No dobra, nadal nie lubię wesel, nic się nie zmieniło w tym zakresie, ale to było bardzo miłe. Przede wszystkim, nikt nikogo nie wyciągał na siłę do wężyka (mój mąż podnosił się dusić wodzireja, jak kazał wstawać do toastu, a człowiek akurat przeżuwał kluskę śląską, ale go przytrzymałam za połę marynarki) (to dlatego marynarki na weselach są praktyczne!). A na przemowie świadka popłakałam się ze śmiechu.
Młodzi ujęli mnie już przed kościołem, gdzie rozdano sprzęt do baniek mydlanych, jak będą wychodzić. Nie cierpię śmietnika pozostawianego przez fajerwerki z confetti, sztuczne (ohydne) płatki róż, albo pomysłów w stylu nieszczęsne motylki albo biedne gołębie. A bańki były fajne. I piękne ekumeniczne życzenia (chyba musieli księdza zakneblować, że coś takiego przeszło).
No a później to już z górki – N. zalał mnie czerwonym winem zaraz przed pierwszym tańcem, udało się sprać, ale siedziałam w mokrej bluzce, ha ha. No i tego wodzireja miał na oku cały czas, musiałam go pilnować, co nie było łatwe, bo zajmowałam się degustacją polskich win z Winnicy Milanowskiej. Bardzo przyjemne, zwłaszcza czerwone, w dodatku na stole były cudne zakąski takie do jedzenia łapą, na jeden kąsek, prawie tapas! No trochę miałam kaca w niedzielę po tej rozpuście, nie będę udawać, że nie.
I nie było disco polo. W ogóle. HA! Nie zgadzam się z tezą, że ojtam ojtam, wszyscy mówią że disco polo to gunwo a jak co do czego, to im nóżka chodzi. No kurwa NIE. Jedyne co mi chodzi, to treść żołądkowa, w górę i w dół. Muzyka była po prostu świetna (tylko przy „Can’t take my eyes off you” miałam ciarki, bo na weselu w „Łowcy jeleni” też wszyscy tańczyli i wiadomo jak to się skończyło, ale to moja prywatna schiza). No to się na koniec przyznam, że italo disco jak najbardziej uwielbiam na imprezach; chyba zaraz sobie puszczę „Sereno” na dobry humor.
A w niedzielę, kiedy sobie dogorywałam na kanapie, wpadła koleżanka i przyniosła w prezencie miskę pełną kaktusów, ale to już zupełnie inna historia.
O tak, winko było naprawdę bardzo pyszne, ale chwilowo nie piję do końca życia. To straszne, jaki człowiek jest bez kondycji!
To już nie obsypują pieniędzmi? 🤔 Dość praktyczne to było, bo co rozsypane, to wyzbierane do cna 😉 i sprzątać nie trzeba.
Do ryżu nigdy nie byłam przekonana, a gdy moja siostra, hobbystycznie hodująca stadko zielononóżek powiedziała, że nie można dawać ptakom surowego ryżu, bo coś tam im się z nim dzieje w żołądkach to już w ogóle.
Disco polo nie trawię i nie bawię się przy tym. A italo disco a i owszem, ujdzie 😉
Podziwiam przetrwanie wesela, bo ja omijam wszelkie szerokim łukiem, co jest łatwe, gdy ma się męża introwertyka i samej się jest introwertyczką. Ale trzeba przyznać, że mam za sobą dwa takie, które wspominam z rozrzewnieniem. I o dziwo, żadne nie jest moim własnym 😂
Och, jak ja Cię popieram z tym disco polo! No nie mogę! Od razu chcę wyjść, albo podpalić przybytek.
I strasznie mi przykro zawsze, że na wszelkich festynach dla dzieci też to tłuką :/
nie miałam diskopolo ani gołębi 🙂 miałam ryż i Mambo no 5, ale to było w ubiegłym wieku 😉
O tak, my też nie mieliśmy disco-polo na weselu! I nie było żadnych żenujących “zabaw” z obmacywaniem kolan, itp. Obsypywano nas natomiast ryżem i żywymi płatkami kwiatów – biodegradowalne… plus ryż ew. do zjedzenia przez ptactwo.
A można poprosić o kilka propozycji piosenek na wesele które są pewniakami? Zbieram właśnie i układam listę! Pozdrawiam
Ze trzy razy grali “Gdzie się podziały tamte prywatki”, a z mojej strony dorzucę “Sugar baby love” i “I love rock and roll” 🙂
AAA no i oczywiście “Copacabana” oraz “Kupiłem czarny ciągnik” 🙂
😀
Dziękuję bardzo!
Gratuluję przetrwania wesela z mniej więcej dobrym stanie (pomijając kondycję poweselną). 😉 Przy disco polo mamy z Żoną I-DEN-TY-KO, łącznie z uroczym opisem wzburzenia treści żołądkowej: z wodzirejem od razu ustaliliśmy, że ma się obyć bez takiego kolorytu, a propozycji muzycznych przekazaliśmy mu tyle, że na 30 godzin tańców by wystarczyło. I żadnych rzewnych smętów podczas podziękowań dla rodziców, „All You Need Is Love” Beatlesów pięknie sprawę załatwiło, a parkiet pękał w szwach, o ile można tak powiedzieć o małym weselu. Oboje mamy uczulenie na pewne „tradycyjne” elementy weselne, dlatego własne zaplanowaliśmy tak, aby i nam się podobało, i goście byli zadowoleni. 🙂