Mam nowego fioła filmikowo – internetowego: dziewczynę, która sprząta. Tylko że ona sprząta TAKIE domy i mieszkania, do których ja bym nie weszła bez miotacza ognia i egzorcysty. Podobno są to mieszkania osób, które gromadzą rzeczy, starszych, które sobie nie radzą, albo z jakimiś problemami – bo ona to robi za darmo. W każdym razie w łazienkach, zlewach czy lodówkach są POTWORNE rzeczy – a ona z uśmiechem, w brokatowych butkach i różowym fartuszku to wszystko szoruje, czyści, segreguje i twierdzi, że ją to bardzo relaksuje. Jak ją odkryłam, to zawisłam nad jej filmikami na jakieś pół godziny, musiałam się odrywać po jednym palcu. A ja się dwa dni zbieram, żeby wiadro z mopem wyciągnąć, a jak mam wytrzeć kurz z pianina, to zawsze się wściekam, że moja kochana babcia nie mogła wybrać innego koloru, tylko CZARNE na wysoki połysk. A ona szuflą wygarnia czarny szlam ze zlewu i z łazienki Z UŚMIECHEM na twarzy. Matko jedyna.
Bez związku z powyższym, byliśmy w Madrycie. Lubię rzeczy powtarzalne i niezmienne – na przykład, zazwyczaj w Madrycie (albo w ogóle w Hiszpanii) jak idziemy z N. coś zjeść, to on od razu w pierwszej knajpie ma na koszulce ORDER z najlepszej hiszpańskiej oliwy. Póżniej już uważa, ale ta PIERWSZA knajpa jakoś tak działa. I ja mu zawsze powtarzam, że następnym razem wezmę plastikowy worek z dziurą na głowę i przed jedzeniem go ubiorę. I oczywiście tym razem było dokładnie tak samo – pierwsza tapa i tadaaaam! Chrzest zaliczony. A ja jak zwykle nie miałam przy sobie worka.
A w jednym barze zamówiliśmy dobre wino i dostaliśmy do niego elegancką i wytworną tapę w postaci kanapeczek z drogą szynką. A wszyscy dookoła pili piwo i dostawali smażone kartofle w sosie bravas i ja tak bardzo bym wolała te kartofle, ale wstydziłam się powiedzieć. Mogłam przyjść później sama, incognito, i zamówić piwo – tylko że nie lubię piwa.
I niby poszliśmy do muzeum Thyssena, ale do parku Retrio już nie, bo ciągle utykam. Nie wiem, czy ta noga jeszcze kiedyś mi się naprawi, czy trzeba będzie ją obciąć, czy co. Jak chodzę w elastycznej opasce, to jest ciut lepiej, ale ja chcę chodzić w sandałkach! W klapeczkach! A nie w bandażu. Ech. W każdym razie mam niedosyt, ale kaca na lotnisku w drodze powrotnej miałam jak zwykle. A N. chciał mnie zabić, bo nie dałam mu się wyspać i przywlokłam go za wcześnie – nie wiem, dlaczego on się jeszcze nie przyzwyczaił, bo ja zawsze muszę być za wcześnie. Dzięki temu do niedawna wiedziałam, w którym zakamarku lotniska są prawie puste toalety, bo mało kto tam dociera, a teraz wzięli i robią REMONT i cała moja wiedza topograficzna jak krew w piach.
Ale za to walizki nam oddali w kwadrans po przylocie – ho ho, jeszcze dojdzie do tego, że przestanę przeklinać Okęcie.
No i tak to. Sucho strasznie jest. Pozdrawiam kulawo.