Jak to mówią – when life give you gators, make gatorade.
Właśnie życie mi dało aligatora – mój tata zmarł. Próbowałam temu zapobiec, bo przecież nie mam czarnych spodni, same dżinsy i kolorowe. A bez czarnych spodni pogrzeb się nie odbędzie.
Ale musiałam te spodnie kupić, a przy okazji koszulę z nadrukiem i haftem wiersza Miłosza o psach. Piękny wiersz i piękna koszula.
Jeszcze miałam nadzieję, że to wszystko mi się przyśniło, bo okropnie źle spałam, ale na stole zastałam leżący akt zgonu, zupełnie materialny i namacalny.
Rozdwoiła mi się rzeczywistość, w jednej chodzę na spacer z Mangustą i płacę rachunki, a w drugiej wybieram jakie kwiaty do wieńca. Nie miałam w planach wieńca.
Stres mi wszedł w bark i nie mogę ruszać głową w prawo. N. mówi, żebym się rozluźniła, co jakby nie wchodzi w rachubę chwilowo.
Najchętniej weszłabym pod kanapę, żeby to przeczekać, ale niestety się nie zmieszczę.