O święty Janie w bitej śmietanie, dożyłam do wyjazdu na wakacje! I to nie dość że sama dożyłam, to nikogo nie zamordowałam po drodze, a niewiele brakowało. NAPRAWDĘ niewiele. Czas już najwyższy, bo wszystko mnie denerwuje i słyszę głosy – to znaczy, słyszę tych głosów WIĘCEJ niż zwykle.
A zatem nie zamierzam być w nadchodzących dniach przesadnie trzeźwa, co już zapowiedziałam N. Został ostrzeżony, że mogą wystąpić sytuacje jak w „Czterech pokojach”, kiedy Banderas taszczył do pokoju żonę z imprezy.
Oczywiście, będzie mi bardzo brakowało kampanii wyborczej. O, jak mi będzie brakowało!… No ale jakoś sobie poradzę (zwłaszcza jak będzie niedaleko do baru, a zazwyczaj jest).
Sandałki! Jeszcze na kilka dni założę sandałki i klapeczki! (A później wrócę i spadnie śnieg) (TFU, ODPUKAĆ W NIEMALOWANE!).
Zapytałam N., jaką bierze literaturę na wyjazd – powiedział że coś związanego z filozofią, na przykład „Wiadomości Wędkarskie”, a na miejscu sobie kupi „Pesca Mar”. Tak podejrzewałam.
Powódź w Barcelonie. Powódź na Majorce. Sycylia i południowe Włochy też płyną. Na Cyprze też coś dziwnego się od**erdala.
Boję się pytać, dokąd Baśka pojechała na urlop…
;)))
Baw się dobrze! W nocy na Kanarach było przyjemne 23C, więc sandałki od rana do rana. Aż się odcisku na pięcie nabawiłam (pierwszego w życiu!) i do pracy przyjechałam sycząc z bólu, a na miejscu prędko zmieniłam buty na różowe klapki.
Baw się dobrze, u nas w tym tygodniu ma być nawet 21 stopni, więc ewentualnie dam rade. Chociaż rozglądam się już powoli za kurtką zimową. Eh, póki co jest dobrze, nie zapeszajmy 😉
Ej, ja dziś w sandałkach (górą, owszem, raczej konserwatywnie, ale dół au naturel) i liczę na to, że da się trend utrzymać.