No i co? CO TO MA BYĆ, ja się pytam? Co wyjrzę przez okno, to mam ochotę wyciągnąć moje nowe prześliczne sandałki i się nimi okładać po głowie. Odmawiam funkcjonowania w takich warunkach. Po prostu. Proszę mnie uśpić farmakologicznie i obudzić, jak będzie plus dwadzieścia.
Wczoraj N. chciał nieco ożywić nasz związek jak wracaliśmy z roboty; ja jak zwykle niemrawo przysypiałam na przednim siedzeniu, a on w pewnym momencie mówi:
– To będzie rekordowy bak. Przejechaliśmy na nim już sześćset piętnaście kilometrów.
Przyjęłam do wiadomości i jedziemy dalej.
– I zobacz, jeszcze pokazuje zasięg dwa kilometry.
Nadal jedziemy, za oknami buro, a ja nieco przysypiam.
– A stacja benzynowa jest za jakieś trzy z kawałkiem…
No i tu się przebudziłam. A nawet już otwierałam paszczę, żeby wygłosić wykład o nieodpowiedzialności, braku perspektywicznego myślenia oraz żeby NAWET NIE SPRÓBOWAŁ mi kazać pchać samochodu, nie ma mowy. Zasięg spadł do jednego kilometra, ale jakoś się doturlaliśmy do stacji i ciągle ten jeden kilometr się wyświetlał. Widocznie mają więcej takich kierowców, jak N. i jest to przemyślany mechanizm, żeby ostatni kilometr zasięgu miał odpowiedni zapas.
A później zaczął padać śnieg i WSZYSTKO MI OPADŁO, a to co opadło mi wcześniej, opadło jeszcze niżej.
Ponieważ totalnie i absolutnie nie chce mi się NIC i NIC nie zamierzam, to może powiem, że zabrałam do samolotu na wyjazd “Tajemnicę domu Helclów” i czytało mi się bardzo przyjemnie. To jest – bardzo podobało mi się tło historyczne, ze wszystkimi szczegółami i smaczkami, niejednokrotnie pikantnymi. Sama intryga kryminalna – już nieco mniej, a zakończenie to chyba ciut na siłę. Natomiast Kraków z tamtych czasów – paluszki lizać.
Zaczęłam “Zachwyt i rozpacz. Wspomnienia o Wisławie Szymborskiej” – no, tam to dopiero wszyscy opowiadają o sobie!… Bez rewelacji. Pani Wisławy w tym jak wyciągu z wątroby kaczki w homeopatycznych kulkach, reszta – popisy własne.
Idę się nażreć igliwia, wczołgać pod kanapę i przeegzystować do ocieplenia.
+20°C… tak , tez czekam… Ale czy doczekam?
Ja tam na pogodę nie narzekam, zacznę w kwietniu lub maju, jak się od razu zrobi +30 😉
Za to rzygam już wszystkim innym, polityką w szczególności. Z kolejnej butelki likieru nie zdążyłam zrobić babki ajerkoniakowej… Prędzej zostanę alkoholikiem niż masterchefem 😉
W komentarzach do przepisu na tę babkę są opinie, że ona często wychodzi z ZAKALCEM. No to ja myślę, że nie można ryzykować zepsuciem butelki dobrego ajerkoniaku! Można jeszcze np. kupić babkę piaskową w ulubionej piekarni i ewentualnie nasączyć przed zjedzeniem.
łączę się – w bulu i nadzieji, hue, hue – odnośnie tej zsyfiałej, odrażającej pseudowiosny – to co najmniej abominacja. Nie wiem, gdzie wnosić reklamację za ten parchaty i podły typ pogody, jak znajdziesz winnego, daj znać, z chęcią przyłączę się do mordu. Rytualnego.
Z użyciem młotka, soli, kosza małych myszy i kilograma fig.
a propos dotaczania się do stacji benzynowej na oparach – jechałam kiedyś z TŻtem przez miasto Bydgoszcz na takich właśnie oparach i auto odmówiło przemieszczania się…. 20 metrów od stacji ;>
znaczy, dobrze wytresowany samochodzik 😉
A ja się nacięłam okrutnie na coś, co miało być biografią Borejszy i Różańskiego – braci Goldbergów. Przeczytałam już jakąś ćwierć tekstu i nie mam pojęcia, czy cokolwiek z tego było oparte na faktach, czy autor beztrosko zmyślił całość, bo mu tak fantazja podpowiedziała. A już najgorzej, kiedy palnął coś w rodzaju dowcipu, a potem czytelnikowi przez całą stronę tłumaczył, co dowcipnego w tym dowcipie. Niech go szlag! Różne rzeczy znoszę, ale żeby mnie literatura traktowała jak debila?!
Wczołgać pod kanapę?!?! Barbarello, chyba NA kanapę. Tam zdecydowanie wygodniej:-)
Ewa, ale pod kanapa nikt cie nie znajdzie, i to jest wlasnie ten wielki plus dodatni sytuacji.
Teraz kumam:) Ma to sens…
U mnie z pogodą jest jeszcze gorzej, a w dodatku muszę dojechać pod górkę do Karpacza, w którym ostatnio pług się pokazuje z rzadka.
Proponuję “Nic zwyczajnego” Rusinka, tam o Pani Wisławie duuuuuuużo więcej 🙂
No taka pogoda 🙂 cóż zrobić 🙂