A już prawie, PRAWIE zaczęłam być dobrej myśli – że wszystko się ułoży, jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie w fontannie – kilka ciepłych dni i człowiek się robi NIEUZASADNIONYM OPTYMISTĄ. Ale już mi przeszło, spoko – wrócił mróz w nocy, a jak wczoraj zaczął padać śnieg, to z powrotem zaczęłam rozważać moje stałe opcje (skoczyć z dachu vs. udać się na emigrację wewnętrzną). To nie jest kraj ani klimat dla optymistów, tylko dla Kłapouchych.
No nic, poczytam sobie na odstresowanie na Pudelku wyznania pań, które wszczepiały sobie implanty pośladków w tureckiej klinice i później miesiąc się z nich lała ropa. Jak słowo daję, ze wszystkich operacji plastycznych których nie rozumiem – tej NIE ROZUMIEM NAJBARDZIEJ. Ja bym się najchętniej pozbyła kupra, a nawet za to zapłaciła, a kobiety sobie POWIĘKSZAJĄ. Nie pojmuję, nie ogarniam, nie mieści się to w moim pejzażu wewnętrznym. (A w ogóle ostatnio doszłam do wniosku, że mój tyłek to kara boska za to, że się kiedyś wyśmiewałam z Jennifer Lopez. No to mam taki sam).
Szczypawka natomiast rąbie karmę z robaków, aż wióry lecą. I faktycznie nie ma po niej przebojów trawiennych (odpukać w niemalowane – czyli najprościej w moje odrosty). Czyli jednak robaki paliwem przyszłości. Jak to ujęła moja koleżanka – taka mucha to do tańca i do różańca.
A i jeszcze zamówiłam sobie dzienniki Sylvii Plath, co nie wiem, czy było dobrym pomysłem przy tej pogodzie. Chociaż nie skończę z głową w piekarniku, jak ona, bo piekarnik mam elektryczny, a nie gazowy. A przy dzisiejszych cenach prądu człowiekowi się odechciewa fanaberii.
Sałata nadal ma się dobrze, ale chyba czuje się samotna. Postanowiłam dodać jej rzeżuchę do towarzystwa.
PS. Ojej, w spamie znalazłam „Aktywator Genu Dużego Penisa w 1 Kropli” – jak miło, bo ostatnio same pożyczki i pożyczki, no jeszcze od czasu do czasu reduktor tłuszczu w kapsułkach. A tu proszę, powiększanie penisa, jak za dawnych, dobrych czasów! Ech, łza się w oku kręci.