Tak wyszło, że mąż. I pies. Ale mąż najpierw.
Otóż postanowił wyciąć mi jeden ze swoich ulubionych numerów pod tytułem „Jadę w delegację na cały dzień i nagle zapadam w czarną dziurę i nie odbieram telefonu”. Tak właśnie było – wyjechał o trzeciej rano, warunki pogodowe wiadomo, jakie były, a po entuzjastycznym komunikacie „Już skończyliśmy spotkania i wracamy!” przepadł, zniknął i przestał odbierać telefon – a on ZAWSZE odbiera telefon, od każdej jednej łachudry, która do niego dzwoni. Czasem przez całą drogę do domu nie mam się kiedy do niego odezwać, bo odbiera telefon za telefonem, włącznie z ankieterami („Ale do jakiego stopnia jest pan zadowolony z powyższej usługi banku?”). Z każdą minutą miałam coraz bardziej wyraźną wizję samochodu w rowie, do góry kołami, i dwóch facetów, z których ŻADEN nie może dosięgnąć telefonu, bo wiszą głowami w dół, unieruchomieni pasami i poduszkami. ALBO I GORZEJ. Wiadomo, jak w takich wypadkach pracuje wyobraźnia.
Oddzwonił po półtorej godziny – ale DZWONIŁAŚ? Bo miałem telefon w kieszeni, wyciszony! (Nigdy nie wycisza). Ale dlaczego tak bluźnisz, przecież co mi się mogło stać? (No kurwa, POMYŚLMY co się może stać na polskich drogach, z zapowiadanymi zamieciami śnieżnymi, kierowcy który nie śpi od trzeciej rano – bo ja sobie zdążyłam wyobrazić WSZYSTKO po kolei). Kochanie nie klnij, już zaraz jestem, pa.
Jeszcze serce moje nie zdążyło odzyskać normalnego rytmu, kiedy wczoraj dołożył swoje pieseczek. Wychodziliśmy z biura, objuczeni tobołami, zwłaszcza ja – no bo wczesny Mikołaj przyszedł, a wiadomo że jak ktoś był grzeczny, to dostanie dużo prezentów. No i wchodzimy do holu z windą, do której przed momentem ktoś wsiadł i drzwi się zaczynają zamykać i co robi Szczypawka? Zaczyna szczekać i wypruwa do windy, a jest na automatycznej smyczy której nie zdążyłam zastopować, bo oprócz smyczy targam mnóstwo rzeczy. Więc pies na sznurku jest w windzie, ja nie zdążę dobiegnąć, a drzwi się zamykają! Nie wiem, jakim cudem zdążyłam pociągnąć za sznurek i wywlokłam Szczypawkę z windy – wyjechała tyłem, nie przerywając szczekania oczywiście.
Całą drogę do domu przewijały mi się przed oczami sceny z kiepskich filmów, kiedy to w podobnych okolicznościach z pieska zostaje w kabinie mokra plama. W dodatku dotarło do mnie, że z punktu widzenia tych państwa w windzie to musiało być BARDZO ZABAWNE – wpada za nimi jazgoczący kudłaty jamnik w sweterkowej kamizelce i wyjeżdża tyłem. Naprawdę śmieszne.
Więc jak przy Wigilijnym stole nagle osunę się z krzesła martwa (bo czytałam, że zawał może nie być od razu, tylko po kilku dniach od bodźca) albo jeszcze lepiej – jak padnę nosem w talerz zupy grzybowej i puszczę kilka baniek, ale dosłownie kilka – to żeby było wiadomo, komu dziękować.
(Chociaż może ten świat po prostu jest coraz mniej przyjazny dla ludzi mojego pokolenia – byłam na urodzinach u chrześnicy i Szwagier z obłędem w oku mówił o gadającym pluszowym pingwinie „On się sam wykluł z jaja! Czujesz, walił dziobem od środka i SAM SIĘ WYKLUŁ!”. Coraz trudniej nadążyć za tym wszystkim).
A fejsbuk właśnie zaproponował mi artykuł „The Mysterious Condition of Exploding Head Syndrome” – skąd oni wiedzą??? (Nie no bez jaj, muszę dożyć Gwiazdki, takie ładne prezenty sobie kupiłam).
Dziękuję za życzenia i oby trąba Twojego słonia kąpała się w mleku 🙂
Kanionek, do domu!
O, w jasną windę… Ja bym spanikowała, puściła smycz i się darła. Czegoś takiego jak “zimna krew” dorobię się chyba dopiero w szufladzie w kostnicy. A z mężem to miałam raz dokładnie tak samo, tylko że inaczej: to JA byłam w delegacji, przez całą noc szalała wichura, a małżonek sam w tym lesie, w ponad stuletnim domu z niemal równie starym dachem i więźbą. Nazajutrz, między siódmą a siedemnastą, wykonałam osiemdziesiąt prób dodzwonienia się do małżonka (“abonent czasowo niedostępny”), a w przerwach pomiędzy próbami sprawdzałam, czy odpowiedział na moje lekko histeryczne maile. Cały dzień w robocie na diecie z solpy i mleczka na żołądek, a małżonek… No cóż – rozładował mu się telefon, a że prąd poszedł w krzaki, to i netu nie było aż do późnych godzin popołudniowych, a on nie przespał nocy, bo musiał trzymać kredens (no naprawdę mocno wtedy wiało), więc nad ranem poszedł spać, podłączywszy uprzednio telefon pod ładowarkę, żeby się naładował gdy już włączą ten prąd. No i taki wyspany i bardzo zadowolony zadzwonił do mnie, gdy ja już PRAWIE NIE ŻYŁAM Z TYCH NERWÓW, i zaraz się musiał rozłączyć, bo zamiast dachu spadły mu na głowę moje wyrazy najszczerszego uznania wyklinające jego i całą jego rodzinę (mniej więcej do tego pokolenia, co to jeszcze patykiem grzebało w ziemi w poszukiwaniu robaka do zjedzenia).
No więc rozumiem Twój prawie zawał i posyłam wyrazy współczucia.
Ale to wszystko już nieważne, póki my żyjemy i tak dalej, a Tobie i wszystkim tu obecnym życzę Wygodnych Świąt (czyli żeby każdy je spędził tak, jak mu wygodnie). I pozdro dla Walecznej Szczypawki 🙂
biedna Szczypawka :))))
oraz idę googlać pingwina
https://butysokolski.pl/botki/1934-mac-03257-3-popiel.html?utm_source=domodi&utm_medium=cpc&utm_campaign=domodi&utm_term=%5Bdm_id:c2e4527a-73d5-491d-8603-d53d09a784c1%5D
kup sobie buty, na pocieszenie 😉
Ekhem… JAKBY TO POWIEDZIEĆ…
Już masz ?
No co, no co?