Torebkę z biżuterią dostałam ja, a nie kochanka. Jej zawartość wskazywała na to, że od początku była przeznaczona dla mnie (a nie dla kochanki), ponieważ w środku był żółw. Duża, srebrna, ciężka zawieszko – broszka, trochę wiktoriańska, w kształcie żółwia z dużymi błyszczącymi kamieniami na skorupie. Uwielbiam takie cuda i kiedyś się zachwycałam tym żółwiem na wystawie biżuteryjnego i proszę, zapamiętał!… Wzruszyłam się. Tym bardziej, że książkę o Cayetanie też dostałam (w papierze Feliz Navidad, świeżutko z Madrytu).
(I sobie byłabym taka zachwycona moim mężem, po czym zaprosił mi gości na indyka na drugi dzień świąt – to jeszcze do przeżycia, bo i tak ktoś musiał tego indyka zjeść, a odkąd mam zmywarkę to jakoś mniej nienawidzę gości – i pyta się mnie “Czy ja mam wynieść te śmieci?”. Kubełek pod zlewem się przesypuje, a on pyta, czy ma wynieść. Nie, kochanie, zostaw, postawimy na środku salonu jak goście przyjdą, niech widzą, jakie się u nas rzeczy wyrzuca! Hej! Inni by wyjęli z kosza, wymyli i wystawili na Allegro, a my wyrzucamy! Naprawdę z tymi facetami to czasem trudno precyzyjnie określić, o co chodzi. W każdym razie są dziwni i niejednoznaczni).
Poza tym chwilowo jestem najzasobniejszym w kapustę gospodarstwem domowym na bardzo dużym obszarze. Gdyby nagle zamiast złotówki wprowadzono jako walutę kapustę (z grzybkami), to jestem lokalnym szejkiem (naftowym, nie mlecznym).
Zaczęło się od mamy Zebry.
– To ja ci przyniosę kapustę do tego indyka, bo tyle ugotowałam, kto to zje. A do obiadu się przyda.
– To przynieś – zgodziłam się.
To przyniosła.
Wchodzi babcia z wielkim mega słojem.
– Anusia, tu ci taką kapustkę przyniosłam. PYSZNA.
Czyli już jest nieźle, ale jeszcze teściowa przyjechała:
– No takiej kapusty jak moja to nie jedliście! – stwierdziła wręczając nam okrągły plastikowy pojemnik wielkości UFO.
W związku z czym mamy zapas na oko do marca. No i dobrze – kapusta jest zdrowa, smaczna, łatwo się przechowuje i przyrządza wyjmując ze słoika i nie zawracając dupy. I tego się trzymajmy.
I tak by było miło, to musiało, MUSIAŁO to białe gówno spaść i przywalić dziesięć stopni mrozu!…
A u nas w NOWEJ ZELANDII…. popatrz Pani Barbarello nie pada śnieg, chyba się rozplacze
Kapusta ważna, ale mnie ten żółw zaintrygował. Można prosić zdjęcie? 🙂
Ja rzucilam zarcik na temat bialego gow…puchu w wigilie, no i prosze, wykrakalam, jestem oficalnie Kasandra…
Tak jak z kapusta, to ja mialam swego czasu z zupa szczawiowa. Rzcucilam haslo, ze chetnie bym zjadla (na urlopie w Polsce, bo na banicji mieszkam i szcawiu u nas nie ma) i tak kazdy sie przejal, ze mama, babcia i dwie ciotki specjalnie dla mnie szczawiowa ugotowaly, po ponad tygodniu trafilam do przyjaciolki, i ta, jako ten Brutus tez…rzygalam juz ta szczawiowa, przez 2 lata dostawalam drgawek na sama mysl, ale teraz bym chyba zjadla…kapustke tez moze…
U nas gęś. Ogromne ilości gęsi. Jadłam ją jeszcze wczoraj na obiad, na kolacje i dzisiaj na śniadanie. Jeśli przed następnymi świętami zobaczę gęś, ucieknę gdzie pieprz rośnie. Od kapusty przynajmniej się nie tyje.
P.S. Białe g. niech spada. Na księżyc.
Ja też nie przepadam za śniegiem …. ale ty to chyba go nienawidzisz !!!!
czekałam na ten komentarz o białym gównie 🙂 jak co roku, najlepiej oddaje również mój stan ducha 😉
mój też 🙂 Białe gówno na stałe weszło do mojego słownika, podobnie jak cytacik, że “zima powinna być zabroniona”. 🙂
Tak, są dziwni i niejednoznaczni ci faceci, a wciąż powtarzają, że u nich wszystko jest proste, tylko czarne i białe i że to my wszystko komplikujemy i każemy się domyślać, a oni mówią zawsze wprost. Ciekawe, nie?