na ścianę do sypialni – w miejsce, gdzie przez ostatnie dziesięć lat sterczała goła żarówka na kablu, tak z boku, i przestaliśmy ją zauważać; N. doszedł do wniosku, że DOSYĆ TEGO, nie wiem czemu – tyle lat wisiała i dobrze, mogłaby sobie jeszcze powisieć następne dziesięć; ludzie to się teraz tacy nerwowi zrobili.
Nie mam w ogóle siły na nic, ale podobno w Żabce są chipsy z octem, czy to prawda? Ani razu nie byłam w Żabce, ale po chipsy z octem bym poszła.