Nasz piec ma chorobę afektywną dwubiegunową. Zdiagnozowałam go.
Dwa tygodnie temu był w fazie depresyjnej, a w całym domu leciała do wyboru woda zimna i lodowata. Rano trzeba było naprawdę uważać, żeby człowiekowi nie popękało szkliwo na zębach. Kilka dni temu odbił się od dna, a teraz przebywa w fazie maniakalnej: woda jest dla odmiany gorąca lub ukrop. Nie mam jak ostudzić jajek na twardo, bo ten zwyrodnialec grzeje jak opętany. No, chyba że będę wtykać je w śnieg.
Mało mi własnych zaburzeń, to jeszcze i piec.
“Homeland” bardzo przyzwoity, powiedziałabym, można obejrzeć nawet jeśli się nie jest zbytnim fanem klimatów szpiegowsko – agenturalnych (a ja nie jestem), ale rozczulił mnie drugi sezon. Twardy marine, którego terroryści nie mogli złamać latami, zostaje zmielony na proszek przez baby. I to bez użycia ostrych narzędzi. Facet się rozsypał na kawałeczki, kiedy próbował ogarnąć sytuację z kobietami w jego życiu – gdzie się nie obrócił, tam czyhała na niego jakaś baba i czegoś od niego kategorycznie wymagała. Naprawdę, my, kobiety, dysponujemy potężnym orężem i nie wiem, dlaczego to nie jest wykorzystywane na szerszą skalę. Obyłoby się bez strat w ludności cywilnej.
W związku jednakowoż z brakiem nowych odcinków wyciągnęłam bardzo starą książeczkę “Marylin Monroe: morderstwo zatuszowane” do porannej herbatki: w przełyku Marylin nie było śladu po żółtym barwniku kapsułek, którymi rzekomo się otruła! A dom gruntownie sprzątnięto przed przybyciem policji! (REDRUM! REDRUM! REDRUM!).
Tak, nie będę ukrywać: zimno i pożytku ze mnie żadnego. A to dopiero początek. Jeszcze cztery miesiące. Nie wiem, co będzie. Idę buraczki gotować.
ps.
choć i tak po 1 i 1/2 sezonu Homeland najbardziej ze wszystkiego nurtuje mnie pytanie:
Dlaczego żona do niego mówi po nazwisku??? nawet dyskusja na IMBD mi nie pomogła…
No tak, biedny sierżant Brody… Też bym była jak ten naleśnik między młotem i kowadłem :-).
A na mrozy najlepsze jest wszak kupno butów. Wczoraj zastosowałam tą terapię i trochę pomogło…