Powiadam Państwu, że w tym sezonie najlepsza rozrywka to otwieranie rachunków za prąd. Lepsze niż chińskie ciasteczko z wróżbą – NIGDY nie wiadomo, jaką tym razem wylosowaliśmy taryfę, czego będą dotyczyły opłaty stałe i ile wyszło w sumie. Że nie wspomnę o rachunkach za gaz – którego ceny podobno są ZAMROŻONE; moim zdaniem – decydenci mają nader chujowe zamrażarki. Pewnie z tego samego źródełka, co respiratory.
Ale tak w ogóle to chciałam napisać o dwóch serialach i jednym dziwnym zjawisku.
To może najpierw zjawisko – zawsze jak coś zwiedzamy z N., to podchodzi do mnie młody mężczyzna rasy azjatyckiej i prosi, żeby mu zrobić zdjęcie. No dobra, raz na plaży była to dziewczyna, ale zwykle – młody Azjata. Kompletnie nie mam pojęcia, o co w tym chodzi, bo zwykle są to miejsca, gdzie przewala się SPORA liczba ludzi i mogą poprosić każdego, na przykład kogoś zbliżonego wiekiem, a jednak proszą mnie. I zdarza się to NOTORYCZNIE – nie, że raz czy dwa. Teraz w Alicante też fotografowałam Japończyka na tle krajobrazu w średniowiecznym zamku (notabene – zwiedzanie średniowiecznych zamków na kacu – polecam każdemu, naprawdę nowa jakość w zakresie doświadczeń indywidualnych). I tak myślę – może mój anioł stróż jest młodym Azjatą i od czasu do czasu postanawia mi się pokazać, żebym się wreszcie OGARNĘŁA albo coś? Ale po co mu w takim razie zdjęcia? No nie wiem. Wszelkie teorie mile widziane.
Seriale to najpierw o „Wednesday”. Bardzo to było ładne. Garderobę Wednesday chętnie bym nosiła prawie całą (zresztą, moja specjalnie od niej nie odbiega – uwielbiam biało – czarne ubrania), co do dialogów – najlepsze były z Rączką, a zastrzeżeń prawie nie mam. No dobra, mogli zrobić potwora bardziej potwornego, bo wygląda jak pożyczony z planu „Beetlejuice”, a w międzyczasie technika poszła naprzód. No i Fred Amisen jako wujek Fester?… Nie ma mowy, w ogóle nie widziałam wujka Festera, tylko Freda Amisena. Tylko jedna scena mnie wkurwiła i uważam, że była niepotrzebna. Uwaga, spoiler: łowienie ryb granatem. No nie, proszę Państwa, NO NIE. Nie spodobało mi się.
A drugi, to oczywiście przez Zuzankę, która mi uprzejmie doniosła, że Taika Waititi z Jermaine Clementem zrobili serial „Sekcja paranormalna” i jest do obejrzenia na HBO. Rzuciłam się na niego, jak na wszystko co tych dwóch psycholi wymyśliło – owszem, widać podobieństwa do „Co robimy w ukryciu”, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Prościutki pomysł – w nowozelandzkiej policji powstaje zespół, który ma się zajmować zjawiskami paranormalnymi. Oczywiście, już sam zespół jest wyjątkowo udany, a co dopiero zjawiska, z jakimi idzie im się mierzyć. Nie wiem dlaczego, ale seriale z antypodów mają szczególny klimat, który oczywiście bierze się z tego, że ludzie tam mają inne podejście do życia, jakieś takie bardziej pozytywne, i są po prostu BARDZIEJ WYLUZOWANI. I jak widzą wilkołaka, ducha czy UFO, to nadal są dość wyluzowani. Zdarzają się słabsze odcinki, ale na niektórych się płacze ze śmiechu od początku do końca, no i rozmowy policjantów. No po prostu – rozmowy policjantów najchętniej bym oprawiała w złote ramki i obwieszała nimi pomieszczenia, ku pokrzepieniu serc.
We wszystkich serwisach informacyjnych NAGŁÓWKI GROZY, ponieważ w weekend – uwaga – ma SPAŚĆ ŚNIEG i być minus dziewięć! W połowie grudnia! No KTO BY PRZYPUSZCZAŁ! Coś niesłychanego po prostu.
Mnie o zdjecia tez zawsze i wszedzie. I o droge. I to zawsze w jezyku danego kraju, bylam juz Holenderka, Francuzka, Hiszpanka, Wloszka, Czeszka i Greczynka. Pomijam Niemcy i Polske, bo tu tez zawsze i w kazdym miescie. Ktos chcial byc mily i powiedzial, ze to dlatego, ze mam taki mily i przyjemny wyraz twarzy. Ja uwazam, ze widocznie na wyjazdach wygladam na wkurwionego tubylca (tubylczynie), ale za to orientuje sie w terenie.
Albo jestem z twarzy (podobna do kazdego) zenskim Matt Damonem.
Kanionek mnie ubiegła, bo też od razu pomyślałam, że zdjęcia są do portfolio, chociaż w innym celu: “miałem się jej pokazać, to się pokazałem. O, tutaj! Żeby nie było, że się opieprzam.”
Mnie nie biorą do robienia zdjęć, mimo że grawitacja nieźle mnie trzyma przy ziemi i ogólnie mam niechęć do biegania. Za to mój anioł pokazał się mi chyba… w pracy. Pracował prawie 2 m-ce ze mną. Gdy mówił “cześć Basiu” to czułam się jak w niebie i aż swojemu opowiedziałam z takim skutkiem, że nauczył się do mnie tak mówić. Był i jak nagle przyszedł, tak nagle odszedł. Na szczęście tylko z pracy, bo to młody człowiek. Ech.
Cześć Basiu, jak miło Cie poczytać!
~Basiu, miało być Cię 🙂
Cześć 😉
Spytam z ciekawości – znamy się może? 😊
Dzięki za miłe słowa 😊
Chyba mój pies czyta te ostrzeżenia przed śniegiem i mrozem (najlepsze artykuły o pogodzie są zawsze na wirtualnej polsce, uwielbiam ten ich poetycki sznyt) bo jak zawsze był niejadkiem, tak od dwóch tygodni pochłania wszystko i w każdej ilości. Jak odkurzacz. Więc ten. Mróz może faktycznie być ostry.
Mnie też wyławiają do robienia zdjęć, moja teoria jest taka, że szukają osoby, która jeszcze jest w stanie obsługiwać aparat (ew. smartfon), ale w razie jakby postanowiła sprzęt rąbnąć, to daleko z nim nie ucieknie, prawdopodobnie nawet nie trzeba będzie jej gonić, wystarczy poczekać aż się sama wykopyrtnie.
Dobre 😀 Możliwe nawet, że tak właśnie jest.
Gdyby jednak teza Barbarelli była słuszna, to na pytanie: “po co aniołowi stróżowi te zdjęcia”, odpowiedź może brzmieć: do portfolio (“Tu byłem, tam byłem, na krok jej nie opuszczałem, nadaję się na to stanowisko, a teraz proszę mi przydzielić takiego śmiertelnika, przy którym nie będę ciągle mókł na deszczu!”).
A tak poza tym, to ***** zimę 100%.