Wczoraj poszliśmy do weterynarza, zapisać Szczypawkę na usuwanie kamienia z ząbków i po tabletkę na robaki. A raczej nie na, tylko przeciwko. Po zwyczajowym ile piesek waży, a ile powinien (nawet jak zwiążę N. ręce za plecami plastikową opaską zaciskową, to on i tak będzie podnosił zębami jedzenie z talerza i rzucał Szczypawce, bo ona się patrzy!) wpisaliśmy się panu doktorowi w karnecik i wychodzimy, A TAM! W poczekalni na kanapie siedzi dwudziestokilkuletni na oko chłopak z obandażowaną ręką, bez żadnego zwierzęcia. Czeka na swoją kolej. Hm. Czyżby więcej osób popierało mój pogląd, że znacznie chętniej byłabym leczona przez weterynarza, niż przez lekarza? Znowu jakiś przewrót w dostępności do służby zdrowia? No chyba, że miał jakieś zwierzątko wewnętrzne do leczenia. Może tasiemiec się słabiej poczuł albo owsiki kaszlą. A jak przyszedł na szycie, składanie kości albo zmianę opatrunku, to na pewno lepiej trafił, niż do ludzkiego ambulatorium.
A tabletkę psineczka otrzymała owiniętą w masełko, z obietnicą, że jak połknie to dostanie w nagrodę wołowinki. Połknęła patrząc mi w oczy, po czym poszła opierniczyć obiecaną wołowinkę, a ja znalazłam tabletkę na podłodze. JAK i KTÓRĘDY zmora ją wypluła? Przecież trzymałam ją za pysk i patrzyła mi prosto w oczy!… A tabletka się JAKOŚ wymsknęła. Oburzałam się zawsze na powiedzenie “kłamać jak pies”, ale chyba zaczynam rozumieć intencje autora. Może też dawał psu tabletki na robaki. Znaczy przeciwko.
Nadal czekam na upały. Koleżanka znad morza nadaje, że tam już są i że nie mogła wypić rano kawy na balkonie, takie słońce!… Niech no tylko wróci, już ja sobie z nią porozmawiam o bezinteresownym wkurwianiu człowieka przez człowieka.
W międzyczasie udłubałam takąż serwetkę, czy też nawet wręcz nieduży obrusik mi wyszedł.
Aha, bo zapomniałam odnotować, że nawet nie ma połowy wakacji, a ja już dostałam maila “ANNA! Wkrótce powrót do szkoły” i chcą mi dać 10% zniżki na tornister. HA HA HA – do żadnej szkoły nie wracam! Ale gdybym wracała, to bym się zdenerwowała. NAWET. NIE. MA. PÓŁMETKA. WAKACJI. To jak z tymi gwiazdkowymi ozdobami w październiku – czy wszyscy poszaleli?…
No i wykrakałyście!
Macie MĘSKIE WEKI:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,20440983,wszyscy-szukali-38-latka-wtedy-w-domu-jego-19-letniego-brata.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta
To nie weki tylko mrożonka. No chyba, że zamurowane potraktować jako wekowanie. A swoją drogą to on nie ciekł jak się rozmrażał?
Barbarella, jak już przejdziesz z teoretyzowania do praktyki, to powinnaś szydełkiem seryjnie tych z długiej listy. Chyba tunezyjskie będzie najlepsze.
Tabletkę Szczypawce próbowałaś smarować masłem? Na poślizgu lepiej wpada.
No w mordę tego kaszlącego owsika – patrzę na Twoją serwetkę, a wręcz nieduży obrusik, i NIE ROZUMIEM, jak można takie coś zrobić kawałkiem zakrzywionego drutu. Mnie by się w oczach popimpaczyło od tych wzorków (w niektórych sklepach tak mam z kaflami na podłodze – zaczyna mi się we łbie kręcić i muszę się czepiać regałów jak małpa gałęzi, żeby nie upaść), i na bank na jednym końcu miałabym serwetkę, a na drugim szalik, rajstopy, albo sieć rybacką. Nie chcę się podlizywać, ale moim zdaniem trzeba być niezłym psychopatą, żeby to tak równiutko, metodycznie, cierpliwie i do końca wykonać. I w ogóle tego typu misterne robótki zdają się sprzyjać obmyślaniu zbrodni doskonałej, stanowiąc jednocześnie doskonały kamuflaż – ot, siedzi sobie niewinne dziewczę na otomanie, dziergając uroczą serwetkę, esencja niewinności, na plecach ma nowiutki tornister, a w piwnicy mięsne weki i doniczki z ludzkich czaszek.
Nad którym morzem te upały? Bo ja mam do morza tylko 100 kilometrów, a u mnie 20 stopni i wiatr jak przeciąg w chłodni Hortexu.
No wiesz, podobno każdy coś potrafi. Na przykład, ty potrafisz prowadzić majątek ziemski z licznym inwentarzem żywym, a ja – dłubać serwetki. Haha. Pomyślmy, kto by się lepiej sprawdził po wybuchu nuklearnym ze swoimi umiejętnościami.
Co do zbrodni – boleję nad tym, ale jestem seryjnym mordercą jedynie z zamiłowania. Nigdy moje hobby nie zostało wcielone w życie, chociaż TYLU bym miała kandydatów, ALE TO TYLU, że normalnie NIE UWIERZYSZ!…
Przeczytałam “męskie weki” – w sumie pasuje (zwłaszcza w kontekście tego tornistra z penisem, coś trzeba z resztą truchła zrobić, nie? I na katastrofę nuklearną wieszczoną przez Barbarellę zapasy też będą jak znalazł.)
Bo tam jak wół stało – “męskie weki”!!!! Dopiero jak wróciłam do tematu to mięsko wyskoczyło! ;))))))))))))))))))))))))))))))))
Ha! Jakiś czas temu, przypadkiem, zemdlałam u weterynarza i roztrzaskałam sobie łuk brwiowy odkładając głów na podłogę. I co? Opieka lepsza niż na pogotowiu gdzie musiałabym czekać z cieknącą powieką. A tu lód od ręki, plastry strips dzięki którym obeszło się bez szycia, telefon do małżonka, troskliwe zainteresowanie. Serio zastanawiam się nad zmianą lekarza.
Zemdlenie nie miało najmniejszego związku z opieką weterynaryjną, było tylko reakcją alergiczną na leki. Weterynarze są fajni.
Do tej pory spotkałam tylko jednego niezbyt miłego weterynarza (ale to raczej sztywny, niż nieuprzejmy) oraz jednego miłego lekarza. Ale to jeszcze z powojennego chowu, ortopedę, w dodatku mój dziadek się z nim kumplował i nosił mu koniaki za moje zwolnienia z WF-u.
Więc gdybym miała zemdleć czy zasłabnąć, to też w pobliżu lecznicy weterynaryjnej. Zdecydowanie.
Wiem, wiem… jamniki i spaniele to tak patrzą….ech…
I jeszcze jak tak niecierpliwie drobia nózkami i fukaja cichutko “No dawaj w koncu ten kotlet, no na co czekasz!” No, twardym trzeba byc.
Tak. Tupią nóżkami i fukają. Tak własnie jest.
i labiszony też! 😀
Ciesz sie, ze Ci tornister, a nie masc na reumatyzm, krem do protez, albo na powiekszenie penisa chca sprzedac;)
Tornister zamiast penisa, może to jest pomysł.