Przez te zmiany pogody zjadłam cały ibuprom i musiałam kupić nową paczkę. I teraz GUS na pewno pomyśli, że jestem lekomanką.
Wczoraj odwaliłam jedno z corocznych zadań, na myśl o których skóra mi cierpnie i zaczyna pełzać po ciele; między innymi wrzucanie sprawozdań do KRS-u tak na mnie działa oraz roczna deklaracja DN-1. No i właśnie wczoraj wypełniłam to cholerne DN-1 i co? I NIC. Nie, żebym oczekiwała telegramu z gratulacjami od Królowej Elżbiety – ona ma już swoje lata, poza tym ostatnio była przeziębiona, biedulka… Ale przynajmniej Camilla mogłaby coś skrobnąć. W związku z powyższym nagrodziłam się sama i zeżarłam pół słoika czatneja mango z chipsami. Świetny pomysł – tylko tak dalej, a za tydzień nie zmieszczę się już w ŻADNE spodnie (tym bardziej, że prawie w ogóle się nie ruszam, ale JAK się ruszać w taką pogodę, gdzie i po co?).
Poza tym głownie się martwię, czyli w zasadzie robię to, co umiem najlepiej. Zwłaszcza w obliczu kolejnych alertów RCB o wichurach (to przez te wichury zabrakło mi ibupromu).
Dajcie spokój z tą matką i córką w Częstochowie. I jeszcze psina do tego. W środku dnia, w środku miasta! I okazało się prawdą, że najczęściej mordercą jest ktoś znajomy. Coś okropnego; potwierdza się moja opinia na temat tak zwanych DZIAŁEK, które są wylęgarnią patologii i siedliskiem śliskich typów z zaburzeniami. Czasem świat to ohydne, ohydne miejsce.
A „7ew” trochę się rozlazła w drugiej części, niestety.
Chyba zjem resztę tego czatneja.