Właśnie wysłuchałam odcinka podcastu Agi Rojek, w którym mąż i ojciec rodziny wstał o piątej rano, zszedł do garażu po młotek i zatłukł nim żonę, następnie próbował zatłuc córkę, ale nie trafił, a na koniec nałykał się barbituranów i zszedł z tego łez padołu, zanim zdążyli go zapytać o powód. Srsly – mężczyźni i ich rozwiązywanie problemów. Z kolei N. też jest wielkim zwolennikiem wstawania bardzo wcześnie rano i nie wiem, czy się powinnam obawiać?… Chociaż ostatnio to Mangusta wstaje NAJPIERWSZA i budzi nas skakaniem po łbach.
Moje długoterminowe efekty covid mają się dobrze. Nadal prawie nie czuję zapachów – byłam u fryzjerki i ona mi podtykała pod nos różne rzeczy: miseczkę z rozjaśniaczem, odżywkę, szczotkę spryskaną płynem do dezynfekcji – NIC. Nada! No, może leciutki aromat odżywki, jakby z bardzo daleka. Ponieważ ona też przechodziła covid z utratą smaku, zgodziłyśmy się, że jedynym pozytywem w tym wszystkim jest brak łaknienia. Jak człowiekowi nie pachnie – to nie jest głodny, chyba że po całym dniu niejedzenia zaczynają latać mroczki przed oczami. A jak napiłam się wina, to ono było SŁONE. Słone. Matko jedyna.
I podobno za jakiś czas mi wróci smak, ale niekoniecznie taki jak wcześniej. Nie wiem, czy mnie to pociesza – a jak polubię grochówkę i ciasto z dużą ilością kremu albo rodzynki w serniku? To zupełnie jakby mi się tożsamość zmieniła.
Nie wiem dlaczego, ale na fejsie wyświetlają mi się posty promocyjne, które ZDECYDOWANIE nie powinny mi się wyświetlać. Ostatni przykład – zaproszenie na lokalne wydarzenie, polegające na słuchaniu muzyki relaksacyjnej w towarzystwie gongów i mis tybetańskich. Nie wiem, czy jestem jedyną osobą, która na samo hasło „muzyka relaksacyjna” dostaje pulsującej żyły – czy jest nas więcej?… W każdym razie po minucie słuchania tego kociokwiku jedyne co miałabym ochotę zrobić z misą relaksacyjną, to założyć ją komuś (już ja wiem, komu – mam listę) na łeb i napieprzać metalowym młotkiem.
Chociaż po wczorajszym posiedzeniu Sejmu jakby odrobinę złagodniałam (nie na tyle, żeby się rzucić na ajuwerdę i gongi relaksacyjne, oczywiście – ale lekko się rozluźniłam). I ogromne kudos za zdemontowanie tych obrzydliwych w wymowie barierek dookoła budynku. Osiem lat. Osiem lat, które nigdy nie odrosną – tyle, co podstawówka.
Z serii „co ty wiesz o prawdziwych problemach” – jedna pani napisała w komentarzu na fejsie, że ma czwórkę dzieci i każde lubi inny rodzaj makaronu. Kobita musi być MISTRZYNIĄ negocjacji i kompromisów, jak sądzę.
A Mangusta NIE BĘDZIE wychodziła na siusiu, jeśli pada deszcz – nie i już! Wyniesiona pod pachą i postawiona na trawniku wrzuca wsteczny i w trzy sekundy jest w domu. No to już wiem, co chcę na gwiazdkę – torbę końcówek do mopa.
Jako muzykę relaksacyjną uważam tylko AC/DC itp. Sąsiedzi niekoniecznie się ze mną zgadzają.
Na mnie muzyka relaksacyjna działa dokładnie tak samo. Po paru sekundach dostaję ostry wk..te i mam ochotę ruszyć w miasto z siekierą. Tylko wrodzone lenistwo mnie hamuje przed działaniem.
Trzeba pannie zadaszoną sławojkę w ogrodzie postawić. Nasza cwana panna leci w czasie deszczu pod wiatę przy garażu.
A z tym smakiem to dziwnie jest, mi zaczęła inaczej smakować śmietana. I twaróg. Coś nowego się tam w smaku pojawiło – i już tak zostało.
Jest nas więcej, tez nie cierpię.
I tez właśnie debiutujemy z mężem w spawie niemodnej choroby, na szczęście gorączka mi spadła, ale głowa napieprza.
Ale jakie ładne, równiutkie dwie kreseczki mi na teście wyszły.
A Manguscie sue nie dziwie, sikanie w deszczu to zuo, z covidem, czy bez.
Z tym węchem to tak jest, że wraca mniej więcej po 6 miesiącach. Mnie pomógł trening węchowy na olejkach eterycznych (cytryna, mięta, eukaliptus, goździki i coś jeszcze). Wbrew pierwszemu odruchowi utraty węchu po COVID nie leczy laryngolog, tylko neurolog. I zaleca cierpliwość.
Gdy straciłam węch przy dwóch covidach, to płukałam sobie zatoki solą fizjologiczną z dodatkiem mieszanki olejków – lawenda, drzewko herbaciane, geranium i copaiba. Wszystkie są łagodne dla śluzówek. I piorunem odzyskałam węch za każdym razem 😎 Stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia.
Co do negocjacji rodzinnych w kwestii jedzenia, to działam jak Bruce Willis w Piątym Elemencie 😎 A właściwie to nie ma żadnych negocjacji.
Ostatnio czytam “Lekcje chemii”, bo serial mnie kupił. Książka też. Każde ma swój duży urok. I leży cegła, czyli biografia L.M. Montgomery autorstwa Rubio. W długiej kolejce “Silos” i seria Fundacja Asimova. Jest jednak pożytek z dobrych seriali, bo chce się zajrzeć do książek…
Pozdrowienia od Pani Pyzy, która życzy sobie defekować na zewnątrz, ale ze względu na pogodę nie wyjdzie, więc defekuje opcjonalnie w kuwecie, a czasem pod prysznicem.
Ja ją nawet rozumiem… kucać w deszczu, w mokrej trawie? Też by mi się hamulec zaciągnął.
Też to rozumiem. Trzeba czekać na okienko pogodowe 🙂 pozdrawiam
albo wybudować zadaszenie 😀 albo kubraczek przeciwdeszczowy przyodziać! Chociaż pieski chyba niezbyt lubią, jak nasza Bójka zostanie ubrana to dostaje paraliżu