Historia jest taka, że jesteśmy nad morzem. Jest zimno, co chwilę pada, dość wysoka woda i dużo statków na redzie. Za to wieczorem ładne kolorowe światełka na Placu Słowiańskim, a po lampce wina to nawet BARDZO ładne (tylko na karuzelę lepiej po winie nie patrzeć za długo). Szczypawka raz zadowolona, a raz obrażona, że tyle jej każemy chodzić i to po mokrym.
Wina niestety dużo. Wszystko przez to morskie powietrze, za dużo jodu mi wpadło do nosa i muszę popijać. W dodatku wszędzie, WSZĘDZIE lokale otwarte frontem do klienta i klient jest trochę w tym wszystkim bezbronny. A w dodatku u Niemca w truskawkowym centrum podają wino W SŁOIKU! Cały słoik jako lampka wina, no naprawdę.
Ale co ja miałam.
Miałam o tym, że w ramach części kulturalno oświatowej wycieczki obejrzeliśmy z N. „Pewnego razu w Hollywood”. Bardzo w moim guście, no nic nie poradzę, Brad Pitt po rozwodzie jak nowy (jak się rozebrał na dachu, to oho ho!), natomiast… Wiadomym jest, że Quentin ma fetysz damskich stóp. Nigdy się z tym specjalnie nie krył, no i OK. Natomiast nie wiem dlaczego w tym filmie ma ewidentnie fetysz stóp BRUDNYCH. Jeszcze brudne nogi Margot Robbie w kinie jakoś zniosłam, ale z tą hipiską w samochodzie to była MASAKRA. W ogóle hipisi są tak pokazani, że byłam zmuszona całkowicie zgodzić się z Erykiem Cartmanem i tym, co o nich zawsze mówi. Na końcu prawie się popłakałam i śniły mi się żółte samochody.
(Naprawdę, Roman Polański w niebieskim aksamitnym żakiecie z żabotem, a la Prince? Czy też raczej Prince a la Polański w tym przypadku).
I jeszcze oglądam sobie „Dobry omen” – duet Tony Blair – David Tennant jest cudowny, a jeszcze z Donem Draperem to już w ogóle. Dobrze oddany klimat książki i dużo uroczych tekstów („Myślałam, że będzie miał dziwne oczka, albo tiny – tiny malusieńkie kopyciątka… Albo ogonek!”). No i niestety jak zwykle Siły Zła mają fajniejsze samochody.
N. przeżył katharsis w delikatesach 24h. gdzie był jedynym w klientem w kolejce, który NIE PRZYSZEDŁ KUPIĆ WÓDKI PIWA ANI INNEGO ALKOHOLU, tylko miał butlę wody i mały majonez (woda z kranu w Świnoujściu niedobra). Oraz jedynym nienarąbanym w trzy szpaki (nie żeby całkiem zero przecinek zero zero promila w wydychanym powietrzu, w końcu wracaliśmy z oglądania światełek, ale również nie jakoś wyczynowo). Bardzo go to poruszyło i skłoniło do rozmyślań przez cały wieczór.
A teraz idę aktywnie spędzać czas ze Szczypawką, chociaż chyba znowu kropi. No trudno, jesteśmy w uzdrowisku, więc trzeba się uzdrowiskować.
Hmm, pierwsze dziecko w Polsce, w tym roku, urodziło się w Świnoujściu… przypadek?
Nie ma strachu, śnieg pada w Grecji, kolega utknął gdzieś w zaspach przed Atenami – taka kara że mnie nie zabrał.
Chętnie bym odwiedziła Swinoujscie, ale jest tak daleeeeeko 🙁
Jakby wszystko inne nie bylo w tym kurorcie to najgorszym wydaje mi sie deszczowa pogoda.
Nie tylko dla pieska.
Glowe dam ze na drugi dzien po Twym wyjezdzie nastanie sloneczna – bo mnie sie tak zawsze zdarzalo na moich urlopach.
A to ja już rozumiem teraz. Wszystko jasne. My tu, nad morzem, jesteśmy usprawiedliwieni. Bo to całe wino to przez jod nam tak szybko schodzi. Dziękuję pięknie za oświecenie (idę otworzyć okno i nawciągać nieco jodu). 🙂
Na końcówce „Pewnego razu…” też mi się oczy zaszkliły.
Dobrego nowego roku Barbarello! I zimy nadal bez śniegu!